Anglia i Bóg po raz drugi

Znów pojechałem do Anglii, tym razem szukać pracy. A właściwie dostać pracę, bo szukałem już wcześniej – przez internet. O ile nie było problemu ze znalezieniem firmy, która oferuje sponsoring wizowy, to ze znalezieniem firmy, która odpowiada cokolwiek na wysłane CV, już problem był.

Część pierwsza – znaki

Na 20 wysłanych zapytań dostałem 5 odpowiedzi, z czego 4 odpisały, że nie oferują (wysyłałem też do takich, które nie podawały tego w ogłoszeniach). A 1 to była agencja która, jak się okazało, ma lepsze dojścia do firm, niż przeciętny przeszukiwacz LinkedIna (jak agencji kandydat pasuje do wymagań, to jest właściwie gwarancja, że firma będzie chciała z nim pogadać). No i ta agencja miała wśród klientów dwie firmy oferujące sponsoring. Z rozmowy z jedną z nich wyszło praktycznie od razu, że szukają kogoś o trochę innych kwalifikacjach, więc nie zadzwonili drugi raz. Za to drugiej firmie się spodobałem z wzajemnością. Były więc dwie rozmowy na odległość, a teraz jadę na trzecią (i ostatnią) na żywo.

Czemu w ogóle to zaproszenie jest takie ważne? Ano dlatego, że jak UK wyszło z Unii to stwierdziło, że już nie chce pracowników z Europy. To znaczy chce, ale tylko tych najlepszych. Wiadomo, że najlepszość kandydata można łatwo sprawdzić, każąc firmie przechodzić skomplikowane i drogie procedury, kiedy chcą zatrudnić kogoś z zagranicy. Jeśli zdecydują się na te procedury to znaczy, że konkretny człowiek jest tego wart. Nie jest to całkiem głupie. Taki człowiek musi mieć certyfikat od firmy, która z kolei musi mieć certyfikat od rządu. A dodatkowo człowiek musi mieć też certyfikat od innej firmy potwierdzający, że umie po angielsku oraz certyfikat z banku potwierdzający, że nie jest biedny. W końcu UK to kraj na poziomie – nie chcą tam, żeby jakiś biedak się szybko dorobił. Nawet jeśli ten biedak to – nieszczęśliwym zabiegiem okoliczności – najlepszy specjalista w jakiejś dziedzinie na świecie.

Żartuję, oczywiście. Dla najlepszego specjalisty jest inny rodzaj wizy, który nie wymaga zaproszenia z firmy ani kasy na koncie. Pomyśleli i o tym przypadku, skurczybyki.

No więc mi się udało zdać test z angielskiego na poziomie C2, gdzie wymagane minimum to B1. Nie pytajcie jak, bo nie wiem. Chyba trafiłem na łatwe pytania. Uznaję to za znak od Boga, że to słuszny kierunek. Pierwszym takim znakiem było to, że moja żona (która od początku była sceptyczna względem tych planów) nagle zaczęła sama szukać informacji na temat wysp i pytać, czemu przestałem o tym mówić. Tutaj powiedzmy, że Bóg zadziałał przez ludzi na Odwyk Campie. Bo czemu by nie? W końcu Bóg działa na różne sposoby. Trzeci znak to fakt, że tak szybko udało mi się znaleźć firmę, która chce mi zasponsorować wizę oraz jest z nią kontakt. Pomimo początkowych nadziei okazało się, że nie jest to wcale takie łatwe.

No więc trzy znaki mamy, trzeba coś więcej? Bóg wie, że mi więcej nie trzeba. Dlatego chyba postanowił mnie przetestować, bo dzień przed rozstrzygającą rozmową dostałem takiego zapalenia gardła, że prawie nie mogłem mówić. „I gdzie są teraz twoje znaki, co?” – już słyszę komentarze prześmiewców. „Tak się przechwalałeś, że ci Bóg daje to i tamto. Niech cię teraz wyleczy!”

Ja tam nie wiem, czy wyleczy i czemu to właśnie teraz wyszło, ale koincydencja czasowa daje do myślenia. Ktoś kiedyś powiedział, że czasami Bóg zamyka drzwi i to znaczy, że masz czegoś nie robić. A inny na to odparł, że może Bóg chce zobaczyć jak silnego masz kopa (tak naprawdę ten inny użył zupełnie innej metafory, ale moja podoba mi się bardziej). Tak więc nie zamierzam zostawać przed drzwiami zwłaszcza, że tak daleko doszedłem. Dlatego robię to, co mogę w tej sytuacji. Leczę się tym, co jest dostępne, a o końcowy efekt niech zadba On. Przyjmę go na klatę, jakikolwiek by nie był.

Że co proszę? „Dlaczego używam lekarstw zamiast modlić się o uzdrowienie”? Z tego samego powodu, dla którego używam autobusu zamiast modlić się o teleportację i chodzę do pracy zamiast modlić się o kasę za darmo. Uważam, że Bóg dał nam rozum po to, żebyśmy go używali – także do polepszania sobie życia.

Część druga – rozmowa 

Gardło boli dużo mniej, jestem w stanie coś mówić. Pojechałem, pogadałem. Było sporo stresu, dużo żartów i ogólnie pozytywna atmosfera. Nadzieja urosła, a w nocy objawił się stres – zamiast spać, analizowałem co zrobiłem źle, co mogłem powiedzieć inaczej i czy będą mnie osądzać na podstawie głupich pomyłek.

