Biblia mówi: człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce (1 Sm 16,7). Bóg czyta w naszych głowach. Niby banał, ale jak się nad tym zastanowić, można dojść do wniosku, że to przerażające: jesteśmy pod całkowitą, stałą obserwacją i to na dodatek w naszej najbardziej intymnej, prywatnej sferze – naszych myśli. Innymi słowy, w stosunku do Boga nie mamy absolutnie żadnej prywatności.
NIC SIĘ NIE UKRYJE
Jak ktoś ma Boga generalnie głęboko, to pewnie i tę kwestię ma w tym samym miejscu. Co najwyżej wojujący ateista może w tym znaleźć kolejny zarzut do Boga, że nie dość, że ludobójstwa i piekło, to jeszcze RODO łamie. Ale robi się już trochę gorzej, jak ci zależy na Bogu i chcesz mu się podobać. Bo jak ci zależy, żeby ktoś cię lubił, to może być wiele rzeczy, które chcesz przed nim ukryć. Rzeczy, których się wstydzisz albo boisz, że jak wyjdą na jaw, to ta osoba będzie miała o tobie złe zdanie, albo co gorsza cię znienawidzi i odwróci się od ciebie. A nawet jak nie kochasz kogoś na zabój, to nadal może być w twoim interesie, żeby ta osoba miała o tobie przynajmniej w miarę dobre zdanie. Zwłaszcza jeśli ten ktoś ma zauważalny wpływ na twoje życie. A już szczególnie, jak jest panem wszechświata.
Problem w tym, że my ludzie mamy to do siebie, że każdy z nas ma w sobie syf. Jedni więcej, inni mniej, ale każdy ma. I ten syf od czasu do czasu będzie się pojawiał. Nawet jeśli nie na zewnątrz, to przynajmniej w środku. Możesz mieć dużo samokontroli i silnej woli i nie dać tego po sobie poznać innym ludziom. Możesz nauczyć się świetnie udawać, żeby nikt się nie zorientował. I dopóki nie zajrzą ci do głowy, mogą się nigdy nie dowiedzieć. Ale co zrobić z takim Bogiem, co do głowy nie tylko może zajrzeć, ale i zagląda?
METODY RATUNKU
Jak ktoś się boi, że Bóg zobaczy syf w głowie, a potem zasmuci się, pokręci głową, zapłacze, rozgniewa się, zostawi go samego, zrobi mu krzywdę albo dowolny układ wyżej wymienionych, to są dwie intuicyjne metody ratunku.
Pierwsza to zduszenie w zarodku każdej myśli niepożądanej. Nie dopuścić jej do siebie, zablokować, a jeśli się jakaś franca jednak prześlizgnie – od razu zaprzeczyć: „Przeklęta gderliwa sąsiadka, ciągle się mnie czepia, najchętniej nasrałbym jej na wycieraczkę… TAK BYM WŁAŚNIE POMYŚLAŁ, GDYBYM BYŁ JEDNYM Z TYCH OKROPNYCH LUDZI, ALE JA NIE JESTEM Z TAKICH!!!”. Bóg nie może zobaczyć żadnej twojej złej myśli, jak żadnej nigdy nie masz, prawda?
Druga to racjonalizacja. Jak się pojawi jakaś myśl, co jest chociażby podejrzana o bycie niefajną, to ją tak sprawnie usprawiedliwić i wytłumaczyć, żeby jednak nie była zła: „Cholerny szef, ciągle mnie zawala jakąś durną robotą i się drze. Mam ochotę dać mu w mordę… I nie ma w tym nic złego, bo przecież buc zasługuje!”. Bóg cię nie skrytykuje, bo przecież sprawiedliwie to myślisz.
Zaletą obu tych metod jest to, że można je dowolnie łączyć lub stosować na zmianę, ile się tylko chce.
Wadą jest to, że żadna z nich tak naprawdę nie działa – Boga tym nie oszukasz. I tak widzi twój syf, nieważne jak głęboko będziesz go upychał pod dywan ani jak bardzo go obsypiesz brokatem.
