Niedawno ze starszą córką Mają (RODO – widzisz i nie grzmisz?) oglądałyśmy sobie bajkę. Jest to dobry sposób na uprzyjemnienie sobie nie zawsze przyjemnych prac domowych. Myśmy sobie uprzyjemniały „Księciem Egiptu”. To pełnometrażowa kreskówka o życiu Mojżesza. Wiadomo, że biografię miał nieprzeciętną więc po seansie było o czym gadać.
Wyciągałyśmy różne sentencje. Na przykład taką, że Bóg stwarza okazje, ale to człowiek decyduje, czy i jak z nich skorzysta.
Okazje
Te okazje nie zawsze są tak spektakularne jak rozstąpienie się morza, nie zawsze tak „wymowne” jak płonące krzaki czy gadające osły. Ale są.
Są, jeśli się je dostrzeże, nie zlekceważy, a przynajmniej zacznie za nimi rozglądać. Bo wielkie pytanie osiwiałych modlitw brzmi zbyt często:
– Panie, powiedz mi, cóż mam czynić, by pełnić Twą wolę?
To tak jakby ktoś zatrudnił sprzątaczkę do szkoły, dał jej wiaderko, zmiotkę, szmatki, chemię gospodarczą i dostęp do wody i wyznaczył teren oraz czas działania. A ona by siadła i zaczęła pisać podanie:
„Drogi panie dyrektorze, czy mam zacząć od głównego korytarza na mokro czy najpierw opędzić kurze z drugiego piętra na sucho?
Czekam na odpowiedź.
Z poważaniem, Irenka”
A radź se! A daj se radę. Ma być czysto. W praktyce ci wyjdzie, jak to osiągnąć najlepiej.
Indywidualne zaproszenie
Okazje leżą na ulicy, jak papierki cukierkowe po dużej przerwie przy szkolnym bufecie. Dlatego, że każda akcja z drugim człowiekiem przynosi reakcję – stąd mamy interakcje. Jezus zaczepiał ludzi, oni zaczepiali Jego i się rozkręciło. Nie trzeba czekać na specjalne okoliczności, które miałyby zmobilizować do konkretnego działania. Wręcz przeciwnie, najlepiej, jak twoje działanie jest niezależne od okoliczności.
Przykład
Ja ostatnio raz stchórzyłam, raz zlekceważyłam.
Było to tak: idę na przystanek a tam stoi kobieta. Wiedziałam, o której mam autobus, bo sobie wyklikałam na smart-fonie. Ale widzę, że kobieta się mruży patrząc na mały wydruk rozkładu jazdy przyklejony do ściany. No to wiadomo co robię: spieszę z pomocą, o czym zawiadamiam damę w opresji pytaniem:
– Może coś pomóc?
W tym momencie dama się odwraca, a w ręku ma dopalającą się zapałkę, którą próbowała sobie chyba doświetlić cyferki, a która zdążyła jej wypalić niezłą dziurę w prawym policzku. Zdębiałam. A babka nie. Nie widać, żeby ją bolało, chociaż rana świeżutka i powinno ją piec jak cholercia. Mówi do mnie, żebym jej sprawdziła, o której 14-stka podjeżdża, bo jednak nie dowidzi. Sprawdziłam, ale dalej jestem nieco wryta. Pytam ją, czy wszystko w porządku. Ona, żee tak i zaczyna gadkę o korkach w mieście. Że wszędzie ciężko dojechać i takie tam. Coraz wyraźniej widać, że z nią coś nie teges, w najlepszym razie pokręcona organizacja psychiczna, a w najgorszym jakieś czorty nawet. Widać też, że chce rozmawiać. Ale podjeżdża mój autobus.
I odjechałam stamtąd. Bo niby późno, bo mam jakieś plany… Ale powinnam była tam zostać. Wiem to. Wiedziałam to też wtedy. Stchórzyłam chyba. Bo bywałam już w dziwniejszych sytuacjach, gdzie zaczepiał mnie jakiś dresowy kark i głosem foki pytał, czy mam drobne. I bywałam wtedy kozak. A tutaj? Stracona okazja. Tak to bywa.
Innym razem było inaczej.
Jechałam samochodem. Jadę, deszcz pada i kałuże bryzgają. No i takiej jednej nie zauważyłam. Dużej naprawdę. A obok był wąski chodnik, bo to na moście było. Na chodniku szła kobiecina, a ja ją chluuuust! Na cały spust! Katastrofa. W lusterku widziałam, jak bidula ocieka brudną wodą spod mych kół.
I powinnam jej była wtedy pomóc, nie tylko z poczucia winy. Taki odruch. Czułam się masakrycznie źle, mogłam pojechać prosto i zawrócić na najbliższej możliwej zawracajce, dogonić ją i podwieźć do domu, żeby się przebrała, albo do sklepu, żeby kupić jakieś ręczniki papierowe i powycierać ją przynajmniej. Ale zlekceważyłam odruch sumienia, dobrego doradcę w tym wypadku, i pojechałam realizować swoje zamiary, suchutka i bezpieczna.
Przykłady może drastyczne, ale dosyć świeże.
Co robić?
Bóg stwarza okazje, ale nie zmusza do działania. Daje nam wolność, możliwość życia własnym życiem. A im bardziej z tego skorzystamy, tym bogatsze będzie nasze życie. Poznamy Go lepiej, a przede wszystkim nasze możliwości, które z Jego perspektywy przekraczają wszystkie nasze wyobrażone ograniczenia.
Ale jedno pamiętaj: sama okazja to jeszcze nie działanie. Nawet jak się przed tobą morze rozstępuje, to jednak sam musisz je przejść.
Ładny i prosty przekaz. Jak se pomyślę ile ja przepuściłem takich okazji..
Żal.
Myślę że każdy może być narzędziem w rękach Boga, nawet mogąc być tego nieświadomym.
świetny tekst!
Ile ja takich okazji przepuściłem, a bo strach, a bo po co? a bo trzeba się schować w swoim kokonie.
A dajcie spokój…
A co robić w sytuacjach mniej „intuicyjnych”? Gdzie widać, że jest źle, ale nie wiadomo, co robić, jak pomóc, tak kompletnie?
Ogólnie dość brzmi, więc ogólnie odpowiem: spytać, czy można pomóc, albo wezwać kompetentną pomoc albo po prostu być, żeby potowarzyszyć przeczekaniu tego złego.
Prawda, najczystsza prawda. Bóg czasami wręcz podsuwa takie okazje pod nos. U mnie nastąpiło to w poprzedni weekend, kiedy mając swoje plany na to, co będę robić Bóg stwierdził, że lepiej się przydam kimając koleżankę i wysłuchując jej trosk i spraw, nawet, jeśli nie umiem na nie zaradzić. Ruch czyli decyzja czy skorzystać i zarazem pomóc była po mojej stronie. Zgodziłem się i chociaż wciąż wydaje mi się to niewiele, pomogłem. Koleżanka chyba faktycznie znalazła chwilowy, spokojny azyl, bo weekend zamienił się w tydzień i jeszcze dostała pracę. Takich i jeszcze lepszych okazji i umiejętności ich wykorzystania życzę każdemu. 🙂