Biblia mówi: człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce (1 Sm 16,7). Bóg czyta w naszych głowach. Niby banał, ale jak się nad tym zastanowić, można dojść do wniosku, że to przerażające: jesteśmy pod całkowitą, stałą obserwacją i to na dodatek w naszej najbardziej intymnej, prywatnej sferze – naszych myśli. Innymi słowy, w stosunku do Boga nie mamy absolutnie żadnej prywatności.
Tag - bóg
To było pod koniec 2010 roku, gdy studiowałem w Poznaniu i mieszkałem w pokoju u Pana Edwarda. Było to krótko po moim nawróceniu się. Miałem wtedy różne przeżycia i nie potrafiłem jeszcze rozpoznać, co jest od Boga, a co nie.
Brałem kąpiel, podczas której oświadczyłem Bogu, że oddaję mu swoje ciało. Po chwili naszła mnie szalona myśl, by wyjść z wanny nago na korytarz. Chciałem to zrobić, ale się bałem. Usłyszałem:
Przecież oddałeś mi swoje ciało.
Ten argument najwyraźniej do mnie przemówił, bo po chwili byłem już za drzwiami mieszkania Pana Edwarda.
Od samego początku mojej chrześcijańskiej kariery miałem problem z chrześcijanami.
Dziwny paradoks: chrześcijanin, co ma problem z chrześcijanami. Ale jeżeli wrócić do fundamentów Biblii, to ten paradoks przestaje być taki dziwny. Podstawą chrześcijaństwa jest przecież nie przynależność do tej czy innej grupy ludzi, ale osobista relacja z Bogiem, za pośrednictwem Jezusa. Ludzie są tu sprawą ważną, ale jednak wtórną.
I ja zaczynałem karierę właśnie tak, klasycznie: od Jezusa. Ludzkość mnie nie interesowała.
W „Prostych rymach bez estymy”
niekaralność zaświadczymy:
I zachciało mi się obóz robić. Językowy. Chrześcijański.
Takie rzeczy to nie jest coś, co gwarantuje w życiu święty spokój. A ja lubię święty spokój. A tu ludzie, szkolenia, formalności, procedury. Ośrodek znaleźć, przepisy ogarnąć, pieniądze zebrać, więc zanim w ogóle dojdzie do najtrudniejszej części – znalezienia w ogóle chętnych – to już dawno się ta ciuchcia wykolei.
Myślę sobie więc: ja mam całkiem dobrą wizję, ale to musi mieć Bóg w tym interes. Nic tu nie poradzę. Tu musi nastąpić seria zbiegów okoliczności. Więc albo cudem, albo wcale.
Pada hasło: „do modlitwy!”
w sensie quasi-narodowym.
Zrywają się jak rybitwy
w słynnym locie swym nurkowym,
jak meduza na wybojach,
na baczność lub na kolana,
lemingi po dwóch podbojach
spóźnieni do pracy z rana –
Czytaj dalej
Piszę ten tekst, bo mi się ostatnio przypomniało, że dawno temu się gospelowałem. I jednego razu nasz zespół miał zaplanowany koncert w miejscowości o nazwie Zimna Woda (nie żartuję, naprawdę taka istnieje). To było na jakimś festynie, przygotowali scenę na otwartym powietrzu. No i przyjechaliśmy śpiewać. I lunęło, jakby ktoś na nas mokrą ścierę wykręcał. No i staliśmy na tej scenie i śpiewaliśmy – w zimnej wodzie.
To była jedna z tych nierzadkich chwil, kiedy myłem zęby i zadałem sobie to pytanie. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, moje życie nie jest zbyt romantyczne. Pracuję w firmie produkującej beton. A przecież jest tyle ciekawszych produktów. Lizaki w kształcie serca, różowe baloniki, albo miętowe peniski w czekoladzie.
Pod koniec aktu stworzenia
pełen dumnego westchnienia
spojrzał Pan wprost na Adama,
gdy już mu obeschła rama
i myśl go zaczęła trawić:
„Mogę jeszcze to poprawić!
Co udane z wersji beta
wstawię. Wyjdzie mi kobieta!”
Lubię te momenty ciszy
tuż przed pierwszym megahercem,
kiedy tylko Bóg mnie słyszy,
gdy brzmienie filtruję sercem…
Lubię szum przedkoncertowy
ten, co skronie koronuje,
choć znajomy, to wciąż nowy,
natchnienia synchronizuje…
Odkąd cieszę się życiem, wszystko wygląda inaczej. Słońce świeci, ptaki ćwierkają, ludzie są mili, obiad jest smaczny.
Zmieniło się coś jeszcze. Zacząłem czytać Biblię. Może miała na to wpływ wizyta Świadków Jehowy, którzy proponowali mi kurs biblijny. Może zachęciła mnie nowa metoda, którą przedstawiono w kościele. Może słońce, które tak ładnie świeciło tego dnia, zrobiło robotę.
Ten temat towarzyszy mi od zawsze – całe moje chrześcijańskie życie, nie licząc samego początku. Już na pierwszym blogu na Odwyku, wiele lat temu, napisałem bardzo smutną notkę o radości. Mówiąc dokładniej, o moim braku radości.
Gdy przepracowałem inne tematy, sprawa cieszenia się życiem znów stała się dla mnie bardzo dobrze widoczna. W listopadzie prosiłem Boga tymi słowami: „Boże, proszę, naucz mnie cieszyć się życiem”. W grudniu dostałem odpowiedź.