Ale jest też druga, o wiele gorsza wada – Boga może i nie oszukasz, ale siebie już jak najbardziej. Nasze mózgi bardzo chętnie pomagają nam w okłamywaniu siebie samych, szczególnie jeśli chodzi o zasłanianie się przed tym, co nieprzyjemne. I to wszystko daje nam tylko większą motywację, żeby te metody stosować nadal, z czasem coraz bardziej i coraz częściej. No bo skoro głęboko wierzymy, że dzięki nim w oczach Boga jesteśmy czyści jak łza, to czemu mielibyśmy przestać?
HIPOKRYZJA I OBŁUDA
I w ten oto sposób, zanim się obejrzymy, staniemy się kompletnymi hipokrytami, którzy myślą, mówią i robią obrzydliwe rzeczy, ale mają się za wspaniałych. Wszyscy, nawet bez czytania w myślach, będą już widzieć nasz syf na kilometr.
Wszyscy, tylko nie my.
Bo to, że my przestaniemy widzieć wszystko, co w nas niefajne, wcale nie znaczy, że to zniknie. Wręcz przeciwnie, tylko będzie się nasilać. Bo kiedy odwracamy od czegoś wzrok, to pozostawiamy to bez kontroli. A syf ma to do siebie, że niesprzątany rośnie. I jak urośnie, to nawet jeśli do tej pory nie był na wierzchu, to w końcu wylezie. Negowanie i racjonalizacja złych myśli bardzo płynnie przejdzie w negowanie i racjonalizację złych czynów. Jeśli się baliśmy, że Bóg się wkurzy o to, że o ludziach tylko źle myślimy, to jak zareaguje na to, że teraz już faktycznie, realnie ich krzywdzimy?
Co, nie wierzycie? To spójrzcie na zachowanie faryzeuszy w Biblii. Czy oni są przez Jezusa stawiani jako przykład dobrych ludzi? Nie? To może byli buntownikami nienawidzącymi Boga, którzy chcieli mu zrobić na złość i robić wszystko mu na przekór?
Też nie.
To byli „najświętsi” ludzie w kraju. A przynajmniej tak się widzieli. Jak to osiągali? Stosując te dwie metody wyżej. Jezus powiedział kiedyś do nich:
Dlaczego i wy przestępujecie przykazanie Boże dla waszej tradycji? Bóg przecież powiedział: Czcij ojca i matkę oraz: Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmierć poniesie. Wy zaś mówicie: „Kto by oświadczył ojcu lub matce: Darem [złożonym w ofierze] jest to, co dla ciebie miało być wsparciem ode mnie, ten nie potrzebuje czcić swego ojca ni matki”. I tak ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże. Obłudnicy (…) (Mt 15,3-7)
Faryzeusze dobrze znali Prawo, ale nie zawsze wygodnie im było je przestrzegać. Jednak w oczach Boga nadal chcieli być krystalicznie czyści, więc wymyślili sobie sposób na „obejście” przepisu. Byli mistrzami racjonalizacji. Ale Jezus nie dał się oszukać.
NO I CO TERAZ?
Miewamy złe myśli. Bóg je zobaczy, będzie nami zawiedziony i z nas zrezygnuje. A jak będziemy próbowali manipulować prawdą, to jeszcze dodatkowo uzna nas za kłamców i obłudników (i na dodatek będzie miał rację). Jak się tak na to patrzy, to sytuacja wydaje się beznadziejna.
I taka by była, gdyby nie jeden ważny fakt – Bóg wcale nie jest taki skory do potępiania nas za sam fakt, że zdarza nam się pomyśleć coś śmierdzącego. Inaczej musiałby potępiać absolutnie każdego, bo nikt nie jest od tego wolny. Gdyby to dyskwalifikowało człowieka do relacji z Bogiem, to Bóg by już dawno zamknął cały ten interes. A on nie tylko nie zamyka, ale jeszcze poświęcił własnego syna, żeby nas ratować. Doskonale wiedząc, że nawet po skorzystaniu z oferty i realnej zmianie życia, nadal będziemy mieć w środku chociaż trochę syfu.
Zaraz po potopie Bóg powiedział:
Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości (Rdz 8, 21)
Jak widać, już się przyzwyczaił. Tysiące lat temu. Po tym wszystkim, czego się do tamtej i od tamtej pory już naoglądał, raczej trudno będzie nam to wszystko przebić, i to na dodatek samym myśleniem. Więc nie musimy się bać naszych myśli, nawet w obecności podglądającego Boga. Bo akurat taki nam się trafił podglądacz, przy którym możemy się czuć bezpieczni. Tacy, jacy jesteśmy. Z całym dobrodziejstwem inwentarza.
No to już wiemy, że syfu nie musimy ani chować, ani upiększać. Ale wciąż pozostaje pytanie:
TO CO W TAKIM RAZIE ROBIĆ?
Zaakceptować to, jacy jesteśmy tu i teraz. W końcu prawda jest taka a nie inna, więc to jedyne co można zrobić, jeśli chce się być uczciwym. Kiedy człowiek zostaje chrześcijaninem, postanawia zmienić siebie i swoje życie, ale decyzja to tylko początek drogi. Od tego momentu Bóg zaczyna – czy to przy pomocy Ducha Świętego, czy doświadczeń – stopniowo zmieniać człowieka na lepsze. No właśnie, stopniowo. Bo człowiek nie staje się idealny w sekundę po nawróceniu za pomocą pstryknięcia palców. A skoro tak jest, to tu i teraz jesteś gdzieś w trakcie tej drogi. Dotarcie do mety zajmuje czas i to, że jeszcze tam nie jesteś, albo nawet że ci jeszcze daleko, to żaden wstyd.
Jezus powiedział raz, że nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. I kiedyś gdyby mnie ktoś zapytał, czy jestem dobry, to oczywiście zgodnie z tym fragmentem odpowiedziałbym, że nie. Ale gdyby zapytał, co takiego konkretnie we mnie złego, to pewnie nie umiałbym odpowiedzieć. A to dlatego, że myślałem tak automatycznie, bo to było „zgodne z linią partii”, ale tak naprawdę nie miałem sobie nic do zarzucenia. Bo sobie myślałem, że skoro Biblia mówi, że jestem święty i czysty no to co złego, to nie ja. Bo w praktyce nie dopuszczałem do siebie żadnej konkretnej myśli o swoich wadach. Dopiero później odkryłem, że jeszcze mam sporo za uszami. I gdybym to wiedział wcześniej, to dużo mniej krzywdziłbym ludzi dookoła i wiele sytuacji załatwiałbym dużo lepiej i dojrzalej, niż załatwiałem. I sam ze sobą byłbym ogólnie dużo szczęśliwszy i spokojniejszy.
Ten jedyny w swoim rodzaju paradoks relacji z Bogiem, która daje ci jednocześnie całkowite poczucie inwigilacji i całkowite poczucie bezpieczeństwa, ma bardzo ważny skutek. Poczucie komfortu z pokazaniem absolutnie wszystkiego Bogu pociąga za sobą poczucie komfortu z pokazaniem absolutnie wszystkiego samemu sobie. A kiedy już masz taki stosunek do swoich nieprzyjemnych myśli, możesz z nimi zrobić różne rzeczy.
Na przykład spojrzeć na nie z dystansu i się zastanowić, skąd się biorą. Może się okazać, że odkryjesz, że masz w jakiejś części umysłu źle poukładane jakieś klocki i je poprzestawiać. Nie zawsze to jest takie proste, ale czasami jest. A nawet jak nie jest, to skoro już to widzisz, to już zrobiłeś pierwszy krok.
