Jedziemy po zioło

Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale: jedziemy po zioło!

Dokładniej to po rumianek. Albo korzeń prawoślazu. A ty myślałeś, że co? O, ja się domyślam, co. Ale przecież niejedno zioło jest na świecie.

I w tym jest właśnie problem z ludźmi: upraszczają sobie świat do jednego zioła. Tego, które akurat teraz ich interesuje. Tego, o którym akurat wszyscy mówią. Tego, które akurat każdy ma na myśli. Mimo, że przecież nie ma czegoś takiego jak „wszyscy” i „każdy”, bo ty masz własny zestaw ograniczeń i przesądów, ja mam własny i nasz sąsiad też ma własny.

Klapki na oczach

I te ograniczenia pola widzenia są na każdym kroku. I człowiek z najszerszymi nawet horyzontami, otwarty tak, że nic go już nie zdziwi, i tak przyłapie się jeszcze wiele razy na tym jak beznadziejnie uprościł sobie świat. Jak wiele możliwości nie zauważa, bo skupił się tylko na jednej lub dwóch, niczym przy wyborach przyzydenckich. Lewica albo prawica. Za albo przeciw. Chory albo zdrowy. Z nami lub przeciw nam.

Zioła, po które jedziemy, służą do tego, żeby przyspieszyć proces leczenia z paskudnych dolegliwości brzucha. I pojadę po to zioło na lekkim i przyjemnym motocyklu – sama radość. Za mną będzie jechać na drugim żona, ładniejsza, młodsza, wesoła i mądra – taka, że normalnie tylko zazdrościć. I jest ciepło, i są wakacje, i jest czas, i są pieniądze. Nawet jezioro jest.

Dosłownie scena jak z przygnębiająco naiwnego filmu dla romantycznych rewolucjonistów: życie skromne, bez luksusów, ale za to radość, szczęście, wolność, dziewczyna, chłopak. I do tego obowiązkowa gitara. I chłopak co na niej śpiewa rewolucyjne piosenki, a ludzie przypadkowo spotkani dają mu za to piwo.

Co, nawiasem mówiąc, też jest akurat prawdą. No istny kicz.

I wiesz czym się różni realne szczęśliwe życie od tego wymyślonego, nieistniejącegoszczęśliwego życia? Otóż nigdy nie zgadniesz. Ja bym sam też nie zgadł.

Otóż różni się tym, że tego wszystkiego co fajne człowiek sobie nie uświadamia. Bo ma umysł zajęty tym, że mu brzuch szwankuje i że jutro może być lepiej a pojutrze może być gorzej. I że musi jechać po zioło.

Grzech niecieszenia się

Jaką przerażającą głupotą jest się nie cieszyć z setki powodów do radości! Ale taki właśnie jest człowiek: jedna sprawa potrafi łatwo przesłonić sto innych. I z jakiegoś trudnego do wytłumaczenia powodu ta jedna jest zwykle tą, która jest akurat najbardziej irytująca, denerwująca, bolesna albo upierdliwa.

To jak w szkole: uczeń, który dostał piątki z 19 przedmiotów, a z jednego dostał tróję, będzie słyszał tylko jedno pytanie:

Dlaczego ta jedna trója?

Nikt jakoś nie pyta dlaczego te dziewiętnaście piątek.

W efekcie – absurd nad absurdami – jego kolega, który przyniósł do domu 19 trój i jedną piątkę będzie czuł się bardziej szczęśliwy. Bo on z kolej będzie widział tylko tą jedną piątkę.

To nie oceny i wynika, ale twój punkt skupienia decyduje czy dla ciebie zioło to ta piątka czy ta trója.

Co jest twoim ziołem?

Praktyczny wniosek płynie z tego taki: trudno być szczęśliwym mając same piątki, łatwo mając same tróje.

A tak naprawdę, od tych piątek i trój, daleko ważniejsza jest umiejętność świadomej, sprawnej, skutecznej regulacjI punktu skupienia. Zdolność opanowania nautralnej tendencji do ignorowania 19 czynników podczas skupiania się na jednym.

Martwi mnie to, że nie robię tego dobrze. Bo podczas spektakularnie niebanalanych, szczęśliwych wakacji, kupę czasu spędzam testując aktualny stan irytacji żołądka, aktualny stan irytacji covidem, aktualny stan irytacji bezprawiem, i nawet stan irytacji muchą, która dwa dni temu wpadła mi do lewego oka nadwyrężając delikatną sieć naczyń krwionośnych.

Na niektóre irytacje znalazłem sposób: przestać czytać gazety internetowe. Całkowicie. Do zera. Ale na inne nie mam sposobu.

A myślę sobie zmartwiony: jeżeli ja tego dobrze nie robię, będąc w bardzo fajnej sytuacji w życiu, jeżeli tak łatwo wpływają na mnie strachy o to, lęki o tamto, niepokoje o owo, to jak sobie poradzisz ty?

A może sobie właśnie radzisz doskonale? Może tylko ja jestem jakiś dziwaczny i wychodzę teraz na jednego z tych irytujących, absurdalnych ludzi, jak taki jeden Amerykanin, którego poznałem 20 lat temu. Byłem wtedy tłumaczem na obozie językowym, a on opisywał mi jak trudne jest życie w Ameryce. Do tego stopnia, że chyba będzie musiał sprzedać trzeci samochód, co utrudni mu dojazdy między jednym posiadanym mieszkaniem a drugim. Jakoś nie umiałem się przejąć jego sytuacją. Ja w tym czasie pracowałem za minimalną wypłatę w państwowej firmie, studiując jednocześnie wieczorami, a po mieście jeździłem rowerem, bo mnie nie było stać na dotowany bilet na autobus. Własne mieszkanie? To jak lot w kosmos. Poza zasięgiem. Mimo to byłem ogromnie szczęśliwy i do głowy by mi nie przyszło narzekać. Rower jest fajny. Wynajmę niedługo pokój i wyniosę się od rodziców na dobre. A on był serio zmartwiony. I lekko zirytowany, że w moim wzroku zamiast zrozumienia i współczucia widział kpinę.

Może miał za dużo piątek? Może ja mam teraz za dużo piątek?

Moją wielką nadzieją jest to, że da się mając dużo piątek, nauczyć się nie myśleć przy tym o trójach. Ale widzę, że to trudna sztuka i wymaga wiele pokory i wiele wysiłku.

Z każdym rokiem rozumiem coraz lepiej, dlaczego Jezus tak kategorycznie powiedział kiedyś, że bogaty tylko z najwyższym trudem wejdzie do Królestwa Bożego. I rozumiem lepiej, dlaczego wśród bogatych tak mało ludzi szczęśliwych i wolnych.

Trzeba się nauczyć żyć z piątkami

Tak się nas wychowuje w tej Polsce: jesteśmy nastawieni psychicznie na tróje, bo wychodzimy z założenia, że jak się trafi w życiu piątka, to sobie z nią poradzimy bez wysiłku. Że sukces zaszkodzić nie może. Że bogatym być łatwo, tylko biednym być trudno.

Nic bardziej mylnego. Biednym być trudno, a bogatym jeszcze trudniej.

Nic tak nie niszczy człowieka jak raj, na który nie był przygotowany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *