– Co on tam robi? – zapytał młodszy anioł. Miał dopiero dwieście lat i nie rozumiał jeszcze wszystkich niuansów. Inna sprawa, że ci, którzy mieli parę tysięcy też nie zawsze ogarniali.
– Nie widzisz co robi? – odpowiedział Edriel, starszy. – A w ogóle to mówi się “On”.
Starszy anioł miał już ponad tysiąc lat i wiedział, że do Boga należy się zwracać w odpowiedni sposób, bo inaczej…
– Przecież tak powiedziałem.
– Nie, Benielu, powiedziałeś “on”. Małą literą. Uważaj, bo za taki brak szacunku wyśle cię do nawracania ateistów.
Edriel co prawda nigdy nie widział, żeby Bóg kogoś wysłał do nawracania ateistów, ale krążyły plotki. Dzięki temu łatwo było utrzymać w ryzach tych młodszych, wystarczyło ich nastraszyć czymś, co może się stać. Nawet jeśli nigdy się to jeszcze nie stało.
– Przepraszam, masz rację. Ale nadal nie rozumiem co on…. On tam robi!
Przed nimi rozciągał się widok na rozległą płaszczyznę, na której, w małych grupkach, stało mnóstwo aniołów w różnym wieku. Grupki, w zależności od stopnia wtajemniczenia i odwagi, stały w różnych odległościach od widowiska.
– A co widzisz?
– No… wisi.
– Widzisz nad czym wisi?
– Daleko jest, ale wygląda jakby to była… dusza.
– No właśnie – Edriel lubił edukować młodszych, którzy nie mieli takiej wiedzy jak on, zdobytej przez tysiąc lat studiów na Niebiańskim Uniwersytecie. – Nigdy nie słyszałeś jak ludzie się modlą „świeć Panie nad jego duszą”? Podobno zaczęły Go już irytować takie modlitwy, więc postanowił sprawdzić co się stanie, jeśli faktycznie zrobi to, o co proszą.
– Aha. Ale czemu akurat teraz?
– A któż to wie? Niezbadane są ścieżki Pana, jak to doskonale wiesz. W końcu jest suwerenny.
– Suwenir… że co?
– Ach tak, przecież jesteś dopiero na dwusetnym roku. Suwerenny znaczy, że może robić wszystko, co chce.
– Znaczy, że nie musi się przed nikim spowiadać, jak ludzie?
– Tak, ale ludzie też nie muszą, ha ha!
– No wiem, On toleruje te ich dziwne pomysły. Ale tego świecenia zupełnie nie ogarniam. Przecież to kompletny bezsens!
– No no!
– Przepraszam… to nie do pojęcia anielskim umysłem!
– Tak już lepiej. Ja też mam wątpliwości, czy to cokolwiek zmieni, ale jak On chce sprawdzić, to kto Mu zabroni?
– Ale po co sprawdzać? Przecież jest wszechwiedzący… to było ostatnio na zajęciach… że wie wszystko. Więc po co sprawdza, skoro wie?
Edriel nie wiedział co odpowiedzieć. Nie lubił takich sytuacji. Nie lubił przyznawać, że czegoś nie wie. Nie lubił też się uczyć.
– On po prostu lubi sprawdzać. Uczyłeś się już o stworzeniu ludzi? Przecież też mógłby stworzyć od razu tylko tych, co się nadają do Wieczności, bo wie, którzy się nadają, zanim jeszcze się urodzą. Więc mógłby pominąć całą tę Ziemię, zło, cierpienie i trudne wybory. Mógłby stworzyć sobie ludzi, którzy wybraliby to, co muszą.
To brzmiało sensownie i Edriela rozsadzała duma, że wymyślił taką rozsądną odpowiedź na poczekaniu.
– Ale – Beniel nie dawał za wygraną – przecież to nie jest sprawdzanie co zrobią ludzie, tylko co zrobi On. Albo co zrobi Świat Materialny lub Świat duchowy. A przecież On rządzi obydwoma, więc po co sprawdza, skoro wie?
Edriel był niepocieszony. Naprawdę nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. Nie mógł się jednak do tego przyznać, bo wyszedłby na mniej rozgarniętego od jakiegoś młodziaka.
Postanowił podejść z innej strony.
– Jak możesz tego nie rozumieć? Przecież to oczywiste!
– Nie rozumiem – Beniel, w przeciwieństwie do swojego kompana, nie bał się do tego przyznać.
– Wszystko przez szatana!
– Naprawdę?! To rozumiem – Beniel nadal nie rozumiał, ale bał się dociekać. Nikt nie lubił rozmawiać o szatanie. Nikt z wyjątkiem Najstarszych nie rozumiał co właściwie się stało i dlaczego. No i jak to dokładnie było z Hiobem. Sam Hiob z resztą też nie lubił wspominać tamtych czasów.
Beniel był pod wrażeniem poziomu wtajemniczenia Edriela. To dodatkowo go onieśmielało, więc nic już więcej nie powiedział. Edriel natomiast był dumny z siebie, że udało mu się zamknąć usta nieznośnie dociekliwemu koledze.
Milczeli tak chwilę, po czym odezwał się Beniel.
– Edrielu, jesteś starszy i mądrzejszy ode mnie. Mam pytanie.
– Pytaj i ucz się – powiedział z dumą.
– Czy dobrze rozumiem, że Bóg kocha wszystkich? Mam na myśli, że nie tylko ludzi, ale nas też?
– Oczywiście. Bóg jest Miłością. Tego uczą chyba już na początku. Jest też Sprawiedliwością, więc nie można robić złych rzeczy i uniknąć kary.
– Więc wolno mi robić wszystko, co nie jest złe, prawda?
– No, tak… – Edriel zaczynał się bać kierunku, w jakim zmierzała ta rozmowa.
– Więc nic się nie stanie, jeśli pójdę tam i po prostu Go zapytam? Przecież to nie jest zabronione.
– No… chyba nie – Edriel gorączkowo przeglądał w myślach Zasady, których przez lata się uczył, próbując znaleźć taką, którą można by tu zastosować. To raczej oczywiste, że nikt nie może sobie tak po prostu pójść i zapytać Boga! Co by to było, jakby mógł?
– Nie rób tego. To będzie brak szacunku.
– Ale dlaczego? – Beniel bardzo chciał wiedzieć więcej. Tak bardzo, że zapomniał nawet o strachu.
– Bo… nie można ot tak sobie podchodzić do Boga!
– Dlaczego?
Edriel miał pot na czole.
– Bo… to przecież Bóg!
– Który nas kocha.
– No… tak. Ale…
– Czy kiedy kogoś kochasz, potępisz go za to, że chce cię lepiej rozumieć?
– No… nie.
– Więc pójdę tam i zapytam.
– Czekaj… – ale Beniel już tego nie usłyszał. Poszedł.
Edriel stał z otwartymi ustami nie wiedząc co z robić. Z jednej strony zazdrościł Benielowi odwagi, a z drugiej wiedział, że dobrze jest nie ściągać na siebie uwagi, żeby nie zostać obarczonym większą Odpowiedzialnością. Lepiej było wieść wygodne życie na Uniwersytecie robiąc tylko to, czego wymagają. Albo nawet mniej niż wymagają, bo zawsze można udawać, że zrobiło się więcej. W ten sposób można było wieść wygodne życie pozbawione stresu przez całe tysiąclecia. Trzeba być wariatem, żeby tego nie doceniać!
Ten Beniel to jakiś dziwak. Edriel postanowił, że nie będzie z nim więcej rozmawiał. O ile jeszcze go kiedyś spotka. Bo kto wie, co zrobi Bóg, kiedy jakiś podrostek zacznie mu przeszkadzać w czymś ważnym. Pewnie go ześle do mniej przyjemnych zajęć. Edriel nie wiedział jakie to miałyby być zajęcia, ale był pewny, ze nie będą tak fajne, jak jego życie. Oto jak kończą bezczelni!
W tym czasie Beniel dotarł do Boga. Zdziwił się, że nikt po drodze nie próbował go zatrzymać. Nawet Najstarsi w pobliżu przyglądali mu się z zaciekawieniem, ale nic nie mówili, nawet się nie poruszyli. Beniel parzył przez chwilę, ale nie zobaczył więcej niż widział z daleka.
Na ziemi leżała dusza. Żywa oczywiście. Człowiek prawdopodobnie był chrześcijaninem, inaczej byłby zupełnie gdzie indziej. Nad duszą wisiał w powietrzu Bóg i… emanował blaskiem. Dusza miała zamknięte oczy. Nikt nie był w stanie znieść tak jasnego światła. Nawet aniołowie nie byli w stanie patrzeć wprost.
– Eee, przepraszam? – Zaczął Beniel niepewnie, nie bardzo wiedząc jak to się robi. Na żadnych zajęciach nie uczono jak rozmawiać z Bogiem!
– Tak, Benielu? – odpowiedział Bóg.
Jego głos brzmiał zwyczajnie. Nie był groźny. Nie dźwięczał przerażająco w uszach, tak jak to sobie każdy wyobrażał. Był wręcz przyjemny, jak wiosenny wiatr. Bóg znał jego imię, to było do przewidzenia. Znał przecież wszystkich.
– Em… mam pytanie… – Beniel mówił nadal niepewnie, ale zdobył się na odwagę. – Dlaczego to robisz? To znaczy, po co świecisz nad tą duszą?
W tym momencie Bóg zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Zaśmiał się.
Beniel był całkowicie zaskoczony. Stał i nie wiedział co się dzieje, a Bóg się tylko śmiał. Głęboko i radośnie. Beniel zauważył, że najbliżsi aniołowie też się śmiali. Ale nie z niego, nie szyderczo. Przyjaźnie. Tak jakby cieszyli się z tego, co zrobił.
Bóg w tym czasie zmniejszył nieco swoją jasność, tak, że dało się już na Niego spojrzeć wprost. Stanął też na ziemi, naprzeciwko Beniela. Dusza gdzieś zniknęła.
– Dla ciebie, Benielu.
Zajęło mu chwilę zanim zorientował się, że to odpowiedź na jego pytanie. Powoli wychodził z oszołomienia.
– Ale… jak to?
– Od dawna cię widziałem. Wiedziałem, że masz już wszystko, co potrzebne do Przejścia. Chciałem żebyś sam do tego doszedł. Dlatego zrobiłem coś niezwykłego, aby pobudzić twoją ciekawość. Świecenie nad duszą nie miało dla niej żadnego znaczenia – ona jest już w Wieczności, tam gdzie miała być. Ale miało to znaczenie dla ciebie, bo dzięki temu pokonałeś swój strach i wybrałeś to, co było najważniejsze. Zaryzykowałeś.
– Ale Edriel mówił, że to będzie obraźliwe…
– Edrielem rządzi strach. On ma swoją drogę i w końcu też tu dojdzie, kiedy będzie na to gotowy. Ty byłeś gotowy już teraz, dlatego postanowiłem dać ci okazję, żeby to pokazać.
– Ale skoro wiedziałeś, że jestem gotowy, to mogłeś mi po prostu to powiedzieć. Bez tego… wszystkiego.
– Widzisz, tu jest problem. Byłeś gotowy na zmianę, ale zmiana wymagała twojego działania. Wymagała zewnętrznej manifestacji wewnętrznej gotowości. I to się stało, w momencie, kiedy zdecydowałeś, że chcesz. Widzisz, samo chcenie to nie wszystko. Miliardy aniołów i ludzi czegoś chcą, ale nic z tym nie robią. Siedzą tam, gdzie zawsze siedzieli, bo im wygodnie. Nie mają odwagi stać się kimś więcej. Tobie nie wystarczyło samo chcenie. Zacząłeś realizować to, czego chciałeś. Niewielu to potrafi. To prawda, że kocham wszystkich. Ale użyteczni są dla mnie tylko ci, którzy decydują się robić to, co trzeba, pomimo strachu i przeszkód. Dlatego muszę każdemu z was dać wybór, i każdy musi zdecydować sam. Ja nie chcę niewolników. Chcę istoty, które są ze mną z własnej woli i z własnej woli chcą dla mnie działać. Tacy spośród ludzi nazywani są Chrześcijanami, uczniami Chrystusa, a tu wśród aniołów nazywani są Najstarszymi. Od teraz ty jesteś jednym z nich.
Fajne, sprytne, pomysłowe i ciekawiło do końca:)
Super! Bardzo fajnie się czytało, dzięki za to!
Wow, to jest świetne!
Genialne, dające do myślenia i bardzo prawdziwe! 😀
Krótki ale trafny tekst 🙂 Bardzo przypomina mi to książkę „Przymierze” Zofii Kossak. Coprawda jestem jeszcze w trakcie czytania ale znam juz kilka jej książek i jestem wielkim fanem („Krzyżowcy” albo „Bez Oręża” to prawdziwe literackie mistrzostwo świata).
W każdym razie polecam każdemu komu podoba się powyższa historyjka (i nie tylko ; ).
Nie do końca rozumiem o co chodzi w tym tekscie?
O to żeby się odważyć i iść na żywioł z Bogiem, zaryzykowac mimo wszystko i pozwolić mu działać?
Moje działanie na czym ma się opierać, na pozwoleniu Bogu?
Nie rozumiem, ale fajny ciekawy tekst.
Chodzi o to, żeby go przeczytać i wyciągnąć wnioski dla siebie.
Panie Kazimierzu, w tym opowiadaniu tkwi głęboka ewangeliczna Prawda, ta Najważniejsza…Ma Pan „Lekkie pióro”, więc proszę pisać aby rozjaśniać umysły!