Generation Z

Bogowie internetu

Przeczytałem niedawno artykuł, w którym eksperci analizowali dzisiejszych 15-latków.

I jaki jest obraz pokolenia internetu?

Częściowo zgodny z rzeczywistością. Mianowicie: żyją w internecie, podziwiają przygłupów, którzy otaczają się aurą sukcesu i za 10-lat chcą być sławni, bogaci i dużo mieć. Ale na tym się kończy realizm.

Bo dalsza część artykułu opisuje jak to nastolatkowie są pragmatyczni, uczą się dużo i szukają czegoś w życiu. Że szkoła jest dla nich planem B, a oni poszukują planu A.

Otóż jest to całkowity i totalny bullshit. Nastolatkowie niczego nie szukają. Nastolatkowie chcą. Różnica jest tak fundamentalna, że nie dziwię się, że autorzy z XX wieku ją przeoczyli. Dla pokolenia XXI wieku, chcenie i szukanie to dwie różne rzeczy.

Kim jest nastolatek?

Wbrew bajkom, które nam opowiadają badacze, nastolatkowie nie są ani zapobiegliwi ani niczego nie oszczędzają. Nie wiem kto wpadł na pomysł, że jak kupiony iPhone przestanie być modny, to go sprzedają. Czyś pan z byka spadł, panie ekspert? Nastolatkowie ani nie umieją sprzedawać ani nie mają powodu sprzedawać.

Nie umieją też ani nie chcą zarabiać w klasycznym rozumieniu tego słowa: czyli dawać coś innym, żeby w zamian dostać zapłatę. Taka koncepcja dobrowolnej wymiany jest dla nastolatka jest zupełnie obca, bo po pierwszy on koncentruje się wyłącznie na sobie, po drugie operuje w warunkach przymusu i obowiązku a nie dobrowolności i wyboru. Rodzice dają kieszonkowe, bo muszą. On chodzi do szkoły, bo musi. Jak w ogóle ktoś komuś za coś dał pieniądze, to dlatego że musiał.

Dawanie więc takiego nastolatka w ogóle nie interesuje. Interesuje go tylko jedno: jak wykorzystać daną sytuację, żeby mieć jak najwięcej.

W związku z tym naturalną konsekwencją takiej postawy jest to, że świat rozkwita jedną wielką ściemą. Bo w ich rozumieniu świata, jedynym sposobem dostawania tego co się chce, jest przymus, przemoc, manipulacja. I nastolatkowie nie mają najmniejszych zahamowań, żeby manipulować, oszukiwać, kłamać, poniżać i w ogóle robić cokolwiek, byle tylko dostać swojego iPhone’a.

Kierowani wyłącznie egoistycznym materializmem szybko uczą się, jak wykorzystać słabości innych tak, żeby coś na tym ugrać dla siebie. Najlepszym polem doświadczalnym są rodzice a najwygodniejszym źródłem informacji internet.

Autorzy artykułu zachwycają się tym, jak wielu nastolatków jest aktywnych: chodzą na zajęcia dodatkowe, uczą się języków, chcą iść na studia. Ale nikt z tych geniuszy jakoś nie wpadł na to, że to nie nastolatek się tam pcha, pchają go tam rodzice!

Rodzice i inni dostawcy

Głównym powodem tego naciskania na „naukę” są własne kompleksy tych rodziców i strach przed oceną innych („jeszcze ludzie powiedzą, że jestem złym rodzicem”). Ale zostań sam nauczycielem takich dzieci i zorientujesz się, że tych, którzy faktycznie przyszli się uczyć jest mała garstka – i są to przeważnie dziewczyny. Zdecydowana większość robi to w ramach manipulowania rodzicami: ja udaję że jestem taki, jak chcą mnie widzieć, a w zamian dają mi kasę.

Niech nikt nie ma złudzeń: tych nastolatków nie interesuje nic, co im nie przyniesie jakiejś materialnej korzyści.

I żeby jeszcze te, pożal się Boże, korzyści były faktycznie coś warte… Ale to są przeważnie jakieś duperele, które o ile w ogóle są do czegoś potrzebne, to można z powodzeniem zastąpić je czymś 3 razy tańszym. Wszyscy je chcą mieć, ale tylko dlatego, bo jakiś emanujący sławą internetowy debil dał do zrozumienia, że wszyscy muszą je mieć.

