Mieszkamy w Torrevieja, nad morzem, na południu Hiszpanii. Niedawno poszłam na spotkanie językowe i wyszłam z niego bardzo, bardzo zadowolona i uśmiechnięta. Napisałam o tym, ale nie napisałam co było potem.
Potem poszłam do sklepu.
Na zakupy
W wielkiej radości i samozadowoleniu poszłam kupić czarne przewiewne spodnie, które były mi potrzebne następnego dnia do pracy. W związku z tym że była godzina 20:30, większość sklepów odzieżowych była zamknięta. Na moje szczęście jeden sklep z chińską odzieżą był jeszcze otwarty i to aż do 21:30. Weszłam i rzuciłam się łapczywie na półki.
W chińskim sklepie
Wzięłam do przymierzalni ze dwadzieścia par spodni i legginsów. Wszystkie już na sam rzut oka były takie sobie. Na mnie wyglądały zupełnie do dupy. A niektórych nawet na nią nie wcisnęłam. Okazuje się, że do figury chińskich modelek jest mi daleko i żadna z dwudziestu par się dla mnie nie nadaje. Stwierdziłam, że trudno, pójdę do pracy w brudnych, obcisłych i nieprzewiewnych długich spodniach. Co przy temperaturze 27 stopni dla kogoś nieprzyzwyczajonego do ciągłego słońca jest bardzo nieprzyjemną sprawą. Mówi się: trudno. Jakoś przeżyję.
Nagrałam Martinowi wiadomość, że wracam, jednak za chwilkę moim oczom ukazał się kolejny otwarty „chińczyk”. Już nie tylko z odzieżą, ale ze wszystkim co można dostać na Allegro, Ali-express i tego typu stronach. Weszłam. Jakaś młoda dziewczyna zamiatała podłogę, chłopak ze skośnymi oczami plątał się przy kasie.
Dział odzieżowy nie obdarzył mnie wielkim wyborem. Chwyciłam trzy pary odzieży dolnej w kolorze czarnym i poszłam do przymierzalni.
W pierwszych spodniach wyglądałam jak turystka, której brakowało tylko białych skarpetek i czarnych sandałów. Drugich nawet na siebie nie wcisnęłam. Trzecie mnie zaintrygowały: nogawka szeroka na 30 cm, materiał sztuczny, ale lekki i tak przewiewny, że zimniej w spodniach niż bez. No i cena: 5 euro!
Patrzę na siebie i wyglądam dziwnie: niby to elegancko ale tak jakby w dresach. Trochę jak te chińskie modelki a trochę tak jakoś grubo. Aaa, i tak nic lepszego nie znajdę, a jak mnie szef w tym worze zobaczy, to może jednak zgodzi się na te krótkie, miłe, letnie spodenki.
Poszłam do kasy.
Na kasie ta dziewczyna od miotły. Za mną przy półce chłopak ewidentnie z Azji. Kładę spodnie na ladę, a kasjerka ni stąd ni zowąd w całkiem poważny sposób pyta:
– Co cię motywuje do życia?
Z kasjerką o sensie życia
Cofnęłam ze zdziwienia głowę jak kura. Czy ja dobrze słyszę? Powtórzyłam jej pytanie. Zapanowała chwila ciszy.
-Bóg – mówię.
– A mnie moja mama – odpowiada z uśmiechem.
– Dlaczego?
– Bo mnie urodziła.
– Mnie właśnie dlatego Bóg motywuje, bo gdyby nie On, to mama nie mogłaby mnie urodzić.
– Przecież jakby mama mnie nie chciała urodzić, to co by Bóg mógł na to poradzić?
– Wtedy dałby ci inną mamę.
– Raczej by tak nie było. Tak się mi wydaje, że to mama decyduje.
I tu do rozmowy włączył się młody Chińczyk. Wszyscy byliśmy w podobnym wieku:
– Mi też tak się wydaje, że jakby jedna mama nie chciała, to Bóg wybrałby inną – mówi chłopak. I pyta czy ja jestem, tym, no, tym…
– Katoliczką?
– Ja jestem muzułmanką – wtrąciła dziewczyna.
A ja na to, że nie jestem katoliczką, ale że wierzę w Boga i że czytam Biblię, ale między mną a Bogiem nie ma ani księdza, ani nie chodzę do kościoła.
– A ty w coś wierzysz? – pytam chłopaka.
Powiedział, że też czasami czyta Biblię. I że lubi ją jako mądrą książkę, ale jest jakiś sceptyczny. I zaczął coś o historii Chin, że jest starsza niż Biblia i że też mają jakąś książkę czy coś. I że mnóstwo ludzi chodzi tam do kościoła, ale wcale w nic nie wierzą. Muzułmanka wtrąciła, że u nich jest tak samo. I że złych ludzi, podających się za Muzułmanów, jest wiele. Zgodziliśmy się wszyscy co do tej ostatniej kwestii.
– Moim zdaniem najważniejsze to zadać sobie pytanie, czy ktoś stworzył nas i ziemię, czy stworzyło się samo – powiedziałam. I patrzę na Chińczyka, czekając na reakcję.
– Mi się wydaje, że ktoś to stworzył.
– No to teraz znajdź to, co nas stworzyło.
– Wolę, żeby to coś znalazło mnie – odparł. – Mam takie poczucie, że kreator stworzył świat i odstawił go na bok. Że zapomniał.
I znów wszyscy zgodziliśmy się, że Ktoś ten świat stworzył.
Powiedziałam :
– Ja tego kogoś nazywam Bogiem, ktoś inny nazwie go kreatorem, Allahem. Jego nazwa nie jest aż tak ważna. Bo mimo tego, że używamy innych określeń, mówimy o tym samym.
I w tym momencie między nami zapanowało jakieś dziwne uczucie….
To było piękne: patrzeć na prawo na uśmiechniętą Muzułmankę, na lewo na uśmiechniętego Chińczyka, i zdać sobie sprawę, że mimo tych ewidentnych różnic fizycznych, gdzieś tam w sercach bardzo dobrze się zrozumieliśmy. Poczułam, że jesteśmy równi. Gdzieś bardzo, bardzo głęboko jesteśmy tacy sami. Miałam wrażenie, że oni też to odczuli.
Uświadomiliśmy sobie, że mamy to samo pochodzenie: myślę że to było powodem tej dziwnej łączności, a wręcz miłości między nami. To było piękne, duchowe i wzniosłe.
Małe sklepowe przygody
Poczułam, że ta rozmowa miała się w tym momencie zakończyć. I powiedziałam im z ogromną radością, że dziękuję za to pytanie. Chińczyk szczerze odpowiedział, że też bardzo mu się ta rozmowa podobała. Z uśmiechami na twarzach pomachaliśmy sobie i wyszłam.
I resztę drogi czułam wielką radość i miłość do Boga i do ludzi. Radość z tego, że tak różnorodnych ale jednak takich samych nas stworzył. To bardzo dziwne wrócić do tak oczywistego rdzenia, o którym często zapominamy.
Wspaniale było podzielić się wolnością i miłością jaka płynie z życia z Bogiem. Życzę wam, żebyście kiedyś tego doświadczyli.
I nawiązując jeszcze do ostatniego wpisu o spotkaniu językowym– ryzykujcie! Podejmowanie ryzyka jest trudne, ale kiedy opieramy się na Bogu, jest do przejścia, a wrażenia są trudne do opisania.
Super historia. Inspirująca. Nadrobiłem też poprzedni wpis o ryzyku. I coraz bardziej mam ochotę rzucić tę korporację i mieć czas na dobre historie.
Dzięki!
Witaj w klubie Kuba. Ja też chcę rzucić korporację, już sobie wyznaczyłem termin, ale oprócz tego, że oczywiście mam sto pomysłów w głowie co chcę po tym robić to cel jest jeden. Ryzykować z Bogiem.
Świetna historia Dominika. Ja też pamiętam jak już nie za studenckich czasów, ale z powodów finansowych musiałem znowu zamieszkać w akademiku. Mieszkałem tam z różnymi ludźmi, ale najlepiej mieszkało się z Arabem, trzema Hindusami i Chinką. 😀 Może to było właśnie to, chociaż ja byłem dopiero na początku początku drogi z Bogiem. 😀
Świetna historia. Świetnie jest odkrywać, jak niewielką rolę grają te różnice między ludźni, gdy wolność dochodzi do głosu przede wszystkim.
Karolino, mogłabyś rozszerzyć swoją wypowiedź? Szczerze jej nie rozumiem, jaką wolność masz na myśli?
Wolność od strachów różnego kalibru.
Fajna historia :-).
Przestałem wierzyć w Boga, ba…kiedyś w niego wierzyłem.
Cięzko mi to powiedzieć, ale mam dosyć lęków i strachu, cała moja wiara opierała się na przymusie podszytym strachem przed potępieniem.
