W „Prostych rymach bez estymy”
bliskoznaczność dziś śledzimy.
Category - Ogólnie
Ogólnie o wszystkim.
W „Prostych rymach bez estymy”
wcześniej z później zestawimy,
bo fotka sprzed lat trzydziestu,
tekst – ze świeżego (pre)tekstu:
To było pod koniec 2010 roku, gdy studiowałem w Poznaniu i mieszkałem w pokoju u Pana Edwarda. Było to krótko po moim nawróceniu się. Miałem wtedy różne przeżycia i nie potrafiłem jeszcze rozpoznać, co jest od Boga, a co nie.
Brałem kąpiel, podczas której oświadczyłem Bogu, że oddaję mu swoje ciało. Po chwili naszła mnie szalona myśl, by wyjść z wanny nago na korytarz. Chciałem to zrobić, ale się bałem. Usłyszałem:
Przecież oddałeś mi swoje ciało.
Ten argument najwyraźniej do mnie przemówił, bo po chwili byłem już za drzwiami mieszkania Pana Edwarda.
Od samego początku mojej chrześcijańskiej kariery miałem problem z chrześcijanami.
Dziwny paradoks: chrześcijanin, co ma problem z chrześcijanami. Ale jeżeli wrócić do fundamentów Biblii, to ten paradoks przestaje być taki dziwny. Podstawą chrześcijaństwa jest przecież nie przynależność do tej czy innej grupy ludzi, ale osobista relacja z Bogiem, za pośrednictwem Jezusa. Ludzie są tu sprawą ważną, ale jednak wtórną.
I ja zaczynałem karierę właśnie tak, klasycznie: od Jezusa. Ludzkość mnie nie interesowała.
Siedzę sztywny, zdrętwiały, oglądam jak ludzie na koncercie skaczą. Oglądam już którąś godzinę swe stare nagrania, gdy żyłem.
Dlaczego życie jest zawsze w przeszłości, nigdy teraz?
„Kiedyś to było.”
„Kiedyś to będzie.”
„Kiedyś” – uniwersalny wyraz dwukierunkowy.
„Kląć czy nie kląć” – to pytanie
większe niż „co na śniadanie?”.
Czym w ogóle jest przekleństwo?
Czy to językowe męstwo?
Czy też sprawa kulturowa,
jakie to są „brzydkie słowa”?
Czy jak człowiek lubi Boga,
to tylko „motyla noga”,
„w mordę jeża „ i „o kurcze”,
albo głoski słowotwórcze
tak, by tylko się nie schamić,
nazwą choroby nie splamić? Czytaj dalej
I zachciało mi się obóz robić. Językowy. Chrześcijański.
Takie rzeczy to nie jest coś, co gwarantuje w życiu święty spokój. A ja lubię święty spokój. A tu ludzie, szkolenia, formalności, procedury. Ośrodek znaleźć, przepisy ogarnąć, pieniądze zebrać, więc zanim w ogóle dojdzie do najtrudniejszej części – znalezienia w ogóle chętnych – to już dawno się ta ciuchcia wykolei.
Myślę sobie więc: ja mam całkiem dobrą wizję, ale to musi mieć Bóg w tym interes. Nic tu nie poradzę. Tu musi nastąpić seria zbiegów okoliczności. Więc albo cudem, albo wcale.
Piszę ten tekst, bo mi się ostatnio przypomniało, że dawno temu się gospelowałem. I jednego razu nasz zespół miał zaplanowany koncert w miejscowości o nazwie Zimna Woda (nie żartuję, naprawdę taka istnieje). To było na jakimś festynie, przygotowali scenę na otwartym powietrzu. No i przyjechaliśmy śpiewać. I lunęło, jakby ktoś na nas mokrą ścierę wykręcał. No i staliśmy na tej scenie i śpiewaliśmy – w zimnej wodzie.
Byłeś głodny, a nie nakarmiłem cię.
Byłeś spragniony, a nie dałem ci pić.
Byłeś samotny, a nie pocieszyłem cię.
Byłeś nagi, a nie ubrałem cię.
Byłeś chory i w więzieniu, a nie odwiedziłem cię.
Przyjacielu, przepraszam.
Ile jeszcze zaniechań zniesie nasza przyjaźń?
To była jedna z tych nierzadkich chwil, kiedy myłem zęby i zadałem sobie to pytanie. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, moje życie nie jest zbyt romantyczne. Pracuję w firmie produkującej beton. A przecież jest tyle ciekawszych produktów. Lizaki w kształcie serca, różowe baloniki, albo miętowe peniski w czekoladzie.
Normalny człowiek zrobi wszystko, żeby tylko uniknąć w życiu porażki.
I nic dziwnego.
Smak porażki jest tak wstrętny, a uczucie tak upokarzające, że prędzej człowiek zrezygnuje ze wszystkich sukcesów, byle tylko uniknąć poczucia przegranej – świadomości, że nie wyszło, że żal, litość, beznadzieja.
Ludzie tacy już są. Strach przed porażką jest bardziej przekonujący niż nadzieja na sukces. Ale nigdy przepaść nie była aż tak ogromna jak w epoce elektronicznych mediów kieszonkowych.
Odkąd cieszę się życiem, wszystko wygląda inaczej. Słońce świeci, ptaki ćwierkają, ludzie są mili, obiad jest smaczny.
Zmieniło się coś jeszcze. Zacząłem czytać Biblię. Może miała na to wpływ wizyta Świadków Jehowy, którzy proponowali mi kurs biblijny. Może zachęciła mnie nowa metoda, którą przedstawiono w kościele. Może słońce, które tak ładnie świeciło tego dnia, zrobiło robotę.