To by nie było aż takie dziwne, gdyby chodziło o to, że „chcę najki bo Gimper ma najki”. Zawsze tak było, tacy są ludzie. Ale to by była motywacja pozytywna, ale prawdziwa motywacja dzisiejszych nastolatków jest negatywna: „muszę mieć najki, bo kto nie ma, ten się nie liczy„.

Zrobię wszystko żeby mieć

Widziałem dokładnie i z bliska do jakiego stopnia dziewczyna potrafi być zdesperowana, żeby mieć iPhone. Zdziwiłem się, kiedy się okazało, że może być nawet zepsuty. Po co komu zepsuty iPhone? Na pewno nie po to, żeby go używać.

I dziewczyna nie cofnęła się przed niczym, łącznie z groźbami, ucieczką z domu i fizyczną agresją, która trwała tygodniami, żeby wymusić na mamie to, co chciała.

Dlaczego było to dla niej tak ważne? Dlaczego wszyscy w jej klasie musieli mieć koniecznie iPhone? Co siedzi w głowie tych nastolatków, co ich doprowadza do takiej desperacji?

Za tą desperacką chęcią posiadania stała nie wizja korzyści i lepszego życia, jak to sobie wyobrażają bezmyślnie ci urwani z choinki eksperci z artykułu. Nie, za tym stał strach przed odrzuceniem.

Jeżeli chcesz zrozumieć to pokolenie Z, te dzieci iPhone’a, to wystarczy że zapamiętasz jedną rzecz: motywacją, która przesłania im wszystkie inne, jest strach.

W ich wizji świata ludzie dzielą się na tych, którzy się liczą i którzy się nie liczą.

Żeby się liczyć, trzeba mieć. Wszystko jedno jak, nikt nie będzie cię rozliczał. Nikt nie zapyta o to jak zdobyłeś sławę, pieniądze, samochód i komórkę. Nikt nawet nie zapyta z czego jesteś sławny. Liczy się tylko wynik, to co masz, a wszystko przeliczane na punkty prestiżu.

Dusza towarzystwa

Autorzy artykułu sugerują, że nastolatkowie są „bardzo towarzyscy”. Jakim trzeba być ślepym, żeby coś takiego napisać! Towarzyscy? To zamknijcie w pokoju chłopaka z dziewczyną i zobaczcie co zrobią! Czego się spodziewacie? Że zaczną rozmawiać, zapoznawać się, kręcić się koło siebie? Tak?

A ja się założę, że bąkną sobie „cześć”, po czym siądą w dwóch najdalszych kątach sali, wyciągną komórki i skupią całą uwagę na nich.

Widziałem takie sceny wiele razy. Kto nie widział? To jest tak symboliczna i charakterystyczna scena, że powinna być wizytówką całego pokolenia.

I kto przy zdrowych zmysłach nazwie takie zachowania: „bardzo towarzyscy”? Powiedzcie mi, na cholerę komu tacy eksperci, którzy nie potrafią odróżnić prawdy od fikcji? Może wierzą we wszystko, czym ich nastolatek nakarmił w ankiecie? Ale wierzyć komuś kogo podstawową umiejętnością życiową jest ściemniać wszystkim dookoła?

Moralność pokolenia Z

Wysoki stan posiadania PP usprawiedliwia absolutnie wszystko. Możesz być samym Hitlerem, byle byś miał dużo subów i lajków. I kto ma wysoki prestiż, ten jest aktualnym bogiem.

I podkreślam tu ten fakt, bo jest ważny: nastolatkowi jest absolutnie wszystko jedno czy bogiem będzie naukowiec znany z tego, że wymyślił lekarstwo na raka, czy też jakiś Abstrachuj, który żyje z poniżania innych. Każda droga jest tak samo dobra.

I to właśnie przekonanie, że cel usprawiedliwia środek do celu, tworzy wyjątkowo groźny fundament moralności nastolatka.

Moralną rzeczą byłoby więc uczyć dzieci internetu, że ich bogowie nie są bogami. Że ich suby tworzące bogów, nie mają też żadnej wartości. Bo prawdziwymi zarabiającymi są nie ci bogowie, których całe bogactwo jest na pokaz, że to co dostają, to odpadki ze stołu tych, co kręcą prawdziwe interesy na strzyżeniu internetowych owiec. Na nastolatkach i ich wizji świata zarabiają firmy, które produkują te wszystkie gówna, które nastolatek musi mieć, żeby oddalić od siebie na jakiś czas panujący nad nim strach.

Lekarstwo na strach

I czemu ja o tym wszystkim piszę na blogu, który przede wszystkim jest o Bogu?

Bo może to brzmi tak beznadziejnie banalnie, ale źródłem całego pościgu całego pokolenia, jest zwyczajny brak miłości.

Przy każdej bardziej szczerej rozmowie z nastolatkiem (a trudno o taką, bo póki nastolatek uważa, że może coś od ciebie mieć, to będzie zawsze grać swoją rolę) okazuje się, że w rzeczywistości ten paw demonstrujący swoje piórka, uważa się za ostatniego nieudacznika. Za ofermę. Za przygłupa. Za kogoś bez przyszłości.

I jedni uciekają w nihilizm, łącząc się w stada karaczanów plujących na wszystkich i rechoczących na wszystko pod przewodnictwem idolów z Pyta.pl czy innych Abstrachujów.

Inni wpadają w naukoholizm, walcząc o oceny i dyplomy nieporównywalnie bardziej niż o samą wiedzę i umiejętności. Bo w nich szukają materialnego potwierdzenia faktu, że jednak nie są przygłupami i coś z nich będzie.

Są tacy, co marzą o sławie, bo nic nie leczy poczucia wewnętrznej bidy tak dobrze jak podziw innych. Ale to najgorsza droga, bo działa jak narkotyk: żeby działało potrzebujesz coraz większej dawki. Większość z tych ludzi kończy z głęboką depresją.

Pokolenie XXI wieku jest odłożoną w czasie konsekwencją kurczącego się gwałtownie poziomu miłości wśród ludzi. Nie tej romantycznej, ale tej codziennej: przyjaźni, szacunku, życzliwości, życzenia drugiemu dobrze. Lubienia ludzi i ich towarzystwa bardziej niż dbania o to, żeby mieć więcej.

Ojcowie stali się czymś rzadkim, preferując radość egoistycznego materializmu nad radością bycia z innymi. Pojawiło się zjawisko samotnych matek, które się zmieniło w epidemię. Niezaspokojone potrzeby miłości powszedniej, przenoszą na dzieci.

Z czasem umarli wszyscy, którzy byli widocznym przykładem jak wartościowe jest być człowiekiem wśród ludzi, a nie tylko konsumentem wśród konsumentów. Na ich miejsce nie pojawili się następni.

Bóg i chrześcijanie

Ale najbardziej zawalił kościół.

I ten zorganizowany w denominacje, z Kościołem Rzymsko-Katolickim na czele, i ten rozumiany jako ogólna wspólnota ludzi, którzy należą do Jezusa.

Nie wiem czym się zajmowali ci wszyscy ludzie przez całe dziesięciolecia, że doszło do aż takiego zaniedbania.

Bo przecież człowiekowi, który nie doświadczył ani nawet nie widział miłości, przyjaźni, szacunku, bliskości u rodziców, u nauczycieli w szkole, u sławnych ludzi, zawsze przecież zostaje jeszcze Bóg!

I ci, którzy mieli zawsze pamiętać przy każdym jedzeniu chleba, że ich mistrz kierował się nie egoistycznym materializmem, ale dobrem ludzi, zlekceważyli miłość. Pewnie była zbyt oczywista.

Internetowe LEKARSTWO

Z tego cośmy zasiali, wyrosło pokolenie ludzi tak wyobcowanych i wystraszonych, z tak głębokim poczuciem samotności i przeświadczeniem, że nikogo nie obchodzą, że nawet zwyczajna rozmowa jest teraz dla nich wyzwaniem. Niezdolni do budowania relacji, a jednocześnie z głodem tych relacji, znajdują dziwaczne rozwiązania w miejscu, które akceptuje wszystkich: w internecie.

Pieniądze i sława – to nam zapewni relacje! To jedyny dostępny sposób na miłość innych. Bogowie internetu są kochani. Bo każdy sub to miłość, każdy lajk to szacunek. To jest waluta internetu – wirtualna miłość.

Czy da się coś z tym zrobić?

Szczerze mówiąc nie wiem. Wiem, że każdy z nas mógłby właściwie powiedzieć: co mnie to obchodzi? Nie poradzą sobie? Ich problem! Mniejsza konkurencja, lepiej dla mnie.

I to jest w zasadzie prawda.

Ale jeżeli nie pomyślałeś tak i nie wzruszyłeś ramionami, to nie jest tak źle. To obojętność, największy przeciwnik miłości, kumulowana przez dziesiątki lat jest przyczyną opłakanego stanu tych młodych ludzi.

Myślę, że pomóc może każdy kto widział, ma, rozumie miłość – w różnych jej formach.

Ci, którzy mają małżeństwa gdzie jest szacunek, akceptacja, radość z bycia razem: pokazujcie się młodym ludziom. Niech was widzą. Niech się dziwią. To już dużo.

Ci, którzy mają przyjaciół, są lojalni wobec nich, poświęcają dla nich wiele materialnych rzeczy, opowiadajcie o tym. Nie ukrywajcie niczego. Może będą wam będą zazdrościć, że w swoim życiu tego nie mają, że nie są zdolni do tego, ale nie będą obojętni. Będą wiedzieć, że da się inaczej.

I przede wszystkim ci nieliczni z was, którzy żyją z Bogiem na co dzień, po ludzku, co doświadczyli że wbrew chętnie popularyzowanym w internecie poglądom Bóg nie jest wrednym sadystą ani bezdusznym biurokratą, ale akceptującym, ogromnie nam przychylnym ojcem, bądźcie na widoku. Ja wiem doskonale, że nachalność w podsumowaniu ludziom Boga pod nos daje efekt odwrotny do zamierzonego. Ale nie do tego zachęcam.

Zachęcam raczej do tego, żeby być między ludźmi i nie unikać żadnej okazji do tego, żeby tym światłem z góry, w którym się grzejemy, ogrzewać wszystkich dookoła.

Kimkolwiek jesteś, jeżeli doświadczasz w swoim życiu miłości w jakiejkolwiek formie, bądź między ludźmi.

Nie chowaj się. Może w tym hałasie sław internetowych ktoś z pokolenia Z usłyszy twój głos i uświadomi sobie, że istnieje w życiu coś znacznie lepszego niż iPhone, suby, lajki, Punkty Prestiżu, oceny i dyplomy. I że on też tego chce.

Myślę, że w dzisiejszym opłakanym stanie współczesnych społeczeństw, lekarstwem jest już samo pokazanie, że miłość w ogóle istnieje. Że ktoś wierzy i żyje tym, że kochać i być kochanym jest czymś daleko bardziej wartym naszych wysiłków, niż wszystko co można znaleźć w internecie.

7 komentarzy

  • Ciekawy artykuł, swoją drogą zobaczcie jako popularność ma np Popek, a jaką śp prof.Bogusław Wolniewicz, przecież to jakiś absurd…

    Martin, piszesz tutaj o nastolatkach, zaobserwowałem ostatnio jak nawet kilku letnie dzieci (5-6 lat) potrafią się zachowywać, żeby coś uzyskać, przecież w moich czasach czegoś takiego nie było.

    Wchodzę ostatnio do kawiarni, a tam siedzi sześć osób i wszyscy w telefonach, coś niesamowitego, zamiast elektronika służyć ludziom, to ludzie służą elektronice.

    Pokolenie kretynów z wysokim poziomem znieczulicy, petycje możesz pisać do wielkich kreatorów, tego co teraz mamy, to zaplanowana akcja na ”wyprucie” z ludzi człowieczeństwa, aby stworzyć z nich zombie.

    • Nie zgodzę się tylko z tym, że „ludzie służą elektronice”, chociaż tak to z daleka wygląda. Przecież nie oglądają w tej sieci tranzystorów ani nie rozmawiają z układami scalonymi. Ostatecznie interakcja jest zawsze z ludźmi i ich myślą, nie z elektroniką.

      Nie w medium widzę problem, tylko w tym, jakich tych kontaktów szukają. Otóż szukają ludzi przetworzonych w produkty. Różnica jest taka, że produkt jest przedmiotem, którego celem istnienia jest służenie odbiorcy. A człowiek jest podmiotem, który sam z siebie jest celem istnienia.

      Ludzie chcą kontaktów z ludźmi jako przedmiotami, bo taka jest konsekwencja ich egoizmu. Więc o ile jeszcze kilka lat temu sporo ludzi w internecie widziało we mnie kogoś, kto tworzy piosenki, to teraz nie widzą w ogóle mnie, widza tylko piosenkę. Piosenka ma istnieć dla nich. Ja też mam istnieć dla nich, jako produkt. Jeżeli nie daję im nic, to co ja tu robię na tej półce? I wtedy są na mnie źli i opowiadają jaki to ze mnie słaby produkt.

      W rozmowie na żywo nigdy by tak nie powiedzieli, ale dlaczego? Bo na żywo zbyt wyraźnie widać, że jestem człowiekiem, a nie produktem. A kontakt z ludźmi ich lekko przeraża, bo wśród produktów jest bezpiecznie, wśród innych ludzi nie.

      Nie zgadzam się, że ktokolwiek to planował. Właśnie sęk w tym, że nikt ani nie planował ani nie przewidział, po prostu wszyscy pozwolili rzeczom się dziać swoim torem.

      Nikt nie musi niczego planować ani nawet nie jest w stanie. Egoizm i materializm nie są narzucone z zewnątrz, zawsze były w nas.

      To my sami jesteśmy tymi architektami, to owoce nas samych: każdy chciał coś sprzedać, żeby mieć więcej. A żeby sprzedać, podsycał w drugim jego egoizm i jego materializm, tak jak inni podsycali jego egoizm.

      Wszyscy, masowo, powszechnie i bezkrytycznie rzucili się na nowe możliwości – nie wykluczając chrześcijan. Bo popatrzcie na tytuły konferencji czy akcji ewangelizacyjnych, większość krąży wokół: „co Bóg może ci dać”. A ewangelistów trenuje się jak akwizytorów. I jeszcze bezczelnie nazywają to „ewangelią”, historię o poświęceniu, miłości i przyjaźni sprowadzając do czegoś co można mieć i konsumować.

      • Hej – świetny artykuł.
        Ja jednak zgodzę się z Barakudą – też widze tu szeroko zakrojoną akcję wielkich kreatorów. Ich perfidia polega właśnie na tym, że odrobili lekcje z psychologii i świetnie potrafią użyć naturalnych skłonności ludzkich (nie ma się co oszukiwać – rozrywki wirtualne są dużo łatwiejsze od prawdziwych kontaktów międzyludzkich). Dzisiejsze „potrzeby” są wykreowane przez grube ryby, a klienci łykają ten szajs jak młode pelikany. Inna sprawa – dzisiejsze rodziny – szarpane ze wszystkich stron nader często pogłębiają problemy dzieci zamiast je niwelować. Nie wspomnę już, że często rodzice są bardziej pokrzywieni niż dzieci.. Ale szukanie winnych nic do tematu nie wniesie. Sam wielokrotnie obserwowałem jak zagubione jest pokolenie lat 90+ i szczerze mówiąc nie mam pojęcia czy są proste tego rozwiązania. Napewno Twoje rady Martin są trafione – praca u podstaw to najlepsze co mozemy zrobić osobiście – pytanie czy to wystarczy?
        Wg mnie jest jeszcze cos co pogłębia poczucie bezużyteczności u mlodzieży, a mianowicie brak użytecznej wiedzy/umiejętności – tutaj widze ogromną wine szeroko pojętego systemu nauczania. A jak wiadomo czego Jaś sie nie nauczy tego Jan nie bedzie umiał – samonapędzający się mechanizm. Jeśli ten temat nie zostanie ogarnięty to nie widze przyszłości dla przyszłych pokoleń..

  • Niestety Martinie obawiam się, że masz rację – to strach, sława i pieniądze napędzają dzisiejsze młode pokolenie. I to chyba jeszcze bardziej niż poprzednie. I tak u podstawy leży brak miłości i takiej jakiejś głębszej refleksji nad samym sobą i istotą życia (w tym brak przyjaźni, szacunku, życzliwości, życzenia drugiemu dobrze, próby zrozumienia siebie nawzajem, itp). Generalnie, bardzo trafne spostrzeżenia moim zdaniem tu podałeś.

