Krok po kroku

Bóg na drugi dzień w Hiszpanii

Przede wszystkim: żeby lepiej zrozumieć historię, przeczytaj najpierw mój poprzedni wpis: Bóg na co dzień w Hiszpanii.

Jak wiecie jedną z pierwszych osób poznanych w Hiszpanii była Nati. To 75-cio letnia nauczycielka hiszpańskiego. Od razu się polubiłyśmy. Na jednej z jej lekcji wyszłyśmy na zewnątrz porozmawiać. Nati mnie zawołała, bo chciała mnie zaprosić do domu na… cotygodniowe czytanie Biblii.

Nati jest chrześcijanką!
Przypadek?
Nie sądzę…

Oczywiście się zgodziłam.

Biblia i churros

Kolejnego dnia miałyśmy się spotkać o dziesiątej, tyle że ja z tej radości usłyszałam „dos” a nie „dies„. Z dziesiątej zrobiła się druga. Nie udało się, ale w kolejnym tygodniu byłam już punktualnie.

Na spotkaniu był też Eduardo, to inny nauczyciel. I dwie inne miłe kobity.

Zaczęliśmy od gorącej czekolady i churros. Następnie przeszli do czytania jakiejś książki, w której na każdy dzień był jeden fragment ze Starego Testamentu i dwa z Nowego. Coś typu brewiarz.

Trochę mnie to zdziwiło. Myślałam, że będzie Biblia…

Po dłuższej dyskusji przynieśli mi jednak Biblię. Faktycznie, fragmenty się pokrywały. No i gadali, gadali, dużo gadali. I było strasznie chaotycznie, bo ja nie rozumiałam. Próbowali mi tłumaczyć, a później ja im tłumaczyłam. Nie rozumieli. A miałam im tyle do powiedzenia na temat różnych doświadczeń z Bogiem! Ale nie mogłam, nie potrafiłam. To okropne uczucie, jak gromadzi ci się tyle myśli, których nijak nie możesz wypowiedzieć.

Chrześcijaństwo po hiszpańsku

Nati i Eduardo są hiszpańskimi katolikami. Ale takimi bardziej aktywnymi katolikami. W Zafarraya mieszka ponad 2000 osób, ale tylko tych dwoje chce pomóc zintegrować się kulturowo setkom mieszkających i pracujących tutaj Marokańczyków. Trudno w to uwierzyć, że tylko dwie osoby zamiast bać się arabskiej kultury, widzą Marokańczyków jak na równych sobie ludzi.

Podejście mają proste: Jezus kazał miłować bliźniego i pomagać potrzebującym. I to jest dokładnie to, co ci nauczyciele robią. Nie odmawiają pomocy. Nie odwracają się plecami. Zawsze są gotowi. Proste.

Razem tworzą przeciekawy duet: Nati jest oazą spokoju i stateczności, Eduardo to chodząca kawa i kłębek nerwów.

Poco a Poco

Nati i Eduardo widzą w nas z Martinem jakąś nadzieję, jakieś okno na świat. Możliwe, że poczuli też wsparcie, bo i my się chcemy z Marokańczykami zaprzyjaźniać. Co z tych naszych przyjaźni ostatecznie wyniknie? Jeden Bóg raczy wiedzieć.

Żeby cokolwiek robić dalej, musimy przede wszystkim dobrze nauczyć się języka. To jest nasz kolejny krok. Jak tu ciągle mówią: poco a poco. Bit by bit. Krok po kroku.

A jaki jest twój kolejny krok?

2 komentarze

  • O ja! Normalnie oczy się otwierają ze zdumienia i nie jakieś lampki, ale pełny blask słońca się w mózgu zapala. Nie wiem czemu mam takie obrazowe skojarzenia, ale też nie umiem nic innego na temat tekstu napisać, bo napisanie „fajny tekst”, będzie za mało. A i to, co teraz napisałem nie oddaje w pełni wrażeń. Po prostu tak trzymaj. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *