– Nie potrzebuję cię – to najpiękniejsze zdanie, jakie można usłyszeć w związku.
Pod warunkiem, oczywiście, że mówią to sobie ludzie, którzy się kochają.
Małżeństwo w teorii
Nie zawsze tak myślałem. Kiedyś miałem definicję małżeństwa, której nigdy nie ośmieliłbym się opisać słowami. To był ten rodzaj definicji, który należy „czuć” a nie rozumieć. Bo kiedy się zaczyna rozumieć można odkryć coś paskudnego.
Ale dziś ją mogę opisać słowami: małżeństwo są to dwie pijawki, które postanowiły wysysać z siebie nawzajem siły życiowe.
Pasuje?
Większość ludzi rozumie związek jako wzajemne uzależnienie. Ale żeby to nie wyglądało tak przygnębiająco, dzieli się związki na dobre i złe.
Dobry związek to taki, w których obie strony pasożytują na sobie po równo.
Zły związek to taki, w których jedna strona jest za gruba a druga niedożywiona.
Tyle jeżeli chodzi o definicje. A co na to rzeczywistość?
Małżeństwo w praktyce
Rzeczywistość sprawę weryfikuje w sposób następujący: złe związki okazują się zaskakująco długotrwałe, a dobre związki nie istnieją. Ale wszyscy bardzo by chcieli, żeby istniały, więc jak tylko mają dość poprzedniego pasożytnictwa, zaraz się biorą za budowanie następnego. W upartej nadziei, że jak się będzie odpowiednio długo liczyć, to za którymś razem 2+2 zacznie się równać 5.
Nic dziwnego, że co bardziej realistycznie myślący małżonkowie – zwłaszcza ci z mieszkaniami na kredyt i dziećmi również na kredyt – dochodzą do tego samego wniosku, co mędrzec z kawału o muchach:
Mędrzec leżał na trawie a na nim pasły się muchy. Uczeń mistrza, kiedy to zobaczył, natychmiast muchy przegonił.
Mędrzec się obudził.
– Coś ty zrobił! – powiada rozżalony. – Te, były już najedzone…
I zgodnie z tą mądrością niejeden mąż i żona twierdzi, że lepiej już mieć na sobie starą pijawkę, niż szukać nowej. Nowa się nie opłaca.
Wyliczanka
Wyglądałoby to wszystko inaczej, gdyby wzajemne dobieranie się w pary nie zaczynało się od wyliczania, czego kto potrzebuje od małżonka.
Bo każda dziewczyna, która wylicza: ma być bogaty, przystojny, cierpliwy, pracowity, z poczuciem humoru, daje tym samym dowód, że szuka kogoś do konsumpcji. Ofiary jej miłości.
Tak samo każdy chłopak, który wie, że: musi być ładna, inteligentna, cicha, zaradna i mieć fajne cycki, stawia sobie za cel relacji korzystanie z drugiej osoby niczym krowa z pastwiska.
Oboje będą więc dokładać starań, żeby mieć co chcą. I starania o związek jako całość sprowadzą się tylko do pilnowania, żeby pijawkowanie było w miarę symetryczne. Ty wyrzucasz śmieci, ja ścieram kurze.
Ale że łatwiej wymagać od kogoś niż od siebie, często kończy się to wszystko zwyczajną wojną. Wygrywa ten, kto więcej jest w stanie wymusić na tym drugim. Walczy się orężem psychicznym. Częściej wygrywają dziewczyny, bo są silniejsze.
Ale co by było, gdyby tak na przykład… nie zaczynać od pytania, kto jest komu do czego potrzebny?
Nie potrzebuję cię, Romeo
Wyobraź sobie, że stoi przed tobą Romeo i Julia. Co by ta Julia odpowiedziała, gdyby Romeo zadał jej pytanie:
– Czy potrzebujesz mnie, Julio?
Spodziewam się, że Julia szepnęłaby mu coś typu:
– Potrzebuję cię jak powietrze, Romeo. Nie mogę bez ciebie żyć. Oddycham tobą i bez ciebie nie będę nigdy szczęśliwa.
Dlatego, że Julia jest głupia. A Romeo jeszcze głupszy. Bo gdyby był mądrzejszy, usłyszałby:
– Muszę cię zmieniać w mojego osobistego niewolnika. Muszę, bo od tego zależy moje własne przetrwanie. Nie dam ci się oddalić na krok. Moja miłość oznacza potrzeby, a moje potrzeby nakładają na ciebie obowiązki. Twoim sensem istnienia będzie odtąd zaspokajanie moich potrzeb. Będziesz dla mnie jak chleb. Będę cię jeść i jeść i jeść. Nasze życie będzie konsumpcją.
Dobrze, że oboje umarli, zanim zdążyliśmy się wszyscy przekonać, że po dwóch latach wspólnego życia stali się dwoma żerującymi na sobie pijawkami. Ze wszystkimi brzydkimi, zupełnie nieromantycznymi konsekwencjami.
Ale gdyby Romeo miał więcej rozumu, powiedziałby swojej Julii:
– Nie potrzebuję cię, moja kochana. Mogę żyć bez ciebie. Lepiej mi być z tobą, ale bez ciebie też byłbym szczęśliwy.
Jeżeli Julia byłaby równie mądra jak on, zrozumiałaby to, doceniła i odpowiedziała tym samym. Rozpłacze się natomiast, jeżeli jest głupia. I wtedy powie:
– A więc nie kochasz mnie już, Romeo?
– A czy ja mówiłem, że nie kocham?
– Skoro mnie nie potrzebujesz, to mnie nie kochasz.
I tu Romeo powinien jej wyjaśniać, że miłość, która opiera się na przymusie bardzo się różni od miłości, która jest wynikiem wolnej woli. Ale wie, że Julia jest zbyt głupia, żeby to zrozumieć.
Test na dobry związek
Jeżeli chcesz się przekonać czy twój wybranek jest głupi czy mądry, jako zadanie domowe proponuję test. Test zaczyna się od pytania:
– Czy ty mnie potrzebujesz?
Możesz też ewentualnie użyć innej wersji:
– Czy możesz beze mnie żyć?
Odpowiedź pokaże ci, czy jesteś z pijawką.
Co jeżeli nie pijawka?
Alternatywna wersja związku opiera się nie na potrzebie, ale na ochocie. Jesteś z kimś, ale nie musisz. To nie twoja potrzeba, to chęć.
Bo możesz sobie sam gotować obiady. Możesz sama wbijać gwoździe. Możesz chodzić do pracy samemu i samemu wychowywać dzieci. Nie musisz. Nie potrzebujesz. To kwestia wyboru, ale nie konieczności.
Owszem, samemu będzie trudniej. Ale gdyby życie samotne było łatwiejsze, to po co w ogóle ludzie mieliby być razem? Żeby sobie to życie utrudniać?
Po co tak stawiać sprawę?
Bo życie w świadomości, że drugi wcale na tobie nie żeruje, jest znacznie przyjemniejsze. Jak zrobisz takiemu obiad, to czujesz nie irytujący obowiązek niańczenia, ale przyjemność dawania.
Bo czy dawanie prezentów nie jest przyjemniejsze niż płacenie rachunków?
Obecność powietrza jest niezbędna do oddychania. Ale pomyślałeś co ma z tego powietrze? Chciałbyś być powietrzem? Czy twój związek z powietrzem można nazwać związkiem?
Trwałość wzajemnego wykorzystywania się bierze się stąd, że każdy lubi się czuć potrzebny. Więc nie jest tak źle. Ale kiedy jesteś komuś potrzebny nie dlatego, że chcesz, tylko dlatego, że musisz, to zaczyna zalatywać masochizmem. Jest to tortura bycia niewolnikiem osłodzona wmawianiem sobie, że „przynajmniej ktoś mnie potrzebuje”.
Nawet jeżeli związki sado-maso są zaskakująco trwałe, to nie jest to najlepsze czego możemy się spodziewać w realnym życiu.
Co robić, jak żyć?
Panuje obecnie moda na kretyńsko uproszczone recepty na życie. Im bardziej żenujące uproszczenia, tym bardziej autor uchodzi za mędrca.
Zaznaczam to, bo może kiedyś moda się zmieni, i wtedy ktoś, kto to przeczyta, będzie się dziwić, dlaczego tak inteligentny autor, pisze w punktach niczym przygłup do niedorozwiniętych.
Zrób więc tak:
- Znajdź sobie chłopaka albo dziewczynę, z którym chcesz być
- Zadaj sobie pytanie: (a) czy ja tego partnera chcę, bo go potrzebuję czy (b) chcę go, chociaż nie potrzebuję?
- Jeżeli prawdą jest (a), żyj sam. Zacznij procedurę jeszcze raz, kiedy już będziesz radził sobie z życiem samodzielnie.
- Jeżeli prawdą jest (b), zadaj to samo pytanie partnerowi.
- Jeżeli partner odpowiedział (a), uciekaj. Zacznij jeszcze raz od punktu 1.
- Jeżeli partner odpowiedział (b), zacznijcie nowe wspólne życie.
- Regularnie powtarzaj punkty od 2 do 7 ze swoim partnerem.
Wersja dla chrześcijan
Co ciekawe, wszystko co napisałem o związku chłopaka z dziewczyną, dotyczy w takim samym stopni każdego innego związku. W tym i związku człowieka z Bogiem.
Nieraz słyszałem, jak ludzie w ramach tzw. „ewangelizacji” wmawiają innym ludziom:
– Potrzebujesz Jezusa!
I ci, którzy w to uwierzą i wejdą w związek typu pijawka-dawca krwi, ponoszą z czasem te same niedobre konsekwencje, które się naturalnie pojawiają w pasożytniczych związkach.
Jezus często porównywał ludzi do owiec. Ale w którym porównaniu mówił, że jest trawą?
Wbrew temu co możecie usłyszeć w kościołach, związek owcy z pasterzem nie jest wcale oparty na przymusie. Owca potrzebuje trawy, a nie pasterza. A pasterz owcy potrzebuje tylko w przypadku kiedy to jest pasterz-zboczeniec.
Początkiem każdego zdrowego związku jest samodzielność. Bo miłość może być tylko efektem wyboru, nie może być efektem konieczności.
Ta wolność rodzi tęsknotę za towarzystwem, za dzieleniem się, dawaniem i akceptowaniem prezentów, za kontaktem. W miłości nie ma przemocy, nie ma przymusu. Bo wtedy to już nie miłość, ale rabunek, nie relacja ale eksploatacja.
To wszystko daję do przemyślenia tym wszystkim, którzy nie szukają prostych rozwiązań na życie spisanych w siedmiu punktach.
1. Na czym polega siła psychiczna kobiet?
2. Czy polega na tym samym, co siła psychiczna mężczyzn, tylko, że kobiety są silniejsze psychicznie ilościowo, a nie jakościowo?
3. Jeśli ilościowo, to w czym konkretnie są silniejsze psychicznie?
4. Czy są silniejsze psychicznie we wzbudzaniu poczucia winy w mężczyznach?
5. Czyli siła psychiczna nie polega wyłącznie na wytrzymywaniu w bardzo stresujących warunkach; ale też na przemocy?
6. Skoro kobiety są silniejsze psychicznie od mężczyzn, to jak to jest; że głównie mężczyźni są żołnierzami i potrafią przetrwać w skrajnie stresujących warunkach na wojnie?
Są silniejsze, bo więcej są w stanie wytrzymywać z mniejszą szkodą.
No zerknij sobie, trudno o lepsze potwierdzenie:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Statystyka_samob%C3%B3jstw_wed%C5%82ug_pa%C5%84stw
Obserwacje dają pełniejszy obraz, chociaż wiadomo, że każdy widzi tylko to co widzi – i ma nadzieję, że jego próbka rzeczywistości jest reprezentatywna. Więc niech będzie, że jest to kwestia opinii. Ale wiele opinii bardziej doświadczonych osób, co bywają w różnorodnych środowiskach, jest myślę godna zaufania nie mniej niż dane statystyczne.
Co do wojen to ja nie znam ekspertów ani też nie było dużo możliwości do testowania jak kto sobie radzi. W Izraelu kobiety łapie się do wojska – nic nie wiem o tym, żeby sobie radziły gorzej, ale trzeba poszukać.
Wiem o tym za to, że były przypadki, gdzie zabraniano kobietom służby w wojsku nie z powodu ich psychiki, ale właśnie z powodu psychiki mężczyzn. Problem był ponoć taki, że mężczyźni i tak z trudem wytrzymywali okropności masakry na wojnie, ale kiedy widzieli jak te same rzeczy spotykają kobiety, to tego już nie byli w stanie znieść. Pękali.
I ja w to wierzę co słyszałem.
Spodziewam się, że kobieta znacznie łatwiej wytrzyma widok zmaltretowanego kolegi, niż mężczyzna widok zmaltretowanej koleżanki.
Czego pośrednim dowodem jest fakt, że w służbie medycznej tam, gdzie jest bezpośredni i długotrwały kontakt z brzydką stroną życia, tam pracuje więcej kobiet niż mężczyzn. Zdaje się, że kobiety po prostu mogą znieść więcej. Tak na ogół.
No ale jak ktoś ma inne zdanie, to chętnie posłucham, to nie jest jakieś prawo fizyki, tylko takie ogólne spostrzeżenie. I nie zawsze musi się sprawdzać.
CIERPIENIE
Czy to wytrzymywanie, czyli doświadczanie bólu psychicznego, nie jest już samo w sobie szkodą, tylko, że psychiczną?
Ja jestem przekonany, że doświadczanie bólu psychicznego jest szkodą, bo gdy przekroczy się pewien próg bólu psychicznego, to może pęknąć umysł – czyli można wpaść w psychozę.
Czyli jeśli kobiety więcej wytrzymują, to więcej doświadczają tego bólu psychicznego (cierpią), czyli ponoszą większą szkodę.
W takim wypadku twierdzenie, że „Są silniejsze, bo więcej są w stanie wytrzymywać z mniejszą szkodą” jest prawdziwe wyłącznie, gdy ponoszą szkody niepsychiczne (ekonomiczne, zdrowotne, …) – co równoważy, a raczej przeważa szkody psychiczne.
Ale te szkody materialne będą mniejsze, jeśli będzie postępować się bardziej racjonalnie. A żeby postępować bardziej racjonalnie, nie można być „oślepionym” przez cierpienie (które sprawia przykładowo, że postrzegamy sytuację „tunelowo”, takie postrzeganie jest charakterystyczne dla samobójców).
Zmierzam do tego, że nie jest tak, że kobiety więcej wytrzymują. One nie wytrzymują, nie znoszą więcej – nie doświadczają aż takiego bólu psychicznego jak mężczyźni. Nie cierpią aż tak. I na tym głównie polega ich siła psychiczna.
I do tego ich siła psychiczna polega na tym, że potrafią się lepiej wczuć w stan drugiego człowieka – dzięki czemu potrafią mu zadać większą szkodę psychiczną, niż zrobiłby to mężczyzna.
—– —– —– —– —– —– —– —– —– —– —– —– —– —
WOJSKO
Z tego co napisałeś wynika, że jak kobiety są na wojnie, to potrafią być bardziej obojętne na cierpienie innych ludzi, niż mężczyźni.
A co do zabraniania wstępowania kobiet do armii, gdzie już są mężczyźni:
Czemu sztab wojskowy nie przyjmie do armii samych kobiet, skoro więcej wytrzymują?
A czemu miałyby kobiety cierpieć mniej? Nie widzę powodu.
Jeżeli kiedyś gdzieś, powstanie kraj, w którym w sztabie wojskowym będą same kobiety, to całkiem możliwe, że do armii przyjmą same kobiety. Ale że kobiety z kolei gorzej zazwyczaj znoszą presję psychiczną związaną z zarządzaniem i odpowiedzialnością, to raczej marna szansa, że tak będzie. To nie przypadek ani żaden seksizm, że na takich stanowiskach jest zawsze wyraźniej mniej kobiet. Nie w tym rzecz, że są mniej kompetentne, ale w tym, że po prostu nie chcą. Nie chcą, bo im to to nie leży, wolą co innego. Łatwiej znaleźć takiego mężczyznę, któremu leży odpowiedzialność i zarządzanie i tyle, cała tajemnica.
Z tego co napisałem wcale nie wynika, że kobiety są bardziej obojętne. Zobojętnienie to tylko jeden ze sposobów radzenia sobie z czymś trudnym do zaakceptowania. Sposób dla słabszych, taka magiczna blokada, antybiotyk psychiczny, chemioterapia umysłu.
Ale bywały kobiety, które potrafiły zupełnie nieobojętne utrzymać siłę, pracując w służbach medycznych, szmuglując dzieci, Żydów, informacje. Wiele jest przykładów. To są najtrudniejsze rzeczy, bo żeby je wykonywać nie można wpaść w obojętność – bo obojętność usunęłaby powód działania. Nie można być pielęgniarką na froncie, kiedy się robi wszystko jedno czy ktoś żyje czy umiera, bo jest się nią właśnie dlatego, że nie jest wszystko jedno.
To wszystko jest trudne do oceny i generalizacji. Ale tyle stwierdzę na pewno: kobiety nie są słabsze psychicznie niż mężczyźni.