Możesz też po prostu mieć świadomość czegoś i to już samo w sobie pomaga. Na przykład jeśli masz problemy z gniewem, właśnie to w sobie zauważyłeś i zaczynasz zwracać na to uwagę, to przy każdej kolejnej sytuacji potencjalnie eksplozyjnej już będzie mniejsza szansa, że wybuchniesz, bo może pomyślisz „ej pamiętaj, mamy z tym problem”. A nawet jak wybuchniesz, to może zapłon już będzie choć trochę mniejszy. A następnym razem jeszcze mniejszy i jeszcze rzadszy, i tak dalej. I może nigdy nie staniesz się kwiatem lotosu na tafli jeziora, ale będziesz już dużo bliżej tego niż w czasie, zanim się w ogóle zorientowałeś, że masz problem.
Ale nie musi od razu być tak, że problem jest w tobie. Wszystkie uczucia, które mamy, dał nam Bóg i zrobił to w jakimś celu. Tzw. „uczucia negatywne” są po to, żeby nam pokazać, że coś jest nie tak. Np. taki gniew informuje nas, że nasze granice są przekraczane. Czasem te granice są postawione w kompletnie złych miejscach i gniewamy się na ludzi, którzy nic złego nam nie zrobili. Ale często jest na odwrót i kiedy to zauważysz, to z człowieka, który dawał sobie wchodzić na głowę i sobą pomiatać, możesz zmienić się w kogoś, kto ma swoją godność, zna swoją wartość i potrafi powiedzieć „nie”.
TERAPIA INWIGILACYJNA
Jak widać, w zależności od przypadku, możemy na różne sposoby zmienić się na lepsze. Ale żeby cokolwiek z tego się wydarzyło, trzeba w ogóle chcieć przed samym sobą wywlec syf na wierzch. Trzeba chcieć poddać się terapii, którą Bóg nam oferuje – terapii inwigilacyjnej.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt tego wszystkiego. Kiedy przyznajemy się sami przed sobą, że zdarza nam się czuć gniew, zazdrość, frustrację, strach i inne takie różne, to stajemy się dużo bardziej wyrozumiali w stosunku do innych ludzi. Ktoś na nas nakrzyczał bez powodu? Wbił szpilę tam, gdzie najbardziej boli? Sabotował nas w czymś, żeby wypaść lepiej w porównaniu? Zdradził nas? Zostawił na lodzie w potrzebie z czystego tchórzostwa? Nam też się to zdarza. A nawet jeśli nie wszystko to faktycznie nam się zdarza, to na wiele z tego czasem mamy ochotę, żeby się zdarzyło. I wstyd nam się do tego przyznać. Ale to nadal jest prawda. I kiedy człowiek pomyśli, że on ma gdzieś tam w sobie te same rzeczy, które pchają tego drugiego do robienia mu krzywdy, to łatwiej przychodzi temu komuś wybaczyć. A jakby nie patrzeć, tego właśnie wymaga od nas Jezus, jeżeli chcemy od niego tego samego. A nic tak dobrze nie przypomina nam, że sami potrzebujemy przebaczenia, jak terapia inwigilacyjna.
Od kiedy sam odkryłem zalety terapii inwigilacyjnej, to za każdym razem, kiedy znajdę w sobie coś złego, to się cieszę i dziękuję Bogu. Wydaje się głupie i dziwne, nie? Ale zastanówcie się. Przecież to nie jest tak, że zanim to odkryłem, to tego nie było. To tylko mnie się tak wydawało. To, co się w rzeczywistości zmieniło to to, że wcześniej byłem człowiekiem z wadą, który o niej nie wiedział, a teraz jestem człowiekiem z wadą, który o niej wie. Czyli właśnie dostałem możliwość stania się jeszcze lepszym sobą – jeszcze bliżej ideału Jezusa – niż byłem wczoraj.
I właśnie to samo podejście zdawał się mieć „człowiek według Bożego serca”, król Dawid, który w jednym ze swoich psalmów mówi:
Zbadaj mnie, Boże, i poznaj me serce;
doświadcz i poznaj moje troski,
i zobacz, czy jestem na drodze nieprawej,
a skieruj mnie na drogę odwieczną! (Ps 139, 23-24)
Dawid poddał się terapii inwigilacyjnej.
A wy?
Ja też jestem w sumie na tej terapii 🙂