Po co jest psycholog? Teoretycznie: ma leczyć duszę. W której istnienie nie wierzy. Będąc tak długo chrześcijaninem odkryłem, że współczesna psychologia usiłuje robić generalnie to samo co robi Jezus i Bóg – tyle że bez Boga i bez Jezusa.
Psycholog-przyjaciel
Od kilkunastu lat zajmuję się czymś co by można nazywać: praktyczną psychologią. W beznadziejnym uproszeniu: pomagam ludziom gadaniem. Nie ma na to dobrej nazwy, bo jej nigdy nie potrzebowałem. Najlepszą byłoby po prostu: przyjaciel. Bo to nie żadna tajemna sztuka wymagająca formalnej wiedzy. To sprawa prosta, zwyczajna, codzienna, naturalna – przynajmniej dla mnie. Dlatego też nie szukałem nigdy na to nawet nazwy, wydawało mi się, że każdy w ten sposób pomaga drugiemu, bo to po prostu część bycia człowiekiem. Bardzo się zdziwiłem kiedy się okazało, że przyjaciół już nie ma, teraz są specjaliści, którzy zostają przyjaciółmi na zamówienie. Przeważnie kiepskimi, bo jak być dobrym przyjacielem nie da się nauczyć na studiach.
Ale nawet określenie „przyjaciel” dzisiaj zmieniło znaczenie, rozmieniło się na mentorów, kołczów, trenerów i dziesięciu innych, i trudno tym cokolwiek wyjaśnić. Więc zostańmy przy „psycholog”, wrzucając na chwilę wszystkich do jednego wora.
Psychologia i chrześcijaństwo
Z tej mojej perspektywy patrząc, z połączenia chrześcijaństwa realnego z asystowaniem ludziom przy ich problemach, widać zaskakująco jasno taką rzecz: psychologia zaleca te same rzeczy, które zaleca chrześcijaństwo. Z tą różnicą, że u chrześcijanina te zalecenia są naturalne, uzasadnione i są konsekwencją jego fundamentalnych wierzeń i decyzji. Bez chrześcijaństwa te zalecenia mimo że słuszne i zdrowe, tracą sens. Trzeba więc znaleźć im jakieś inne oparcie.
I tym zajmuje się psychologia: uczy chrześcijaństwa bez chrześcijaństwa. Albo inaczej mówiąc: naprawia skutki ateizmu.
Jaki znów ateizm?
Niech się w tym miejscu nikt nie obrusza na słowo „ateizm”, zanim nie usłyszy, że nie chodzi mi o ateizm jako pogląd intelektualny, ale o praktyczne życie w przekonaniu, że Bóg w tym życiu nie występuje, że w naszej codziennej, realnej rzeczywistości na Bogu polegać nie można, bo go tam nie ma. Jeżeli Bóg gdzieś istnieje, to w sercu. Albo w Kościele. Ale tylko w niedzielę. I w Biblii. Lub w poglądach. Jest takim symbolicznym uosobieniem zasad moralnych, tradycji albo kultury.
Ale bądźmy dorośli: Bóg nie załatwi ci przecież pracy, nie nauczy cię angielskiego, nie uratuje cię przed wypadkiem. Ludzie mówią, że są chrześcijanami. Ale gdyby naprawdę wierzyli w realnego Boga to czy kupowaliby tak chętnie ubezpieczenia?
Ja nie kupuję. Ja wierzę. Ale poza mną prawie nikt nie jest taki dziecinny.
Większość ludzi jest więc de facto ateistami i to naprawdę wszystko jedno za kogo się podają. Psychika nie da się oszukać. Właśnie to upieranie się w widzeniu siebie innym niż się jest w rzeczywistości, jest podstawowym źródłem problemów psychicznych. Zwyczajna prawda leczy najlepiej. Nawet z tego, co psychologia uznaje za nieuleczalne.
Bądź wdzięczny!
Parę dni temu słuchałem podcastu z serii „rozwój osobisty” i kołcz / mentor / trener / psycholog opowiadał bardzo sensowne i mądre rzeczy. Przykładowo, że doskonałym sposobem na życie jest być wdzięcznym.
Tak! Zgadzam się: przestań narzekać i bądź wdzięczny!
Tyle, że nikt nie mówi komu.
Chrześcijanin wie dobrze komu. Wdzięczność jest naturalną konsekwencją poglądu, że Bóg daje wszystko co dobre (i złe też, przy okazji), a Jezus załatwił nam zwolnienie z kary i winy. Jest więc komu być wdzięcznym i jest za co. I choćby nie wiem jak źle szło w życiu, ani cel wdzięczności nie zniknie, ani ważne powody.
Ale co ma zrobić biedny ateista, który też chce przestać narzekać i cieszyć się z zalet życia w poczuciu wdzięczności? Komu on ma być wdzięczny, ewolucji? Doborowi naturalnemu? Kosmosowi? To wszystko wymagałoby nadania naturalnym zjawiskom cech osoby, a więc zmieniłoby prawdziwy, materialistyczny ateizm, w udawany, w którym traktuje się zjawiska za Boga. To wymaga zgody na zakłamanie własnych poglądów, na wewnętrznie sprzeczny system wierzeń. A więc kolejne źródło problemów, kolejne pole walki wewnętrznej, budowanie wewnętrznego świata, w którym jednocześnie występuje ponadnaturalny kosmiczny byt a jednocześnie nie ma rzeczy ponadnaturalnych.
Mało który psycholog mierzy się z tym problemem, poprzestając na radzie: bądź wdzięczny. I żyjąc nadzieją, że pacjent nie zada pytania: komu i za co. Bo wtedy trzeba będzie jak powiadają programiści: rzeźbić w gównie.
Ale zdaje się, że na tym polega profesjonalizm, żeby sprzedawać człowiekowi coś, czego samemu by się nigdy nie kupiło.
Pomóż komuś!
Bądź dobry dla innych i pomagaj ludziom – doradzi trener personalny. Pięknie doradzi i mądrze, bo to działa. Człowiek, który nadmiernie koncentruje się na sobie i swoich zgorzknieniach może wyjść z tego kierując swoją uwagę na zewnątrz, pomagając innym. Co możemy pooglądać w pięknych filmach typu „Intouchables„.
Chrześcijanin ma tą radę już wbudowaną w światopogląd: to po prostu konsekwencja naśladowania Jezusa. Życzliwość do ludzi, empatia, chęć pomagania jest naturalnym skutkiem bycia chrześcijaninem.
Ale dlaczego ma pomagać ludziom ateista? Uczciwy i fajny ateista powie: bo tak czuję, mam potrzebę, taki jestem. Czym demaskuje sprzeczność między swoim postępowaniem a swoimi poglądami, bo naturalistyczny, społeczny pogląd na życie nie daje żadnego powodu istnienia altruizmu. Są pająki, które przynoszą samicy w prezencie owiniętego w pajęczynę samca tego samego gatunku. Żeby sobie zjadła i chciała chętniej pójść do łóżka z dzielnym pająkiem. Dlaczego ludzie nie mieliby postępować tak samo?
Sęk w tym, że z punktu widzenia darwinisty nie ma logicznego powodu. Tym bardziej, że zwierzęta tak właśnie często postępują, egoistycznie, nie myśląc o korzyściach dla innych – i wychodzi im to na dobre. A człowieka ten światopogląd klasyfikuje jako wyżej rozwinięte zwierzę, więc po kiego grzyba wysyłać powodzianom w Gwatemali jedzenie w puszkach?
Ateiści akceptując swoje poczucie moralności, akceptują tym samym fakt, że istnieje w nich niewytłumaczalny naturalnie pierwiastek miłości. Chrześcijaństwo wyjaśnia to banalnie prosto. Ale pogląd naturalistyczny musi stawać na głowie i wymyśla niestworzone teorie, żeby jakoś to wcisnąć w system wierzeń, który miłości do niczego nie potrzebuje.
I psychologia, która odcina się od istnienia Boga, musi zrobić to samo: stawać na głowie, żeby jakoś z sensem przekonać człowieka, że bycie dobrym dla innych nie dla własnej korzyści, ale dla korzyści innych ma jakikolwiek sens.
Oczywiście można przedstawić skutek jako przyczynę i powiedzieć: poczujesz się lepiej i taka będzie tego korzyść. Tyle, że jak mówię: to skutek. Ale co jest przyczyną?
Co by nie było, rada jest doskonała. Ale lekarz duszy będzie miał dużo trudniej z ateistą, bo znowu musi mu zaaplikować chrześcijański światopogląd tak, żeby nie było tam ani śladu Jezusa.
Poznaj siebie!
Poznaj siebie – powie ci kołcz. Dobrze powie. Albo zapyta, bo podobno kołcz nie może nic mówić, tylko może pytać. Dla chrześcijanina sprawa jest prosta: bo w jego przekonaniu istnieje Bóg, który wie dobrze kim jesteś, zna cię i stworzył cię z jakimś zamierzeniem w głowie (o ile Bóg ma głowę). Taka świadomość daje doskonały fundament do dalszych poszukiwań swojej tożsamości. Poszukiwań w bezpiecznym, uspokajającym poczuciu, że co prawda ja nie wiem dalej kim jestem, ale wiem, że jest ktoś kto wie!
Dobrze takiemu, ale co ma zrobić ateista? Jak ktoś uważa, że jego fakt istnienia jest kompletnym przypadkiem, nie był to niczyj plan i żadne, najmniejsze nawet znaczenie za tym nie stoi, musi zacząć swoje poszukiwania od przerażająco pustego miejsca. I to bez nadziei, że istnieje odpowiedź na pytanie „kim jestem” poza tą jedną: nikim.
Psycholog musi więc tutaj znowu robić to samo: pomóc człowiekowi skonstruować jakiś psychiczny fundament, który zastąpi fundament chrześcijaństwa. I znów to samo powiem: wątpię czy ci, którzy innym pomagają, chcą w ogóle tykać ten temat. Myślę, że boją się wchodzić w te obszary i korzystają chętnie z zasłony „profesjonalizmu”. Zresztą też nie zawsze muszą tam wchodzić. Komuś może wystarczyć przecież, że uświadomi sobie, że skoro uwielbia malować obrazy, to jest malarzem. I zaakceptuje to, i na tym oprze swoją tożsamość. I taki ktoś wchodzi do gabinetu jako nikt a wychodzi jako malarz, z nadzieją i z pomysłem na przyszłość, z poczuciem sensu w życiu, dużo szczęśliwszy. Bo tożsamość – ważna rzecz.
Ale co jeżeli przyjdzie ktoś, komu „jestem programistą JavaScript” nie wystarczy? Ktoś, kto czuje, że nie zna swojego miejsca w świecie, że nie wie kim jest ani co chce i JavaScript mu w tym nijak nie pomaga? Co wtedy zostaje? Albo dojść do samych fundamentów tych pytań, albo wykręcić się jakoś od problemu (zjedz tabletkę i nie myśl o tym), albo zaakceptować nadchodzącą depresję.
Nie dziwi mnie więc, że psychologia tak często sugeruje, że depresja to choroba i jest nieuleczalna. Ja twierdzę, że to nie choroba, tylko konsekwencja przeciążenia umysłu utrzymującego latami stan paradoksu, w którym jedne wierzenia są sprzeczne z innymi.
No bo serio: jak ma nie wpaść w stan katatonii człowiek, który jest jednocześnie przekonany, że powinien być wdzięczny, i jednocześnie nie widzi komu ani za co? Musi się wtedy zmuszać do wierzenia w jedno, zamykając oczy na drugie. Ile wytrzyma w tam nienaturalnym stanie?
Odrzucenie koncepcji Boga – niekoniecznie chrześcijańskiego – musi mieć takie konsekwencje, bo nasze umysły są nieubłaganie logiczne. Nasza psychika nie akceptuje sprzeczności i żąda od nas podjęcia decyzji. I kto jej nie podejmie, kto powie sobie „zamknij się i nie myśl o tym” ten myśli że rozwiązał problem. Ale nic to nie da, bo tacy już jesteśmy: człowiek ma zbyt silne i zbyt trwałe wewnętrzne pragnienie prawdy i spójności. I to pragnienie nigdy mu nie da spokoju. I będzie taki człowiek musiał żyć w wewnętrznej walce o zrozumienie siebie samego, albo wiecznie uciekać.
Pamiętam kiedy więcej niż 20 lat temu pierwszy raz rzuciłem się radośnie na tak zwane „nawracanie”.
To było na spotkaniu oazy. Biedna dziewczyna! Nie miała ze mną szans. Mimo że mało znałem wtedy Biblię i prawie nic o psychice człowieka, to i tak światopogląd oparty na chrześcijaństwie był daleko bardziej spójny i logiczny niż jej własny. Który nawet nie był własny, tylko przyjęty w dobrej wierze z dobrodziejstwem inwentarza na lekcjach religii, w szkole i tradycji. Piękny był, tyle że nie miał sensu. I niedługa rozmowa wystarczyła, i parę cytatów z jej własnej Biblii, że dziewczyna robiła się smutna i zbliżała się do płaczu. A ja nie mogłem tego zrozumieć: bo to co mówi Biblia nie bez powodu nazywa się „dobrą nowiną”. To naprawdę powód do radości, a nie do płaczu. Na całe szczęście nie jestem Korwinem i empatia we mnie silniejsza niż rozum. Więc pytam co ona taka załamana. A ona mówi:
– Jak mam być zadowolona, kiedy rozwalasz mój cały świat?
I to było mądrzejsze niż wszystko co ja jej powiedziałem.
I pierwszy raz wtedy sobie uświadomiłem, że chrześcijaństwo czy ateizm to nie są po prostu światopoglądy, które można wybrać jak ulubioną pizzę. To są fundamentalne przekonania, które z punktu widzenia psychiki zakładają człowiekowi zupełnie różne fundamenty jego tożsamości. I inne, najważniejsze pytania w życiu, znajdują swoje odpowiedzi w oparciu o to czy ktoś wierzy że istnieje stwórca, czy wierzy że istniejemy przypadkiem. Czy wierzy, że ten stwórca jest nam przychylny, czy że jest sadystycznym łajdakiem. Czy drogą do poznawania go jest rozwój wewnętrzny za którym naturalnie idzie zmiana postępowania, czy przyjęcie systemu zasad i przykazań, które zmiany w postępowaniu wymuszają.
Nawróć się?…
Czy więc lekarstwem na problemy psychiczne jest zostać chrześcijaninem?
Nie. Nie chodzi o to czy jest czy nie jest. Chodzi o to, że nie wolno tak stawiać sprawy.
Nikt nie może przecież wierzyć w Jezusa z całym przekonaniem robiąc to tylko po to, żeby znaleźć w życiu powód do wdzięczności. Takie decyzje i przekonania muszą być prawdziwe. Traktowane ich instrumentalnie, jako środka do większego celu, nie ma prawa działać. Bo to logicznie nonsens: nie może coś, co jest konsekwencją (wdzięczność) być powodem istnienia przyczyny (wiara w dobroć Boga).
Krótko mówiąc: nie nawracaj nikogo, jeżeli chcesz mu pomóc w problemach psychicznych.
Bo nawet gdyby to było skuteczne (a nie jest), to jest bardzo niemoralne. Przecież człowiek przychodzi w swojej słabości, żeby się otworzyć, a ty korzystając z tego instalujesz mu tam program, którego nie zamawiał.
Niestety znam wielu ludzi, którzy by się cieszyli słysząc o psychologu, który w ten sposób nawraca ludzi. Nie chcę nawet myśleć o tym jakie rzeczy siedzą w psychice takich ludzi, co cieszą się z tak perwersyjnie stosowanej przemocy.
Nie znaczy to też, że ateiści nie mogą być zdrowi psychicznie. Wcale nie muszą skończyć kariery w depresji. Mogą znaleźć własną tożsamość. Mogą wiedzieć czego chcą. Być być dobrymi dla innych. Ale jest to trudne, daleko trudniejsze niż dla kogoś, kto ma fundamentalne przekonanie, że istnieje gdzieś jakiś stwórca, pierwotna przyczyna istnienia świata i nas w nim.
Wnioski?
Jeżeli szukasz kogoś żeby się wygadać, poukładać myśli, zobaczyć swoje życie w nowym świetle i może nawet usłyszeć coś mądrego, to ja bardzo zachęcam do tego. Mieć dobrze poukładane we łbie jest cenniejsze niż wszystko inne, bo wszystko inne możesz sobie już znaleźć sam – jeżeli tyklo masz dobrze poukładane we łbie.
Jak coś nie jest poukładane, to znajdź sobie kogoś kto ma doświadczenie, empatię, wnikliwość i świadomość. Nie trać czasu na takiego co ma w głowie tabelki i definicje, a biurku papier. Im gość sztywniejszy tym zwykle gorszy, bo część tego zajęcia to bycie dla kogoś przyjacielem. A sztywni ludzie nie mają przyjaciół, tylko klientów.
Najlepiej pomoże ci więc mądry przyjaciel. Jeżeli masz takiego. Albo mądry dziadek. Albo starszy brat. Jeżeli nie spadł ci ktoś taki z nieba, to jesteś w tej sytuacji co większość z nas.
Poza tym polecam szczególnie takiego kogoś jak ja: z jednej strony realnie wierzącego w realnego Boga, z drugiej szanującego wolność i respektującego indywidualność innych. No to może być trudne, bo mało takich. Ja znam tylko trzech, których bym polecił bez wahania. I kilku z wahaniem.
Mają takie egzemplarze unikalne plusy. Są w stanie zabrać cię w miejsca, których standardowi terapeuci nie znają. Często też widzą prostsze rozwiązania tam, gdzie inni sprawy komplikują. Już nie mówię o tym, że z powodu tego swojego chrześcijaństwa są empatyczni naturalnie a nie „profesjonalnie”. Mówiąc prościej: nie udają że cię lubią, bo im za to płacisz. Lubią cię naprawdę.
I to jest bardzo fajna rzecz. Zwłaszcza w tych zimnych czasach.
Myślę że dyzo ludzi nie wierzy. Moim zdaniem prawdziwa wiara działa kiedy wszystko zawiodło. Wczoraj jechałem kolo plebanii na bramie której byla nazwa firmy ochroniarskiej , która pilnuje tego przybytku :))
Często sie spotykam ze stwierdzeniem ze Bóg jest, ale idz leczyć sie do psychologa. Bóg jest jakby dodatkiem, atrapą. Niby fajny, niby mocny, ale zejdzmy na ziemie i bierzmy sprawy w swoje ręce. To ja sie pytam co to za atrapa wiary, takie postepowanie??
Oni sami nie wierzą. Niby wiedzą ze Bóg jest, ale zamknięty jest w kartkach papieru i wyobraźni.
Potem siadają do swojego zycia i sie zamartwiaja, godzinę wcześniej słysząc w kościele że Bóg jest wszechmocny. Oni nie wierzą. A przeciez wystarczy mieć wiare jak ziarnko gorczycy.
Ludzie sa tchorzliwi. Boja sie glebokiej wody. Sytuacji w której wszystko zawiodło, wtedy łapią sie jak brzytwy różnej maści psychologow, kolczow, trenerow.
Ci ostatni to jakas plaga. Zarabiają na tych biednych ludziach, wmawiajac im glupoty i bazujac na ich szczutnie wykreowanych przez media pragnieniach.
To, że ludzie wierzący nie wierzą, to chyba nie powinno być dla nikogo jakoś szokujące. Bo przecież widzimy jak ludzie żyją. Wiara w zbiór zasad to co innego niż wiara w to, że Bóg nie śpi, nie ma nas w nosie i nie jest za słaby.
Co demonstruje przypadek firmy ochroniarskiej chroniącej kościół. W tym jest tyle rzeczy nie tak, że nawet nie komentuję, bo nie wiem od czego zacząć.
No a plaga tych wszystkich trenerów i reszty hołoty, którzy dużo więcej wiedzą o sprzedawaniu,niż o naturze człowieka, ma daleko gorsze skutki niż tylko rozczarowanie. Bo kim był Jezus, jeżeli nie takim kołczem właśnie? Kim ja jestem? A ja przecież robię to samo.
Ale przez ten wylew mega-mistrzów duszy co mają 20 lat i wiedzą już wszystko, nie mogę się tak samo nazywać, bo natychmiast się podczepię pod tą całą hołotę. I co się będzie kto spodziewał? Że będzie tak samo: zapłać, kup, przeczytaj 5 punktów i daj się nakręcić. Na dwa tygodnie starczy. Nic ci się w życiu nie naprawi, nic się nie zmieni, ale poczujesz się dużo lepiej. Może nawet 4 tygodnie. Potem kupisz nowe.
Psycholodzy są jeszcze gorsi – ci z kolei aplikują niekończące się terapie, płatne za godzinę, które trwają całymi latami. Siedzą, słuchają, albo i nie słuchają, a ty gadasz i gadasz. I tak leczą, leczą i leczą. Ale nigdy nie wyleczą. Czasem wyślą do psychiatry, żeby dał lekarstwa.
Znam ludzi pokiereszowanych, co latami tak chodzą do gabinetów. Poprawa owszem, jest. Ale w tym, że skutki problemów są łagodniejsze. Przyczyny zostają. Mimo wszystko chwalą swoją panią psycholog, że przecież postępy, że wcześniej było dużo gorzej, że pracujemy, że przepracowujemy. Tyle, że trzeba więcej i dłużej. Pytam: jak długo? I są zaskoczeni pytaniem. Znam wielu takich.
Ale przecież znam też psychologów co pomogli ludziom wyjść z gówna! Niewielu takich i często jak już ktoś ich pozna, to potem kolejki do nich są długie. I kilka spotkań było potrzebnych, owszem. Nawyków z 10 lat nie zmieni się w 10 minut ani w 100. Ale pomoc jest prawdziwa i daje skutki najlepsze jakie może.
I znam też kołczów, trenerów, nauczycieli, niewielu, ale znam, którzy robią swoje tak, że to ma wartość. Spędzają czas z człowiekiem stwarzając mu takie warunki, żeby zobaczył więcej, zrozumiał więcej, skonfrontował się. I to jest to co i ja robię jak nikt nie patrzy. I co każdy starszy, mądrzejszy brat robi swojej młodszej, głupszej siostrze. I co dziadek daje wnuczkowi. I co przyjaciel przyjacielowi. Uczy, pokazuje, konfrontuje, zachęca. Nawet się pobije czasem, bo mu zależy. I widzi co komu potrzeba, bo od tego jest starszy i mądrzejszy. Ale nigdy nie zmusza, nie narzuca, nie wciąga, nie nakręca.
W tym jest zło, że wysyp tych „mistrzów wiedzy instant w 3 punktach” psuje robotę tym, którzy pomagają zdrowieć i otrzeźwieć. Jedni wciskają ludzi z jednego pijaństwa w drugie, a ty próbuj teraz pomagać komuś wytrzeźwieć, kiedy i tamci i ty nazywacie się tak samo. Jak to odróżnić?
Jezusa nazywali „mistrzem” albo „nauczycielem”. Dziś by go nazywali inaczej: pewnie byłby kołczem, mentorem, psychologiem albo trenerem. Ale dziś to ja myślę, że miałby nieźle pod górę!
Kolcz i.mówca motywacyjny wpasowuje sie w idealny trend. Mianowicie ogromne potrzeby bycia slawnym i bogatym. Te pragnienia to nic innego jak kopiuj wklej instagrama, youtube itd.
Ludzie porównują sie do „gwiazd” czują dyskomfort. I pędzą do trenera który ma gotowy zestaw schematów sukcesu.
Dołóż do tego brak cierpliwosci. Ma być teraz i już. I efekt gotowy. Potem mamy depresje, nerwice i Ci ludzie ida do kolejnego kolcza, czyli psychologa. Jaki jest wspolny mianownik tego wszystkiego? Pieniądze.
Czasami zaglądam i slucham specjalistów od sukcesu, podrywu. Ci ludzie robia tyle błędów ze sie w pale nie mieści.
Myślę ze to jest tez powod, dlaczego ludzie nie chca Jezusa. Ten koncentrowal sie na tamtym swiecie. Ci ludzie chca fajnie żyć tutaj. A Bóg jest wykonawca rozkazów. Każda inna konfiguracja jest beeee.
Nie mowie ze jest zle fajnie żyć. Bo.nie jest. Chodzi o pojecia i perspektywe.
Ja intuicyjnie rozpracowuje wilków w owczej skórze. Czasami chodzilem specjalnie na takie spotkania. Zadawalem.tym ludziom niewygodne pytania, bylem wypraszany, bonie pasowalem do grupy. Która pragnella tych pieniedzy.
To jest bezczelne, perfidne dzialanie i wykorzystywanie ludzkich slabosci, kompleksow i pragnień.
To psychopaci bez kszty empatii, wampiry.
Ale jak zauważyłeś, w kazdym gownie sa diamenty.
Tak jak pisze. Kazdy z nas ma intuicje, i po pewym czasie moze sie zorientować jakie kto ma zamiary.
Na blogu Psychologia i ateizm jest wiele stwierdzeń z nutą kategoryczności tak to odbieram), a w realnej rzeczywistości na ogół jest złożoność i niejednoznaczność.
Zwrócę na dwa elementy, które mi jakoś nie „leżą”.
1.- świat ateistów i” właściwie” wierzących. Myślę że jest to daleko idące uproszczenie. Każdy z nas jest człowiekiem, który jest w drodze. Jako dzieci wzrastamy w określonej rodzinie, w kręgu cywilizacyjnym i kulturowym i wszystkie elementy mają wpływ na postrzeganie siebie i świata, na tworzenie fundamentów i wzorców, jak żyć. Niektórzy nazywają to programami na szczęście, które są często programami fałszywymi, skierowanymi bardziej na przetrwanie, a nie na drogę do wolności i prawdy. W zasadzie programy na przetrwanie świetnie się sprzedają do połowy życia, by w drugiej połowie, w wyniku wielu porażek, mogły zostać zakwestionowane. Człowiek więc poszukuje nowych podstaw, często kwestionując stare interpretacje i wartości, w tym religijne i tak jedną z dróg może być otwartość na odkrywanie nowych sposobów odczytywania i interpretowania Ewangelii. Wszystko to dzieje się w różnym tempie i na różne sposoby. Wpisuje się tu, moim zdaniem, widoczne w ostatnich latach poszukiwanie środowisk, osób, mentorów, guru itp. Ludzi, którzy pomogli by przeprowadzić, czy zaprowadzić gdzieś tam, gdzie jest lepiej, prawdziwiej, gdzie jest nadzieja. Jest to czasem takie chodzenie we mgle, pełne zawodów, zwrotów, czy upadków. Jednakże iść i szukać warto, ponieważ jest napisane, że kto szuka znajduje, a kołaczącemu otworzą. Dlatego też każda forma dyskredytowania czegokolwiek, co wiąże się ze sposobem przeżywania, czy interpretowania życia i zjawisk w konkretnych przypadkach i historiach ludzi, jest zgoła nie uprawnione.
2.- Poddajesz Martin krytyce pracę większości psychologów, koachów i wszelkiej maści pomagaczy, nazwijmy to profesjonalnych, proponując raczej rozmowę z bratem, kolegą, czy przyjacielem. Oczywiście nie kwestionuję dobrych owoców i wartości z bliskich, serdecznych kontaktów międzyludzkich, jednakże jest cała masa przypadków, gdzie kontakty bliskie nie wystarczą i nie zadziałają.
Weźmy pod uwagę szereg zaburzeń emocjonalnych na etapie dziecięcym, a związanych z przeżytymi traumami wynikającymi z przemocy w rodzinie, ze skrajnymi zaniedbaniami, z porzuceniem, chorobą alkoholową rodziców itd itp…
Poza tym uzależnienia, współuzależnienia, pobyt w sektach, molestowanie seksualne, odwrócone systemy wartości, utrwalone postawy i przekonania.
Osobiście, na pewnym etapie życia korzystałam ze wsparcia psychologicznego i cenię bardzo ten czas, gdzie mogłam bardziej wejrzeć i zrozumieć siebie, innych oraz co miało dla mnie duże znaczenie, otworzyć się bardziej na Rzeczywistość Boga.
Człowiek jest jednostką społeczną, żeby móc żyć, rozwijać się i tworzyć potrzebuje odbić się w wielu lustrach i często lustro mądrego, dojrzałego psychologa jest bardzo pomocne. Psycholog nie jest do przyjaźni. Ma być uważny, uczciwy, empatyczny, szanujący osobę w całym jej doświadczeniu i stanie psychicznym oraz posiadający właściwy warsztat i doświadczenie. Miałam szczęście poznać osoby, które mogłabym określić jako mistrzów. Bez ich mądrego wsparcia nie poradziłabym w ponad dziesięcioletniej pracy z młodzieżą po ciężkich przejściach życiowych, łagodnie mówiąc. W tak trudnych i niecodziennych warunkach, być może nie utrzymalibyśmy się też jako małżeństwo, gdyż wszystkie nasze niedojrzałości w tamtym czasie, wychodziły jak lawina, na wierzch.
Dla mnie Bóg działa we wszystkim i przez wszystkich. Jest też obecny w porażkach i ciężkich doświadczeniach, których nie brakuje. Nie powiedziałabym, że jest moim ubezpieczeniem, bo tak naprawdę, od czego mogę się ubezpieczyć?
Nie wiem, czy jutro się obudzę. Ufam jednak, że moje życie, jak i każdego ma sens i że moje ja, moje istnienie nie kończy się, że jest wieczne,
Jestem też wdzięczna, że dostałam życie za darmo, że mogę go doświadczać w całej złożoności, że mam ciągle więcej pytań niż odpowiedzi, że wiem, a za chwilę nie wiem, że jestem bardziej stara niż młoda, ale mam za to więcej czasu na zatrzymanie, na refleksję, na kontemplację życia, ogólnie mówiąc.
Dziękuję też za Twój wpis. Szczere wyrażanie osobistych poglądów daje możliwość przejrzenia się w Drugim i zobaczenia, jak moje żywe” ja” na to patrzy, jakie jest moje doświadczenie i jaka jest moja aktualna prawda.
Myślałem, że dostanę po dupie, a tu czytam mądre rzeczy, za którymi widać ile stoi doświadczeń. Zawsze słysząc kogoś takiego mam ochotę się zamknąć i słuchać. I zwykle się zamykam i słucham.
No ale teraz odpowiem, bo sam zacząłem temat.
Podział na ateistów i wierzących to oczywiste, daleko idące uproszczenie. Jak najbardziej. W rzeczywistości czy ktokolwiek jest aż tak jednoznaczny, tak zdeklarowany? Kategoryczne twierdzenia mają sens tylko przy kategorycznych przypadkach, a tych jest niewiele. Mimo wszystko przydaje się wziąć pod uwagę „czyste” przypadki, i zobaczyć jakie są między nimi różnice. Nawet jeżeli „czystych” przypadków nie ma. Łatwiej zrozumieć prawdziwego człowieka, z jego fascynującą złożonością.