Z tym gardłem przyszła mi do głowy jeszcze jedna możliwość. To wcale nie musiało być tak, że Bóg wywołał mi zapalenie gardła dzień przed rozmową, jakkolwiek można by to jakoś na siłę uzasadniać. Jego działanie mogło polegać na przesunięciu zdarzenia z dnia wywiadu na dzień poprzedni, żebym zdążył się podleczyć. Czemu nie na dzień następny? Bo wtedy w dzień wywiadu miałbym zapalenie zatok, od którego się ta cała akcja zaczęła, a ono też nie ułatwia mówienia ani koncentracji. Że Bóg w tym maczał palce jestem prawie pewny, bo zbieżność czasu aż kłuje w oczy.

Część trzecia – wynik

Właśnie się dowiedziałem, że chcą mnie zatrudnić. Szok i niedowierzanie! A tak poważnie, wielka ulga. Teoretycznie mógłbym się już skończyć stresować, ale to jeszcze nie koniec przygód.

Część czwarta – powrót 

Dzień powrotu do Polski i kolejny powód do stresu. Miałem zamiar pozwiedzać trochę, ale jak zwykle nie przemyślałem tego dobrze i w połowie drogi do Cambridge uświadomiłem sobie, że mogę nie zdążyć na samolot. Wyszło, że najlepszą opcją będzie pojechać z powrotem w pobliże noclegu, wsiąść w pociąg do Stevenage, a potem w autobus na lotnisko. Okazało się jednak, że to nie będzie takie proste, bo mają jakieś uszkodzenie linii i pociąg będzie miał opóźnienie. Ile – nie wiadomo, a może nawet w ogóle nie przyjechać. I znowu: czemu tak? Jaki to ma sens? Czy mam się trochę postresować, a potem, jak już będzie dobrze, być wdzięczny, że jednak się udało? Czy Bóg wywołuje stresujące sytuacje, czy tylko pozwala, żeby się działały? A może one z jakichś powodów muszą się dziać, a Bóg sprawia, że przykre konsekwencje są minimalne, albo nie ma ich wcale? Czy w ogóle zdążę na samolot? Same pytania i żadnych odpowiedzi.

Pociąg przyjechał z opóźnieniem 14 minut, co mogę zawdzięczać zarówno boskiej interwencji, jak też działaniu niewidzialnej ręki brytyjskiego wolnego rynku. Okazuje się bowiem, że powyżej 15 minut opóźnienia można domagać się odszkodowania. Obojętne kto przyłożył do tego rękę, pozostaje mi tylko być wdzięcznym za skuteczność.

Z pociągu miałem przesiadkę do autobusu i tu znowu pojawił się zgrzyt. Autobus nie przyjechał wcale. Możliwe, że miał w tym jakiś udział fakt, że za opóźniony autobus nie przysługuje odszkodowanie. Zaczęło mi się robić gorąco, ale nie tylko mi. Stwierdziłem, że trzeba zacząć działać, kiedy jakiś człowiek (który wcześniej zapytał mnie, czy był już autobus na lotnisko) stwierdził, że zamówi taksówkę, ale po chwili stukania w telefon powiedział tylko cicho „shit”. Zamówiłem więc Bolta i zaoferowałem wspólną jazdę, a dodatkowo wzięliśmy jeszcze kogoś innego, kto też jechał w tę samą stronę.

Chciałbym się pochwalić dobrym uczynkiem, ale obaj wcisnęli mi kasę. Gdybym nie dał sporego napiwku kierowcy, wyszedłbym na tej wycieczce na plus. Może gdyby nie to, że byłem akurat na tym przystanku, akurat w tym momencie, ten człowiek (którego samolot miał odlecieć godzinę przed moim, więc dotarł praktycznie „na styk”), nie poleciałby dzisiaj. Może te wszystkie problemy i opóźnienia były tylko dlatego, że Bóg chciał pomóc człowiekowi, przy moim współudziale.

Aktualnie siedzę w samolocie, który ma już godzinę opóźnienia, więc okazuje się, że nawet jakby się wszystko pospóźniało na maksa, to i tak bym zdążył.

Podsumowanie

Miałem zamiar napisać ten wpis w dwóch lub trzech podejściach. Pierwszą część w drodze do Anglii, drugą po rozmowie w firmie, ewentualnie trzecią wracając do Polski, nie wiedząc jeszcze czy dostałem pracę. Wyszło zupełnie inaczej, bo wydarzyło się tyle nieprzewidzianych rzeczy, że musiałem zmienić plany i pisać w tych momentach, kiedy nie musiałem niczego szukać, planować ani nie byłem wykończony.

I bardzo dobrze. Co prawda nie przepadam za zmianami, bo każde odstępstwo od planu powoduje stres i konieczność szukania nowych opcji. Ale z drugiej strony lubię to uczucie, kiedy już uda się rozwiązać wszystkie problemy i w końcu można odpocząć. Czuję wtedy, że to był dobry dzień, warty przeżycia. A nawet stresu.

Czy coś to zmieniło? Całkiem sporo. Takie przygody utwierdzają mnie w przekonaniu, że gdzieś tam jest ktoś niewidzialny, komu na mnie zależy. I chociaż ciężko z nim porozmawiać jak z człowiekiem, to sama świadomość jego istnienia dodaje otuchy. Oraz kopa do działania pomimo strachu.

Po drugie nauczyłem się dzisiaj, że warto podejmować działanie w trudnych sytuacjach. Bo możesz pomóc nie tylko sobie, ale też innym wokół. A ta świadomość, że się komuś pomaga, daje takiego super kopa, że wszytko inne przestaje mieć znaczenie.

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *