Jezus rzadko kiedy chwalił
i zazwyczaj z zaskoczenia,
bo tam, gdzie się spodziewano
– demaskował wiary lenia.
Już Salomon kilkukrotnie
pisał – zresztą wiecie sami –
że krytyka to pożytek,
a pochlebstwo jest do bani.
Z licznych mocnych nauk biblijnych
wiele z biegiem lat ubyło,
i na przykład z hasła „miłość”
dziś kończymy już na „miło”.
Wokół jest oczekiwane
chrześcijaństwo ciepłej kluchy,
co gówienka nie zamiecie,
by nie skrzywdzić śpiącej muchy.
Dbamy o samopoczucie,
żadnej nie robiąc przykrości,
pełni dobrych chęci, które
brukiem są w dolinie kości.
Walcząc o to, by trwać ciągle
w atmosferze sympatycznej
wnet obudzisz się w kościele
poprawności politycznej.
A jak walniesz komuś prawdę,
co brzmi chamsko na ich oko,
to uprzejmie cię zbanują,
żeby dalej było spoko.
Zatem – tak spragniona lajków –
rzeczywistość jest wyzwaniem,
uczeń mistrza nie przerośnie:
jest w odbiorze zimnym draniem.
Do mądrości jest potrzebna
inna jakość, inna ilość,
bo to serio ważny temat,
by „miło” rozwinąć w „miłość”.
P.S.
A najgorsza wersja brzmi,
gdy z „miło” zostaje „mi”…
Heh, jakbym był pastorem i miał kościół to bym to kazał wyryć na drzwiach wejściowych…
Może zróbmy z tego nowe Wyznanie Wiary na mszach!
Dobre!
:O