Lubię się cieszyć. Zawodowo i prywatnie.
Chyba każdy lubi. Dziś już wszystko mamy w wersji „na wesoło”. Większość gazet zamieszcza na ostatnich stronach degustacyjną porcję dowcipów, które – aby nie zostać sucharem – są mocno namaczane. Sami Wiecie w Czym. Chociaż jeden sitcom w ramówce musi być obowiązkowo, a raz na dwa miechy puścić należy maraton – peleton – kabareton. Publika chce fanu.
„Kabarety”
W mediach królują programy rozrywkowe, mając za podwładnych coraz mniej wymagających widzów. Nie płacę – nie wymagam. Popularne kabarety wołają o sarkastyczne epitety, a inteligentna satyra na niszowych polach tyra. Osobiście bardzo cenię dobrą satyrę, jako najskuteczniejszy środek perswazji do torowania myślenia na większych obszarach. Jednak popularny poziom skeczy… to się leczy. Ale ludzie chcą się cieszyć, więc idą się pośmiać.
Śmiech to jeszcze nie radość. A że radości brakuje, to się wszędzie dzisiaj czuje.
Radość to nie fun
W Biblii radości nie brakuje i to ponad 400 razy. Często pojawia się dość radykalnie, jak w listach Pawła. Do Tesaloniczan pisze:
„Zawsze się radujcie”.
Do Galacjan:
„Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam: radujcie się”.
Taka radość wydaje się mocno niezależna od okoliczności. Nie wynika z chwilowego żartu sytuacyjnego, nie towarzyszy wybuchowo trzeciemu sezonowi „Przyjaciół” na Comic Center. Więcej! Ma towarzyszyć nawet prześladowaniom i innym sytuacjom, w których powinny dominować zupełnie przeciwne emocje. Myślę, że radość jest niedoceniana jako duchowe zaplecze właśnie przez to, że kojarzy się z płytką rozrywką. A przecież jest objawem znacznie głębszych zanurzeń.
Dzieci naturalnie dążą do radości. Jest ich naturalnym stanem, z którego wytrąca je głód, senność, nieprzewinięta fizjologia, strach, złość czy nuda. Uczą się życia, samodzielnego zaspokajania swoich potrzeb, żeby cieszyć się tym życiem coraz bardziej.
Bycie radosnym, inaczej: szczęśliwym, wydaje się bazowym instynktem człowieka. To, co jest źródłem radości jest akceptowane i pożądane. Nad nią nie da się mieć pełni kontroli, stąd w dorosłym życiu tak wielki problem z jej odczuwaniem mają osoby, które chcą mieć wszystko pod kontrolą. Bo kontrola nie wpuści ducha wolności, który radości nierozerwalnie towarzyszy.
Ale skoro padło „duch”, to wróćmy do Biblii.
Owoce
Paweł napisał ważną rzecz we wspomnianym już liście do Galatów: wypisał owoce Ducha Świętego. Na pierwszym miejscu zestawienia jest oczywiście, forever and ever, miłość! Chrześcijański must-have i know-how, globalne love, mniej lub bardziej kolorowe. Ale już na drugim miejscu wymieniona jest radość.
I co, przypadek? Dlaczego nie wiara i nadzieja z topowej trójki, ale właśnie ona, ta iskra bogów z hymnu Schillera? Radość wyprzedza cierpliwość, łagodność, dobroć, wytrwałość, opanowanie, wierność, a nawet pokój. Oczywiście te wszystkie owoce tworzą razem harmonię smaków, pasują w każdym zestawieniu, ale jakoś ta radość najmniej duchowo się ludziom kojarzy. Bo inne owoce to takie powiedzmy… cnoty, nie? No, powiedzmy. Ale radość jakaś taka bardziej… głupkowata się wydaje.
Przegląd owoców
Bardzo lubię określenie „owoce”. Bo przecież i liście w roślinach są pożyteczne, herbatę można zaparzyć i tak ładnie jest, jak jest zielono. I nawet gałęzie się przydają, kiedy zimno. I biurko do kompa, przy którym siedzę można było z nich zrobić. Ale tylko owoc ma w sobie ziarno. Znaczy: jest życiodajny. Bo może się rozmnażać i to nie jest mały iloczyn. A świat umiera od przetworzonej żywności i bezpestkowych owoców, więc częstujmy ile się da. A jest czym!
Weźmy taką łagodność. Rozumianą nie jako nieśmiałość i nie tylko jako skromność, ale jak jakiś rodzaj wolności od nerwowej impulsywności, od reagowania – nawet sprawiedliwego – okiem za oko. Zaraz obok: cierpliwość – zanikająca sztuka poświęcania czemuś lub komuś czasu i uwagi. A uprzejmość? Kiedy robimy swoje, ale nie tylko do poziomu „OK”. Wychylając się zza jego równej krawędzi możemy usypać małą górkę z życzliwości wobec drugiej osoby i wdzięczności za wspólne chwile. I oby był w nich pokój, przepiękna zdolność do nieeskalowania konfliktów, do mądrego zachęcania innych, żeby zakręcili rury z oliwą, gdy stoimy przed świeżo tlącym się ogniem. Przydaje się do tego w kooperacji wstrzemięźliwość, czyli inaczej: opanowanie. To trzeźwe, nieemocjonalne ocenianie sytuacji, nie zatracanie się. Jego wspaniałym skutkiem ubocznym jest ochrona przed wpadaniem w nałogi. Nie mniej wspaniałe efekty przynosi wierność. Zwłaszcza w małym. Daje wytrwałość w postanowieniach, zwłaszcza wtedy, kiedy jest trudno. Jest aktywatorem znoszenia przeciwności, co współcześnie wydaje się już heroizmem jakimś. Podobnie jak dobroć – wyrozumiała służba. Bycie dostępnym, dbanie o innych.
No a radość? Co ona wnosi? Co w sobie nosi?
Po co jest radość?
Psalm 89:16-18 mówi:
„Szczęśliwy lud, który umie się cieszyć. Tacy zawsze chodzą w świetle Twego oblicza. Imieniem Twoim cieszą się nieustannie i wysławiają Twoją sprawiedliwość. Bo Ty jesteś ich pięknem i mocą, dzięki Twojej dobroci wzrasta nasza siła.”
A list do Rzymian 14:17:
„Królestwo Boże – to nie sprawa jedzenia i picia; jego istota – to sprawiedliwość, pokój i radość, którą daje Duch Święty.”
Mocne, co? Już z samych tych przykładów, a jest ich naprawdę sporo, wynika, że to jest jakaś totalna sprawa! Stały element życia, wewnętrznego i zewnętrznego, zawierający w sobie całą świadomość dokonań Boga wobec mnie. To nośnik wdzięczności za Jego robotę. To też substancja konserwująca inne owoce. Bez radości prześladowanie zamienia się w strach i zwątpienie. Bez głębokiego jej zakorzenienia chyba tak naprawdę trudno kochać innych ludzi! Można okazywać im uprzejmość i cierpliwość, ale bez radości będą tylko kulturą osobistą, a nie miłością.
Zaskoczyło mnie odkrycie, jak fundamentalna w życiu z Bogiem jest duchowa radość. W Ewangelii Jana,w 15 rozdziale Jezus opowiada uczniom, jakie bajery ich czekają dzięki Niemu i że mogą w zasadzie z wielu z nich korzystać już teraz. W końcu pada:
„To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”.
Pełna radość nie potrzebuje troszczenia się o tyle spraw, które zżerają w człowieku żywotność. Pełna radość buduje wiarę, bo cieszy się z samej możliwości zaufania. Jest niezwykle samowystarczalna i dlatego chroni człowieka w trudnych momentach. A na końcu wszystkie kłopoty i tak przeminą. I zostanie wtedy sama radość, na wieki wieków, amen.
Zatem warto inwestować w radość. No bo Abraham się cieszył, Dawid się radował, Jezus się uśmiechał – Biblia poleca!
Świetny teskt, a jak odczuwać radość w momencie kiedy jestes świadoma zranien których doswiadczyłaś, poczucia osamotnienia, akceptacji, albo inaczej, jej braku, kiedy masz świadomość tego ile w Tobie złego, ile złych nawyków, problemów emocjonalnych, na tle nerwowym itd,jak wtedy odczuwać radość, kiedy ma sie serce zatwardziałe?
Amela, tutaj mogę napisać ci dość ogólnie, tak jak i ty możesz, bez wchodzenia w osobiste historie. To od razu rodzi pewne ograniczenie. Ale generalnie te poczucie krzywdy od innych, oraz świadomość własnej niedoskonałości skupiają mocno na sobie i sprawiają, że,w jakimś sensie można zacząć pielęgnować te negatywne odczucia. Póki podchodzi się do sprawy czysto psychologicznie (bez sprawdzania, co Bóg może z tym zrobić), to niezłą sztuczką jest odwracanie uwagi. Odwracanie/nawracanie nawyków. Bo krzywdzisz dlatego, że byłeś krzywdzony przez kogoś, kto też tego doświadczył. A sztuczka polega na tym, żeby skupić się na wszystkich rzeczach, za które można być wdzięcznym. Na pewno takie są. Rozciągać na nie uwagę.
To tak baaaaardzo ogólnie. A jakby co, to pisz na e-mail : karolinahordyjewicz@poczta.fm
Karolina, raczej załuje że w pewnych sytuacjach albo momentach nie miałam tyle szczęscia, albo okazji aby coś osiagnąć, to mnie boli, poczucie straty, że życie się ułożyło tak że jestem zwykłym przeciętniakiem, owszem staram sie byc wdzięczna za to co mam, ale z drugiewj jednak strony boli to że nie miałaś szans, albo okazji zrobić coś więcej, niz zwykła szara przeciętność.
Dziękuje za odzew!
Amela, ja znam ludzi ze wszystkich kontynentów, mieszkałem na Wschodzie, na Zachodzie, i widziałem dużo, ale nigdy nie spotkałem czegoś takiego jak „zwykły przeciętniak”.
Nie jesteś przeciętniakiem bardziej niż ja jestem przeciętniakiem. Nie mam ani specjalnej urody ani wpływowych znajomych, ani środków, ani edukacji. Urodziłem się jako zwyczajny obywatel PRL-u, gdzie od urodzenia wmawiano, że wszyscy jesteśmy przeciętni.
Uwierzyłem, że jestem. Ale nie uwierzyłem, że muszę być. Może za dużo książek czytałem. Zwłaszcza Biblii. Ale poza kochaniem wyobraźni i marzeń, wierzę mocno w rozum i logikę – i połączenie tych rzeczy mówią, że nieprzeciętność nie zależy od okoliczności, tylko od człowieka.
I skoro ja z tymi środkach, jakie mam – czyli właściwie żadne – zrobiłem tyle fajnych projektów i byłem w tylu różnych miejscach, i mam tylu przedziwnych przyjaciół, to czemu nie ty?
To nie szkoła muzyczna sprawia, że zebrało się 20 milionów odsłuchań moich piosenek na YouTube. Bo nie byłem w żadnej, z nut nie czytam, rodziców muzyków nie mam, nikt mnie grać nie uczył.
Hej, przejechałem właśnie w wakacje 4000 kilometrów motorowerem dookoła Polski. Z żoną. A nawet nie mam prawa jazdy.
Jestem taki sam przeciętny jak i ty. Wychowany w najbardziej szarym z szarych miast, w najbardziej szarym z wszystkich krajów. Ale teraz za oknem mam słońce Hiszpanii, kiedy wam szaro w Polsce. Dlaczego? Bo miałem nieprzeciętną okazję, szansę i możliwości? Żadnej.
Jestem tu bo chciałem. A jak przestanę chcieć, będę gdzie indziej.
Amela, ja naprawdę niczym istotnym się od ciebie nie różnię. Żyję jak chcę i ty też żyj jak chcesz. Wszystko kosztuje, ale jeżeli nie chcesz płacić ceny to tak mów: nie stać mnie na to i nie mam odwagi. To ludzkie i godne szacunku, przyznać się do bycia człowiekiem. Ale nie mów, że to kwestia okoliczności, szans i możliwości. To nieprawda.
Uwierz w to jedno: nie musi być tak jak jest. Jak masz dość tego miejsca, znajdź inne. Jutro tam pewnie nie będziesz, ale za tydzień? Miesiąc? Rok?
Ostatecznie Bóg dał ludziom nogi, a nie korzenie.
Ale piękna nieprawda.
Nie urodziłeś się bogaczem, Martinie, ani nie posiadasz urody czy znajomości, ale nie uwzględniasz tego, co towarzyszyło ci przez całe życie: jesteś szybki, skłonny do brania ryzyka i wiele widzisz. Nie wątpię, że szlifowałeś to przez wiele lat, ale miałeś co szlifować. To jest istotne i w tym masz przewagę nad większością ludzi.
Nawet nie o to chodzi, że to jakiś problem czy krzywda, ponieważ życie nie na tym polega, żeby być Martinem Lechowiczem. Tylko po prostu czasem irytujesz mnie, kiedy zdajesz się wierzyć, że każde osiągnięcie jest jedynie kwestią odwagi i determinacji. Żyć jakby to była prawda może być piękne. Wierzyć w to jest szaleństwem.
Martin, ale jak znaleźć na siebie pomysł?
brak mi wiary w siebie, za bardzo tchórze.
Jeszcze coś Amela. Często bardzi pomocne jest zwyczajne robienie czegoś dla innych. Na pewno jest coś, czego ludzie od ciebie potrzebują.
Ja też często słyszę, zachęcając innych do działania, że widocznie taki mam charakter. Jakub napisał, że Martinowi „towarzyszyły” pewne potencjały. Ale one same nie towarzyszą. Trzeba je trenować, używać, zaczynając nawet od małych rzeczy. To właśnie te ryzyka małe, przełomy, to one dodają wiary w siebie i kształtują charakter, a nie na odwrót. Wychowałam się w mniej niż przeciętnej rodzinie, ale to nie jest wyrok.