Mówisz, że jest cała masa przypadków, gdzie przyjaciel nie wystarczy, że musi być fachowiec od duszy. A czemuż przyjaciel nie może być fachowcem? Zwykle nie jest, to prawda. Dlatego też mówię: mądry przyjaciel. A przez mądrość rozumiem wiedzę i zrozumienie potrzebne, żeby dotykać bardzo trudnych problemów.
Czym różni się zaufany i mądry przyjaciel, od mądrego, dojrzałego zawodowego psychologa? Podobni są na pewno w tym, że i jeden i drugi jest jak Yeti – gdzieś go podobno widziano i wszyscy mamy nadzieję poznać osobiście ten rzadki przypadek. Ale czy różnice są aż tak istotne, żeby pierwszego zlekceważyć a drugiego szukać? Przecież sednem rozmów jest nie to, że przyjaciel/psycholog pracuje nad kimś niczym mechanik nad samochodem. To ten kto ma problem pracuje nad sobą, pod okiem kogoś mądrzejszego, kto mu stworzy warunki do takiej rozmowy. A to oznacza, że daleko ważniejsze są tu umiejętności niż to co zapewnia formalne wykształcenie i doświadczenie w gabinetach. Przyjaciel ma oczywistą przewagę i ułatwienie, bo rozmawiamy z nim na gruncie człowiek-człowiek, a wizyta u psychologa narzuca relację lekarz-pacjent. Nie przesądzam, że to pierwsze jest zawsze lepsze, bo różni są ludzie i różnych rzeczy potrzebują. Ale wierzę, że w świecie gdzie wszystko jest sprowadzone do „niech specjalista się tym zajmie”, naturalne kontakty są szczególnie cenne. Już sam taki kontakt ma właściwości – że się tak wyrażę – uzdrawiające.
Może w tym problem, że jest problem z definicją. Bo mało kto ma przyjaciół. Mamy raczej kumpli, znajomych, współpracowników.
Mówisz: „psycholog nie jest do przyjaźni. Ma być uważny, uczciwy, empatyczny, szanujący osobę w całym jej doświadczeniu i stanie psychicznym oraz posiadający właściwy warsztat i doświadczenie”. Więc ja powiem: jeżeli psycholog nie jest do przyjaźni, to w takim razie przyjaciel też nie jest do przyjaźni. Bo czym jest przyjaźń? Przyjaźń to uważne, uczciwe, empatyczne szanowanie osoby w całym jej doświadczeniu. A mądra przyjaźń to dodatkowo właściwy warsztat i doświadczenie.
Weźmy sprawę tej nieszczęsnej masturbacji, która utrzymuje młodych ludzi w ciągłym poczuciu winy i robi większe spustoszenie w psychice niż można się po takich błahym problemie spodziewać. Sam z siebie problem nie byłby tak straszny, gdyby nie to, że łatwo tworzy lawinę problemów. Problemy w kontaktach z dziewczynami są na przykład częstym skutkiem. A skutkiem jest jest niskie poczucie swojej wartości. A skutkami tego są kolejne rzeczy.
A zaczyna się to od tego, że w dzieciństwie komuś wmówiono, że banalne, naturalne, fizjologicznie zjawisko to grzech. Wmówiono – w tym całe nieszczęście – w dobrej wierze, zgodnie z przekonaniami. Dlatego też tak trudno to z siebie zrzucić, bo wiemy że ten pogląd jest szczerym przekonaniem, a nie instrumentalnie traktowaną manipulacją.
Czy psycholog by pomógł? Pewnie! Byle taki z dobrym, fajnym podejściem. Czy wymaga to wiedzy specjalistycznej? Nie specjalnie. Starczy rozumieć problem. Ale lepszy od psychologia jest zwyczajny drugi człowiek.
Mi psychikę wyleczyło raz na zawsze i ostatecznie, kiedy niejaki Klamers z Oświęcimia gadał sobie luźno z na ten temat. Nawet nie próbował nikogo leczyć, zwyczajnie gadał. I właśnie ten luz i zwyczajność rozbroiła ten cały trotyl. To przestała być Bardzo Ważna Sprawa która spędza sen z oczu samemu Bogu w niebie.
Żaden psycholog nie załatwiłby sprawy tak szybko, tak łatwo i tak ostatecznie. No sorry, ale na studiach nie nauczą jak gadać tak jak Klamers. Bo to studia a nie impreza.
Więc nie bagatelizuję wcale roli psychologów i podobnych, właśnie przeciwnie. Ale zwracam uwagę, że fachowość i profesjonalizm to nie jest to samo! Jezus nie był profesjonalistą: nie miał formalnego tytułu, nie uczył się, nie miał zawodu „rabin”. Czy przez to powinniśmy doradzać ludziom, żeby zamiast pytać Jezusa o radę pytali raczej jakiegoś uznanego w środowisku faryzeusza?
No nie jestem przekonany.
Ktoś powie: Jezus był wyjątkiem. Większość rabinów-amatorów była głupia, zbyt pewna siebie, arogancka i więcej szkodziła niż pomagała.
Zgoda! Tylko, że większość rabinów-profesjonalistów też. I śmiem twierdzić, że nawet większy odsetek.
Tym bardziej cenny jest taki Jezus i tym bardziej cenny jest mądry, empatyczny faryzeusz. Tacy też byli.
Poza tym uważam że powinnaś zostać takim właśnie lekarzem duszy (ciągle mam problem z nazwą).
Zapraszam na oddział psychiatryczny, na zajęcia do WTZ, do oddziałów szkoły specjalnej. Czy ludzie z różnego typu schorzeniami psychiatrycznymi to dzieło Boga?
Czy zamordowanie ojca przez syna, który miał objawy poważnej choroby psychicznej to dzieło Boga?
Czy deformacje mózgu, spostrzegania to objawy natury czy zamysł niski?
Oczywiście pytania są tendencyjne. Mamy różne choroby, które weszły na świat. Są wśród nas, Bóg dał nam intelekt by walczyć z nimi. Dlatego są psychiatrzy i psychologowie.
Będąc po kilku operacjach, nie otrzymałem od zboru jakiejkolwiek pomocy. Pomógł mi lekarz, psychiatra. Roczna terapia przyniosła mi pozytywny skutek. To medycyna spowodowała poprawę a nie modlitwy pastora, czy zboriwników. Oczywiście opuściłem taki kościół, nie ma sensu być z ludźmi, którzy zostawiają w potrzebie. Dziś dalej śpiewają piękne pieśni, modlą się. Jednak coś nie gra. Jak ktoś zachoruje poważnie, to nie wiedzą, nie umieją pomóc. Dlatego wybieram psychiatrię a nie pseudoreligijność.
Na marginesie znane są badania, iż modlitwa pomaga, gdy chory o niej wie. W sytuacji niewiedzy , stan zdrowia nie ulega poprawie.
Jakieś wnioski?
Zamordowanie ojca przez syna to dzieło syna, a nie Boga.
Ale jeżeli szukać wszystkich przyczyn to znajdziemy jest w synu, w ojcu, w dziadku, w Bogu, w premierze, w kościele i stu innych miejscach. Nie widzę powodu, żeby wyróżniać akurat Boga. Czy to ma sugerować, że nikt inny w takich przypadkach nie odpowiada? Nie zbadałem, nie sprawdzałem, pewny nie jestem, ale nie wierzę w to.
Ja też wybieram psychiatrię niż pseudo-religijność. Ja nawet wybieram psychiatrię niż religijność. Jakieś wnioski?
Kościoły są do dupy. A zaryzykuję takie kategoryczne stwierdzenie z kwantyfikatorem domyślnym. Tych przypadków, w których nie mam racji, jest tak mało, że mogę żyć z taką minimalnie niesprawiedliwą oceną. Dowodem jest fakt istnienia dużych ilości ludzi takich jak ty (i ja), co mogą szczerze powiedzieć: kościół nie pomógł. A powinien. Powinien być pierwszym miejscem, gdzie można znaleźć pomoc.
Więc cieszę się, że się w tym zgadzamy.
Ciesze się dlatego, że od lat przekonują każdego kto chce słuchać, że chrześcijanin to nie jest ktoś kto chodzi do kościoła.
Więc kij w nery tym co się okazali bezużyteczni, no ale uczciwie sobie powiedzmy, że to nie jest wina Jezusa, że ktoś sobie nakleja jego metkę a żyje jak mu wygodniej. Może i słabo, że właściciel znaku towarowego nie reaguje. Ale z drugiej strony boję się, że jakby zareagował, to by był znowu potop. I nie wiem czy teraz to by nawet tych 8 osób się znalazło bez winy. Przyjdzie czas, kiedy to wszystko będzie rozliczone.
Ale póki co nie rzucajmy pomidorami we wszystko co popadnie, tylko ewentualnie w tych co zasłużyli. Ja w każdym razie pomidorem dostać nie chcę, bo się od zborowników śpiewających pieśni odcinam grubymi nożyczkami.
Ok Martin. Dodam tylko mój namysł nad przyjaźnią i przyjacielem. Któż to jest i czy ja mam takie doświadczenie? Powiem, ze nie mogę dać jednoznacznej odpowiedzi. Byłam z wieloma ludźmi, angażowałam się w różne projekty, należałam przez lata do grup kościelnych i co? A no to, że w zasadzie nikogo nie identyfikuję jako przyjaciela. Jest to mocne słowo. Słowo przy-ja- ciel, w swoim znaczeniu określa, że jest to ktoś, kto jest blisko mnie, blisko mego ja, mojej intymności, mojej jaźni.
Na pewno najbardziej mnie zna mąż, dorosłe dzieci i jest pomiędzy nami zaufanie i zrozumienie, jednakże są takie części mnie, które ja sama tylko znam i części których nawet sama nie znam.
Byłam z ludźmi, którzy byli blisko przez pewien czas, żeby w naturalny sposób oddalić się, czy nawet zniknąć z przestrzeni życia.
Jedni przychodzą, drudzy odchodzą, jedni są przez chwilę, a inni dłużej. Można by porównać do cykli w przyrodzie. Każda z tych osób była ważna i właściwa na dany czas, na dany etap życia, dla każdego jestem wdzięczna, bo wniosła dużo do tego kim jestem. Z mojej osobistej refleksji wynika, że te wszystkie relacje prowadziły do tego, żebym mogła spotkać bardziej siebie, dotknąć swego prawdziwego ja, aby przyjąć i pokochać, być swoim przyjacielem. Jakby tak już iść dalej i przejść w wejrzenie nazwijmy to duchowe, wówczas można by określić, że jest to droga do spotkania z Rzeczywistością Boga w sobie i wokół.
Królestwo Boże, gdzież ono jest? Jezus polecił go szukać , nawet w pierwszej kolejności…..
Heh, psycholog nie ma leczyć duszy Martinie tylko tak zwaną świadomość/podświadomość/umysł. Inna sprawa, że ludzie tak naprawdę nie wiedzą co to jest. I spora część psychologów w ogóle uważa, że coś takiego jak dusza/duch nie istnieje, a my jesteśmy tylko workiem mięsa i kości, w którym znajduje się coś takiego jak umysł, który ma swoje zakamarki, którego działania jeszcze nie do końca rozumiemy. Tak, chyba idzie „główny kierunek” rozumowania tutaj… Ale masz rację w tym zdaniu: „będąc tak długo chrześcijaninem odkryłem, że współczesna psychologia usiłuje robić generalnie to samo co robi Jezus i Bóg – tyle że bez Boga i bez Jezusa.” To zgadzam się, że nowoczesna psychologia tak naprawdę próbuje to samo zrobić co Bóg i Jezus, bez względu na metody i cały proces rozumowania :-).
„Od kilkunastu lat zajmuję się czymś co by można nazywać: praktyczną psychologią. W beznadziejnym uproszeniu: pomagam ludziom gadaniem.”
Ja myślę, że wszyscy prawdziwi chrześcijanie to robią i to jest bardzo potrzebne.
„Bardzo się zdziwiłem kiedy się okazało, że przyjaciół już nie ma”.
Heh, dokładnie do takiego samego wniosku doszedłem kilka lat temu. Nikt już prawie nie jest dzisiaj, dla nikogo przyjacielem, takim prawdziwym… Ludzie nie rozmawiają ze sobą szczerze, nie otwierają się przed sobą, rzadko pomagają sobie bezinteresownie, nie mogą na siebie liczyć, wolą chodzić do psychologów, itd.
„Przykładowo, że doskonałym sposobem na życie jest być wdzięcznym.”
Popieram! Bardzo dobra uwaga. I dodam, że trzeba nauczyć się cieszyć z małych rzeczy, które na co dzień ignorujemy, bo się do nich przyzwyczailiśmy. I też warto być po prostu wdzięcznym innym ludziom, za dobre rzeczy, które robią. Dostrzegać je.
Ja uważam Martinie, że ateiści po prostu tłumaczą sobie to wszystko (w tym altruizm i empatia) jako budowanie „lepszego świata”. To znaczy pomagam ludziom, żeby im się lepiej żyło i tym samym, żeby i mi się lepiej żyło, bo dobro wraca i rozprzestrzenia się. I liczą skrycie, że im też kiedyś ktoś pomoże jako, że my komuś pomogliśmy wcześniej.
„Ja twierdzę, że to nie choroba, tylko konsekwencja przeciążenia umysłu utrzymującego latami stan paradoksu, w którym jedne wierzenia są sprzeczne z innymi.”
Ja bym jednak nazwał depresję chorobą Martinie, ale jej konsekwencje właśnie pochodzą z tego o czym mówisz. I do tego jeszcze dochodzi pustka i ból bezsensownego istnienia. I brak nadziei na fajne życie często. I na pewno nie jest to wynikiem przypadku, czy jakiegoś wirusa biologicznego.
„Nasza psychika nie akceptuje sprzeczności i żąda od nas podjęcia decyzji.”
Heh i właśnie, dlatego ludzie mniej inteligentni, którzy mniej rozmyślają nad sensem życia, itd często są bardziej szczęśliwi, bo nie widzą tych sprzeczności, zakłamania świata, itp.
„Mówiąc prościej: nie udają że cię lubią, bo im za to płacisz. Lubią cię naprawdę.
I to jest bardzo fajna rzecz. Zwłaszcza w tych zimnych czasach.”
Dokładnie! 🙂
To ten Robert Wójtowicz miał w końcu tą dziewczynę czy nie miał?
Czy ksiądz który reaguje podwyższonym tętnem przy pytaniach o homoseksualizm i jest podejrzany o zabicie Roberta jest jedyną osobą która wiedziala, że Robert „ma” dziewczynę? Czy ktoś mataczy jeszcze w ten sam sposób?
Amen.
„Ale dlaczego ma pomagać ludziom ateista? Uczciwy i fajny ateista powie: bo tak czuję, mam potrzebę, taki jestem. Czym demaskuje sprzeczność między swoim postępowaniem a swoimi poglądami, bo naturalistyczny, społeczny pogląd na życie nie daje żadnego powodu istnienia altruizmu.”
Ej, ale przecież wcale tak nie jest. Często słyszę od chrześcijan ten tekst. Ale to nieprawda.
Ateista powie, że altruizm jest odruchem, który wpoiła nam ewolucja oraz rozwój społeczeństw. Dawno temu, żeby ich wilcy nie zjedli, nasi przodkowie musieli sobie nawzajem pomagać. Ewolucja – która ponieważ nie jest projektantem, generalnie nie jest wydajna, robi rzeczy na wyrost i często jej działania mają tonę ubocznych efektów – rozwiązała to zgrubnie: wytworzyły się w nas wyższe emocje, zachęcające do trzymania się razem w kupie.
Po prostu lubimy sobie nawzajem pomagać, bo te małpy, które lubiły się trzymać w kupie i sobie pomagać, częściej dawały sobie rady z tygrysem. I te małpy są naszymi przodkami, a małpy-egoistki wymarły.
Także ateista ma tonę powodów, żeby pomagać innym. Bo lubi. Bo to przyjemne. Bo tak go wychowali.
Chrześcijanin może oponować, że w takim razie gdyby ateista lubił co innego, np. strzelać do ludzi, to by do nich strzelał. Na to ateista odpowie, jeśli jest niemiły: Gdyby babcia miała koła to by była rowerem. A jeśli jest miły: gdyby Bóg kazał chrześcijaninowi strzelać, to też by strzelał.
No więc oba uzasadnienia dla moralności mają te same wady. Tyle, że ateista zdaje sobie sprawę, że jego poglądy moralne nie spadły z nieba na kamiennych tablicach, tylko są efektem procesów działających w stadach nieco głupkowatych małpiszonów. Dlatego ateista może się nad swoją moralnością zastanawiać, analizować ją rozumem, a nawet poprawiać.
Dlatego ateista może zauważyć, gdzie jego definicja altruizmu jest niespójna, i odpowiednio ją rozszerzyć. Robią tak dzisiaj osoby, które nie jedzą mięsa ze względu na cierpienie zwierząt. Ale robią tak też te osoby, które walczą o równe traktowanie homoseksualistów. Gdzie niektórzy obrońcy wyższej, obiektywnej, chrześcijańskiej moralności stają na głowie, żeby tylko znaleźć wymówkę, czemu tych osób altruizm nie dotyczy.
No więc dla mnie bardziej logiczne i spójne jest podejście ateistyczne.
No jeżeli ateista akceptuje, że jest tylko bardziej wyrośniętą małpą, to proszę bardzo, oby był szczęśliwym człowiekiem. Ale jeżeli akceptuje też że ma rozum, to po kiego grzyba powołuje się na to co ewolucja psychiki (o ile taka rzecz istnieje) wykształciła małpą? Wykształciła czy nie, ateista też ma rozum i wolę i może teraz sam decydować czym się kierować w życiu. Chyba, że częścią światopoglądu ateistycznego jest świadome sprowadzanie się do małpy? Nie sądzę. Sądzę że to raczej obraźliwe dla ateistów.
Ateista mówisz ma tonę powodów, żeby pomagać innym? Może i ma, ale w tym sęk, że żadne z nich nie wynikają z ateistycznego światopoglądu. O ten fałsz mi chodzi.
„Bo lubi. Bo to przyjemne. Bo tak go wychowali” – owszem, tak właśnie to się uzasadnia. Tyle, że akceptacja takich powodów jest jednocześnie zgodą na to, że istnieje w darwinistycznym modelu świata element irracjonalny, ludzki, moralny. Gorzej: ten element ma pierwszeństwo przed rozumowym widzeniem świata.
Ta niespójność powinna dawać do myślenia i prowadzić do pytania nie „czy lubię pomagać innym” tylko „dlaczego lubię pomagać innym”. Albo: „co to za irracjonalne rzeczy we mnie siedzią takiego, że postępuję inaczej niż przewiduje model ewolucji”. Bo przypomnę: w tym modelu jedynym powodem istnienia jest przetrwanie i przedłużanie gatunku. Wszystko do tego się dopasowuje.
Tymczasem rzeczywistość wygląda inaczej, i ateista gada jedno a robi drugie. Chwała mu za to. Na nasze szczęście ludzie są bardziej zakłamani niż im się wydaje.
Widzę, że ludzie mierzą się z tym pytaniem nie tak wcale rzadko. Gorzej, że akceptują żenująco niespójne wyjaśnienie: bo ewolucja tak zrobiła.
Ewolucja robi za wytłumaczenie absolutnie wszystkiego. Zwierzęta się zgryzają? Bo ewolucja. Zwierzęta sobie pomagają? Bo ewolucja. Człowiek jest totalnym egoistą? To ewolucja. Człowiek kocha drugiego? Bo jeszcze bardziej ewolucja.
W głowie mi się nie mieści, że widząc jak wszystko ostatnio wyjaśnia się tym co się działo milion lat temu, tak rzadko komuś wpada do głowy zadać pytanie: a skąd ty w ogóle wiesz co się działo milion lat temu?
Czysta fantazja. Ale awansowała do rangi objawienia, z racji tego że dostała przymiotnik „naukowa” i nowy zestaw nazw. Istotne jest, że nie wolno z nią polemizować – zupełnie tak samo jak kiedyś nie wolno było polemizować z Kościołem. Zamiast „tak mówi Pan” powiedz „tak mówi nauka” i założę się, że w mózgu rozświetlą się dokładnie te same neurony.
Ale to już całkiem inny temat.
„Wykształciła czy nie, ateista też ma rozum i wolę i może teraz sam decydować czym się kierować w życiu.”
Otóż to. Dlatego ateista rozumie, że nie zawsze kierowanie się uczuciami, moralnymi lub nie, jest najmądrzejszym wyjściem. Jego moralność nie jest czymś, co jest dane raz na zawsze, można to udoskonalać, np. znosząc niewolnictwo (które dawniej uważano za dopuszczalne – zgodnie z Biblią).
„Ateista mówisz ma tonę powodów, żeby pomagać innym? Może i ma, ale w tym sęk, że żadne z nich nie wynikają z ateistycznego światopoglądu. O ten fałsz mi chodzi.”
Chrześcijanin może mieć tonę powodów np. do jedzenia pierogów, i żaden z nich nie wynika z chrześcijańskiego światopoglądu. Czy to oznacza, że jedząc pierogi dopuszcza się fałszu? Nie, nie oznacza 🙂
Znam ten argument, sam go wielokrotnie stosowałem jako chrześcijanin, ale jego logika po prostu się nie broni.
Rozumiesz – ewolucja jest dla ateisty wyjaśnieniem różnorodności życia na ziemi, a nie moralną wyrocznią. Tłumaczy, skąd mamy odruchy moralne, ale nie narzuca nam, co mamy z tymi odruchami robić. Uformowała nas kiedyś, ale teraz już jesteśmy uformowani i robimy co chcemy.
„Bo przypomnę: w tym modelu jedynym powodem istnienia jest przetrwanie i przedłużanie gatunku. Wszystko do tego się dopasowuje.”
Jedna rzecz, którą pomijasz: ewolucja niekoniecznie promuje przeżycie w pojedynkę. Nasza gałąź rozwoju ewidentnie wybrała przeżycie w grupie. A najsilniejsze są właśnie te grupy, które umieją sobie pomagać i współpracować – co wie każdy, kto pracował w zespole. Stąd moralność była dla naszych przodków na plus pod względem przetrwania, i dlatego dobór naturalny pozwolił jej przetrwać.
” a skąd ty w ogóle wiesz co się działo milion lat temu?”
W kwestii moralności? Możesz sobie poobserwować jak to wygląda u szympansów i innych pokrewnych do nas gatunków, sortując wg genetycznego podobieństwa (stwierdzonego laboratoryjnie), i zobaczysz kształtowanie się odruchów moralnych i grupowego altruizmu.
Wchodzisz na inny temat w ogóle – bo mieliśmy porównać podejście chrześcijańskie do ateistycznego w kwestii moralności. Więc jeśli uruchamiasz taki argument, to w tym momencie byśmy musieli porównać skąd chrześcijanin wie, że ma rację. I dyskusja schodzi na zupełnie inny tor, więc dla porządku może innym razem.
„Istotne jest, że nie wolno z nią polemizować”
No jakoś polemizujesz i policja nie przyjechała, więc widocznie wolno 😉
Ewolucja nie jest dla ateisty moralną wyrocznią, zgadzam się, oczywiście. Ale co nią jest, w takim razie? Ja twierdzę, że istnieje w nim samym moralna wyrocznia, która każe mu robić rzeczy moralne będące wbrew jego interesom.
I nie mam tu na myśli pomaganie ludziom z własnego stada czy grupy. Bo o rodzinę dbają ludzie nawet kompletnie zdegenerowani pokręconymi ideologiami. Hitler bardzo dbał o rodzinę, co mu nie przeszkadzało być skrajnym niemco-centrykiem i uprawiał tą swoją narodową moralność z pełną konsekwencją.
Jego ateizm był naprawdę bardzo spójny z logiką jego postępowania. Ale ateizm gościa, który wysyła 20$ dla dzieci w środku Afryki nie jest. Bo może sobie to uzasadniać czym chce, ale czysty racjonalizm powie, że nie leży to w jego interesie ani nie pomaga mu przetrwać. Jeżeli już to przeciwnie.
Hitler by więc nie dawał chleba głodującym żydowskim dzieciom. Ale moralny ateista daje.
I ja tu rzucam tezę, że chwalebne jest jego postępowanie, ale nad swoimi motywami powinien się zastanowić, bo mu się rozjeżdżą teoria z praktyką.
Jak mówisz ateizm nie każe się cieszyć że inne gatunki wyginą, bo w ogóle niczego nie każe. Ale to nie prawda, że nie ma żadnych konsekwencji, bo inaczej to nie byłby pogląd, tylko udawanie że ma się pogląd.
A konsekwencją ateizmu jest obojętność wobec wszystkiego, co ci nijak nie służy.
Ale obserwuję, że jest tak mało obojętnych. Czym więc to tłumaczą? Karmą? Karma to już nie jest ateizm, tylko przekonanie o sile we wszechświecie, która wykracza ponad naturalizm. Więc czym innych? Wychowaniem? Ale podporządkowanie się wychowaniu oznacza akceptację wartości, które kłócą się z poglądem, że świat jest tylko materialny. Więc może „bo lubię dawać”? Ale to najgorsze uzasadnienie ze wszystkim, bo to akceptacja własnych nie-ateistycznych motywacji, impulsu moralnego, który nie może wynikać z samej tylko materii świata, więc wprowadza jakiś element poza-materialny.
Ok, robię tu dużo skrótów myślowych, bo żeby to porządnie wytłumaczyć musiałbym napisać całą książkę. Tutaj to ja chciałem tylko zaznaczyć że wykrywam niespójność a niekoniecznie udowadniać, że ona tam jest.
Więc tylko zostawiam z tą myślę i sobie idę. Piszcie co kto myśli.
A, bo jest jeszcze jedno nieporozumienie.
„A konsekwencją ateizmu jest obojętność wobec wszystkiego, co ci nijak nie służy.”
Karol Darwin wcale nie nasyła policji, jeśli zrobisz coś niezgodnie z ewolucyjnym interesem. Nie idzie się za to do ewolucyjnego piekła. Jako świadoma jednostka masz do tego pełne prawo. Sam sobie wybierasz cele. Ewolucja jest wyjaśnieniem skąd się wziąłeś, a nie przykazaniem.
Jadłeś kiedyś takiego mega tłustego, niezdrowego hamburgera? No to się zachowałeś niezgodnie z ewolucyjnym interesem, w tym wypadku dla przyjemności.
To jest strona subiektywna, i ja bym ją oddzielił od osobnego pytania: skąd się wzięły takie nieoptymalne zachowania? I tu właśnie się pojawia ta ewolucja, jako ślepy, głupkowaty proces, który rozwiązuje problemy, ale często nieefektywnie. Tłusty burger jest smaczny, bo kiedyś dla małpiszona było korzystne odczuwanie przyjemności zawsze, kiedy zjadł jakieś mięso – zachęcało go to do polowania. No i głupi proces ewolucyjnych zmian rozwiązał to wykrywaczem tłuszczu. Inteligentny projektant by może zamiast tego zamontował wykrywacz potrzebnego białka, albo może jakiś bajerancki wykrywacz zbalansowanej diety – no ale cóż zrobić, mamy co mamy, cieszy nas tłuszcz i cukier. Co dla małpiszona było wystarczająco dobre, bo małpiszon nie robił burgerów, słodyczy i pieczywa, więc jego dieta i tak była zbalansowana.
Tak samo jest z pomaganiem dzieciom w Afryce. Kiedy wytworzył się impuls pomagania, nie było internetu, małpiszon zawsze pomagał swojej grupie, więc to było korzystne. Ale ewolucja nie przewidziała tego, że kiedyś wymyślimy przelewy online, i że jako skutek uboczny ludzie będą przelewać hajs poza swoją grupę. Albo że będą ratować inne gatunki zamiast je zjadać.
Tak, to bywa nielogiczne z punktu widzenia czystego przetrwania, bo nikt tego nie projektował. Rozwiązanie jest nieprzemyślane i czasem działa nielogicznie w stosunku do oryginalnego celu.
Ale dla ateisty to nie znaczy, że musisz to odrzucić. Wręcz przeciwnie, jeśli podoba ci się bycie moralnym, to sobie bądź. Ja jestem. Staram się być uczciwy, daję kasę na dzieci w Afryce i ograniczam jedzenie mięsa. Ewolucja nie naśle za to na nikogo zbirów, serio 🙂
Był w XX wieku cały nurt filozoficzny, który się zajmował się tylko tymi pytaniami: po co ateista ma być dobry, i po co w ogóle ma żyć. Nazywał się egzystencjalizm. I odpowiedź brzmiała, w ogromnym skrócie: nie musi, ale jeśli chce, to może. Dlatego na koniec wywodu zostawię filmik z ładnymi obrazkami, który wg mnie dobrze ilustruje jako to może wyglądać z punktu widzenia ateisty-egzystencjalisty.
https://www.youtube.com/watch?v=MBRqu0YOH14
BTW, w przyrodzie jest więcej przykładów efektów ubocznych ewolucji. Np. mrówki chodzą wg pewnego algorytmu pozwalającego im znajdować jedzenie i drogę do mrowiska, ale w tym algorytmie jest błąd, przez który czasem zapętlają się i chodzą w kółko, aż padną z wyczerpania i głodu. Nagranie: https://www.youtube.com/watch?v=3Rup3EdA0kw Raczej kiepski byłby programista, który by to tak napisał…
A Hitler nie wiadomo do końca jakie miał poglądy religijne, ale akurat ateizm zwalczał, i zamiast tego promował tzw. „chrześcijaństwo pozytywne”, w którym Jezus nie był Żydem.
A co ma zrobić ktoś, kto ma intelektualne przekonanie o prawdziwości twierdzeń, do których jednak nie ma praktycznej wiary? Taki, który ma świadomość, że to w Bogu są wszystkie odpowiedzi, ale w życiowych sytuacjach pozostaje „ateistą”? Na Bogu nie jest się w stanie oprzeć, ale psycholog też mu nie pomoże, bo wie, że bez Boga to bez sensu. Już zdrowiej chyba komuś, kto nie ma ani jednego, ani drugiego.
No przede wszystkim to musi zaakceptować oczywisty wniosek, że intelektualne przekonania mają dużo mniejszą wartość niż mu się wydawało. I kiedy taki wniosek już zostanie zaakceptowany, przestać ufać w intelekt jako środek do celu.
Nie napiszę o tym więcej, bo akurat jutro będzie o tym właśnie odcinek na http://www.odwyk.com.