Dziś jest taki dzień w którym nie mogę siebie dalej oszukiwać, przyznałem przed sobą, że w to nie wierze.
Sam wcześniej nie wiedziałem czy odrzucam obraz Boga, czy nie, dziś nie mam wątpliwości, zostałem sam ze swoimi problemami których nie wiem jak rozwiązać, przykro mi z tego powodu, bo rozkładam ręce…
Ktoś mi coś narzucił kiedy byłem małym chłopcem, a po 30 paru latach to o czym mi mówili w kwestii wiary, okazało się wydmuszką, psutym sloganem w moim życiu.
Po to był zainstalowany ten strach we mnie, abym nie ważył się odrzucić tego całego religijnego systemu, a przecież budować można tylko na wolności..
Tak więc z punktu widzenia Chszescjanstwa, odrzucając to, jestem przegrany.
To tylę, nie miałem się gdzie wygadac, więc napisałem tutaj
Trzymajcie się.
Nie wiem czy to dziwnie zabrzmi czy nie, ale ja uważam, że każdy musi najpierw odrzucić Boga, żeby go znaleźć.
Bo w tym dzisiejszym świecie zwykle proces przebiega tak:
1. Tresura. Uczą cię w co wierzyć i jak wierzyć. Akceptujesz to, bo czemu nie. Od tego są rodzice i inne autorytety, żeby ich słuchać. Aż staje się to druga naturą.
2. Rzeczywistość. Uczysz się sam, zbierając doświadczenia z życia. Zbierasz wiedzę, słuchasz co mówi nauka (ta prawdziwa i ta „religijna”), testujesz na ludziach i sobie co działa a co nie.
3. Rozczarowanie. Wniosek jest jeden: rzeczywistość rozmija się z tresują. Boga, którego ci wbili w głowę w rzeczywistości w ogóle nie ma. Trzeba to teraz jakoś pogodzić. I tu są trzy główne możliwości:
4a. Fanatyzm. Odrzucasz rzeczywistość i zaklepujesz tresurę. Wierzysz w Boga wpojonego, wbrew rzeczywistości.
4b. Segregacja. Bogu przyznajesz miejsce w świecie uczuć, przeżyć, wyobraźni, poczucia świętości. Dostaje swoje „sacrum” i tam ma żyć i z tego nie wychodzić. W niedziele przyjdziesz go odwiedzić. Ewentualnie zostaje bajką z dzieciństwa. A reszta to obszar „profanum”, czyli rzeczywistość, w której się żyje na co dzień. Tam Boga nie ma, bo by tylko przeszkadzał.
4c. Rezygnacja. Odrzucasz Boga. Stajesz po stronie rzeczywistości.
Z tych trzech wyborów tylko 4c może doprowadzić do poznania realnego Boga.
Bo Bóg, o którym mowa w punkcie 1 to fikcja. To nie jest Bóg rzeczywisty, tylko wirtualna koncepcja Boga.
Jeżeli więc ktokolwiek miałby znaleźć Boga rzeczywistego, musi najpierw stanąć po stronie rzeczywistości. Musi zaakceptować obiektywnie istniejącą rzeczywistość jako prawdę, a nie świat w swojej głowie. Dopiero po tym – i tylko po tym – można się brać za poszukiwania i odkrywania Boga realnego.
Ja tutaj i w audycjach na Odwyku, i w piosenkach i w ogóle wszędzie, mówię o Bogu realnym. Takim co funkcjonuje w rzeczywistości na nią wpływa. Nie trzeba go nawet nazywać „Bogiem”, bo to już nie świat słów i pojęć, to kwestia rzeczywistego istnienia osoby, a w realnym świecie istnieje się przecież niezależnie od nazwy.
Ludzie, którzy wybrali sobie Fanatyzm lub Segregację myślą, że ja mówię o ich Bogu, tym wpojonym. Ani trochę. To błąd wynikający ze zbieżności nazw, ale my naprawdę mówimy o zupełnie innych sprawach. I zdaje mi się, że ci ludzie, którzy tutaj piszą bloga razem ze mną, rozumieją tą różnicę. I mówią o Bogu realnym.
Tak że odpowiadając tobie na komentarz, ja to widzę tak: odrzuciłeś Boga i tym samym zrobiłeś najważniejszy krok do tego, żeby Boga poznać.
Mam nadzieję, że nie zrobiłem tutaj za dużych skrótów myślowych i że rozumiecie o co mi chodzi…
Rozumiem o co Ci chodzi.
Dziękuje za post.
Pozdrawiam.