    Acha i tak ja się od razu przyznaję – trochę zawaliłem, bo za mało robiłem. To znaczy nie mam swoich dzieci jeszcze, ale czuję się współodpowiedzialny za obecny stan społeczeństwa którego jestem częścią przecież. I na swoją obronę mogę powiedzieć jedynie, że staram się od czasu do czasu robić właśnie to o czym napisałeś, czyli pokazywać młodym ludziom że jest inna droga i może być naprawdę fajna.

  • Tak się składa, że od niedawna prowadzę takie dodatkowe zajęcia pozalekcyjne z dzieciakami po 10-12 lat. Niestety to co napisałeś to fakt. Większość ma postawę, że wszystko im się należy, a one nie muszą nic. Dużo jest też takich, których rodzice zapisali, bo chyba nie mają czasu ich odbierać ze szkoły od razu po lekcjach. A one w ogóle nie są zainteresowane tymi zajęciami. Te, które przychodzą się czegoś nauczyć to chyba mniej niż 10%.

    Pyta i Abstrachuje to pół biedy. Dzieciaki z moich grup jarają się Lordem Kruszwilem, gówniarzem jutuberkiem z milionami wyświetleń i filmami typu „Jak umyś dziewicę?”.

    • Tym bardziej ważne, że robisz to co robisz.
      Ale i tak trudno nie myśleć o tych 90% i patrzeć na nich bez żalu. Bo jaką mogą mieć przyszłość?

      I nie chodzi o to, że do żadnej pracy się nie nadadzą. Chodzi o to, że sami sobie odbierają szansę na szczęśliwe życie, zostanie im tylko czołganie się od katastrofy do katastrofy, zagłuszanie świadomości wyścigami po rzeczy, co nie mają żadnej wartości.

      Czy będą musieli być zawsze dziećmi, uzależnionymi od najgłupszej formy zabawy, zawsze utrzymywanymi przez kogoś, komu nawet nie potrafią być wdzięcznym? Straszne by było mieć takie dziecko…

  • Bardzo dobrze i zgrabnie napisany tekst o niezwykle ważnym problemie. Dzięki, Martinie.
    Z diagnozą zgadzam się w zasadzie w 100% – niestety – bo nie jest ona wesoła.

    Tych którzy nie są przekonani, że to ich problem i podpisaliby się pod zdaniem „Ich problem! Mniejsza konkurencja, lepiej dla mnie.” chciałbym zachęcić do przemyślenia następujących punktów:
    1. Ty kiedyś w końcu będziesz stary/stara.
    2. Oni kiedyś w końcu będą ustanawiać (i egzekwować) prawo.

    Do listy potencjalnych rozwiązań chciałbym dodać jedno: jeśli masz już swoje dzieci, to *okazuj im zainteresowanie*. Albo jeszcze lepiej, po prostu *naprawdę bądź* nimi zainteresowany. To jeden ze sposobów jaki można okazywać im miłość w praktyczny sposób. A brak takiego zainteresowania jest dla dziecka bardzo wyraźnym sygnałem, że miłości i akceptacji musi poszukać gdzie indziej, bo w domu jej nie znajdzie.

    Nie wierzę, że te wszystkie Karaczany i wyznawcy Tego-Czy-Innego-Guru-Jutuba, gdyby tak na serio mieli wybierać między miłością i akceptacją swoich rodziców (i gdyby wiedzieli, że ją dostaną) a ich internetowym substytutem, wybraliby to drugie.

    W wielu domach przychodzi taki moment (mam też wrażenie, że w coraz szybciej), w której rodzice i ich dzieci z rodziny przekształcają się we współlokatorów. Mąż i żona nie są już małżeństwem, a są dwoma niezainteresowanymi sobą bytami, przypadkiem rezydującymi pod tym samym adresem. A dzieci…? No, są gdzieś tu chyba jakieś dzieci. Czasami mówią, że dziś w szkole było w porządku.

    Dziękuję Bogu za to, że w czasach w których ja dorastałem, nie było aż tylu aż tak toksycznych zamienników miłości i nie były one tak łatwo dostępne. Błędy i zaniedbania moich rodziców też miały (i dalej mają) swoje konsekwencje, jednak obecnie mam wrażenie, że stawka w tej grze poszybowała ostro w górę. Mam mocne postanowienie stawać na głowie, jeśli będzie to potrzebne, byle tylko moje dwie malutkie córki nie doszły kiedyś do wniosku, że zainteresowania i akceptacji muszą poszukać sobie gdzie indziej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *