Mieszkanie w UK, czyli Anglia i Bóg po raz trzeci

Po moim poprzednim wpisie myślałem, że to koniec niezwykłych i sugestywnych przypadków i teraz będę już zdany wyłącznie na siebie. Jednak Bóg po raz kolejny pokazał, że nie zamierza nagle zacząć mieć mnie w dupie tylko dlatego, że pewnie mógłbym sam sobie poradzić. Cieszy mnie to, bo dla mnie to kolejne potwierdzenie słuszności kierunku, który obrałem.

Przed rozpoczęciem poszukiwań pracy wydawało mi się, że to będzie właśnie najtrudniejsza część zadania. Okazuje się jednak, że znalezienie tutaj mieszkania jest porównywalnie – o ile nie jeszcze bardziej – wymagające.

SZUKANIE MIESZKANIA

Zacznijmy od tego, że podczas wstępnego przeglądania ofert – jeszcze przed znalezieniem pracy – dostałem jakiegoś zaćmienia mózgu, bo trudno inaczej to nazwać. Po takim wstępnym przeglądaniu byłem pewny, że wynajem mieszkania tutaj kosztuje 400-500 funtów miesięcznie. Dziwiło mnie niezmiernie, że pojedyncze pokoje do wynajęcia (czyli konieczność mieszkania z obcymi ludźmi), są w bardzo podobnych cenach, a często nawet droższe. Kto by chciał wynajmować pokój, jak może mieć całe mieszkanie dla siebie taniej? Rzeczywistość okazała się brutalna: mieszkania nie są tańsze, tylko dużo droższe. A te tanie, które widziałem, to były stare ogłoszenia sprzed kilku lat. No cóż, głupota połączona z pewnością siebie potrafi zdziałać cuda.

Na tym etapie jeszcze cudów nie było, ale podejrzewam, że stało się to po to, żebym tu w ogóle przyjechał. Ponieważ gdybym wiedział, że mieszkania są takie drogie, to zapewne domagałbym się większej kasy za pracę. A to z kolei mogłoby spowodować, że firma uznałaby mnie za zbyt duże ryzyko i nie zaprosiła wcale. Tak sobie gdybam, bo lubię. Tak naprawdę nie mam pojęcia i w tym życiu się raczej nie dowiem, jak by było.

Wracając do mieszkań, problemem okazały się nie tylko ceny, ale też czas, który jest potrzebny na znalezienie czegoś. Jak widzisz ogłoszenie na stronie, opisane jako dostępne “już” to wcale nie oznacza, że już możesz się do niego wprowadzić. Najpierw musisz się umówić na oglądanie, co może się odbyć następnego dnia albo za tydzień. I to wcale nie dlatego, że jest tak dużo chętnych. Miałem taki przypadek, że agent miał cały tydzień wypełniony pokazywaniem innych mieszkań, więc to konkretne musiało poczekać. Mimo że właściciel chce już wynająć, a potencjalny klient chciałby już mieć gdzie mieszkać. Chyba nigdy nie zrozumiem, czemu ludzie wolą wybierać agencje (którym najwyraźniej średnio zależy). No ale wracając, oglądanie to nie koniec przygody. Potem właściciel musi zdecydować, kogo z oglądających wybiera (parę dni), a agencja musi sprawdzić twoje referencje, zdolność kredytową i numer buta. Nie wiem, ile to trwa, bo ani razu nie doszedłem do tego etapu, ale domyślam się, że też nie jest szybki.

Człowiek czeka, agencja coś tam robi, a ty musisz gdzieś mieszkać. Co zatem robić? Jest wynajem krótkoterminowy, do którego nie trzeba podawać referencji ani numeru buta, ale kosztuje sporo. Poza tym takie Airbnb musisz zarezerwować na określony czas i zapłacić z góry, a skąd wiesz ile czasu zajmie szukanie mieszkania?

POMOC Z AFRYKI

Tymi rozterkami podzieliłem się z moim nowym kolegą z pracy, który zgłosił się, żeby mi pomóc w ogarnięciu się w nowym miejscu. Dodałem przy okazji, że mogę przez jakiś czas mieszkać gdziekolwiek, nawet bez łóżka, bo będę miał ze sobą dmuchany materac (wynajmowane mieszkania w UK są zwykle bez żadnych mebli, więc uznałem, że to najlepsza opcja zanim będzie mnie stać na normalne łóżko). A on na to, że w sumie mógłbym u niego pomieszkać chwilę, bo ma pokój bez niczego. Ale chce zaznaczyć, że jest chrześcijaninem i czy to mi nie przeszkadza…

Tu mnie zamurowało. Gdybym był ateistą, to w tym momencie zacząłbym mieć poważne podejrzenia, czy jakaś nieokreślona siła wyższa nie chce mi czegoś zasugerować. Pod ostatnim wpisem człowiek o imieniu Arek napisał, że nie rozumie, czemu wierzący doszukują się boskich znaków w prozaicznych, przypadkowych sytuacjach. Nie wiem, czy tego rodzaju sytuację określiłby jako prozaiczną. Nawet jeśli tak, to ilość takich mniej lub bardziej wyjątkowych sytuacji potrafi dać do myślenia i sprawić, że człowiek zaczyna się ich doszukiwać. Nawet nie po to, żeby sobie wmówić, że Bóg działa zawsze i wszędzie, bo oni już to wiedzą. Ale ze zwykłej – dziecięcej wręcz – potrzeby cieszenia się tym, że stało się coś magicznego.

Przekonanych przekonywać nie trzeba (choć można). Przekonani do przeciwnej opcji i tak nie zmienią zdania, a w tekście siłą rzeczy nie da się opisać wszystkich szczegółów i okoliczności towarzyszących, które składają się na niezwykłość danego przypadku. Ja tu opisuję to, co mi się wydaje. Nie piszę tego, bo chcę kogoś przekonać (wręcz mam podejrzenia, że mój entuzjazm może zniechęcić bardziej sceptyczne osoby). Piszę dlatego, że chcę się podzielić czymś, co uważam za wyjątkowe lub co może komuś pomóc.

Tak więc zamieszkałem u kolegi z pracy. Człowiek pochodzi z Afryki, co mnie bardzo dziwi, bo w ogóle nie grzeje – temperatura w mieszkaniu wynosi 14 stopni (nie żartuję, czasem nawet spada do 13). A on mi mówi, że jak włącza grzanie, to mu za gorąco. Ja myślałem, że mogę wiele znieść, bo jeździłem rowerem przy minus 20 stopniach, chodziłem piechotą 50 km przy minus 10. A tutaj plus 15 stopni mnie rozwaliło, dlatego od razu zacząłem szukać mieszkania. Po dwóch tygodniach znalazłem pokój do wynajęcia. Pokój w mieszkaniu, które ma ich 3. Jeden zajmuje para z Afryki, a do drugiego dzień wcześniej wprowadził się człowiek – też z Afryki. Nie wiem jak wy, ale ja znowu mam wrażenie, że ktoś mi coś sugeruje. Tylko tym razem nie mam pewności, co konkretnie. I żeby nie było – to bardzo mała miejscowość i nie mieszka tu dużo ludzi z Afryki. Nawet kolega z pracy był bardzo zdziwiony, że wyprowadziłem się z Afryki i znowu trafiłem na Afrykę. Ale oni nie są chrześcijanami – to by już było zbyt dziwne, hehe. Ale tutaj przynajmniej jest ciepło, więc pomieszkam tu dłużej.

A potem będę liczył na kolejny cud, tym razem pod tytułem “wynajem mieszkania, które mnie nie zrujnuje finansowo”. Jeśli będą nowe boskie interwencje, to znowu o tym napiszę. No chyba że uznam, że doszukuję się czegoś na siłę.

Na koniec wyjaśnienie, co właściwie jest w obrazku na górze artykułu. Jest to kubek z narysowanym jeżem. Jaki to ma związek? Otóż pierwszego dnia po przyjeździe poszedłem na zakupy i zobaczyłem ten kubek w sklepie. Pomyślałem, że to idealna ilustracja tego, jak się teraz czuję. Jestem w obcym miejscu, wśród obcych ludzi, wszystko jest zupełnie inne. Praktycznie nikogo nie znam (wliczając kolegę z pracy, z którym gadałem w sumie z 2 godziny). Język mi się plącze, kiedy próbuję gadać po angielsku (mimo że według testu umiem). Miałem ochotę zamknąć się w sobie i wystawić kolce, if you know what I mean. Mogłem liczyć głównie na siebie i Boga. I uważam, że opłaciło się liczyć na Boga, bo załatwił mi mieszkanie na start. Ten pokój, gdzie teraz jestem, to nie wiem czy jego sprawa, ale dostałem do niego kilka mebli za darmo, które idealnie pasują. No dobra, wystarczy tych szczegółów, bo się znowu rozpisałem. Do następnego.

37 komentarzy

  • Haha, człowiek z Afryki, który w mieszkaniu ma 13-14 stopni celsjusza – dobre :-D.

    Fajnie Jeżyku, że znalazłeś mieszkanie z pomocą Boga :-). I ciekawe co z tą Afryką…

  • Kawał dobrej roboty z tą nową serią tekstów! Świetnie opisujesz „szczegóły techniczne” życia z Bogiem na zbiegach okoliczności i ich rozpoznawaniu i analizie intencji za nimi stojących.

    A z tym zaćmieniem mózgu to mi się przypomniało, jak mi brakowało z 3,5 punktu do zaliczenia semestru z algebry ale ktoś mi źle podał próg punktowy i myślałem, że tylko 1,5. A to był dzień, że można było podejść i sprawdzić kolokwium z prowadzącym, czy gdzieś czegoś nie przegapił. Gdybym wiedział, że brakuje 3,5 to bym pogodził się z niezdaniem i pojechał do domu. A tak to już byłem na miejscu jak się dowiedziałem, to stwierdziłem „a dobra, jak już tu jestem”. Wśród wszystkich zebranych tylko ja znalazłem swoje brakujące punkty i zaliczyłem, chociaż innym brakowało mniej. Także Bóg czasami nas jakby trochę „wkręca”, żebyśmy weszli w to, co on chce zrobić.

    • Cieszę się, że ci się podoba. A z egzaminem fajna historia i pokazuje prawdziwość powiedzenia, że „jak coś jest niemożliwe, to przyjdzie ktoś kto tego nie wie i to zrobi”. Coś mi się kojarzy, że dawno temu miałem podobne zdarzenie, ale nie mogę sobie przypomnieć szczegółów.

  • To są dziwne zbiegi okoliczności! A ja znałam tę historię wcześniej, ale gdzieś mi umknął fakt, że ten twój kolega z pracy to był chrześcijanin 😀 hahaha dobre!

  • Skoro Tobie „załatwił” lokum czemu nie może załatwić lokum innym, bardziej potrzebującym? Albo czemu ludzie mający Boga w dupie, mają po kilka mieszkań? Bez urazy, zadaje tylko pytania😉

    • Nie ma problemu, ja się nie urażam 🙂
      Ale też nie bardzo rozumiem dlaczego mnie o to pytasz. Ja za mały jeżyk jestem, żeby znać odpowiedzi na takie trudne pytania. Gdybyś się przypadkiem kiedyś dowiedział, to daj znać, bo sam jestem ciekawy.

    • Pewnie dlatego, że Bóg nie jest komunistą. Ani świętym Mikołajem. Tyle z Biblii wynika jasno.

      Sam Jezus powiedział kiedyś: „temu, który ma, będzie dodane, a temu, który nie ma, zostanie i to, co ma, odebrane”. Tak że koncepcja, że ktoś „potrzebuje bardziej” ma tu najmniejsze znaczenie. Bóg rządzi klasycznie: nagradza za dobre, karze za złe i przede wszystkim wspiera swoich. I to też na podstawie Biblii.

      No, ale to nie jest jakaś żelazna zasada, bo świat jest o wiele za skomplikowany, żeby to mogło działać jak w bajce. Był w Biblii taki Job i on też nie rozumiał dlaczego dostaje w dupę. To mu to Bóg wyjaśnił na końcu: że nie jego sprawa wszystko wiedzieć.

      Tak że czasem się dowiemy a czasem się nie dowiemy, ale ważniejsze jest nie to czy rozumiemy i czy pochwalamy jak Bóg rządzi światem, tylko czy akceptujemy jego rządy czy nie.

      Neutralność to taka wygodna sprawa. Ale w tym wypadku Biblia nie zostawia nam takiej opcji.

      No, więc te historie co je Król Kazimierz tu opowiada (i inni też) są z perspektywy kogoś kto zaakceptował jego rządy. To są historie nie tyle o tym jak Bóg postępuje z ludźmi, co o tym jak Bóg dba o swoich.

      • A rozumiem, czyli jesteście w pewnym stopniu elitą? Żydzi też tak siebie postrzegają. Biblijni chrześcijanie, kolejna sekta, czy odłam kościoła katolickiego, która interpretuje Biblie po swojemu. Dziwnym trafem jak posłuchać katolika czy Żyda, to Bóg też u niego działa, dziwnym trafem zgodnie z jego religią xd
        Pozdrawiam

        • Nie bardziej elitą niż elitą są adoptowane sieroty w stosunku do tych, co ciągle siedzą w domu dziecka.
          A co ci Żydzi i katolicy mają za działania? Znasz jakieś historie? Ja chętnie się dowiem czegoś nowego 😉

          • Aha, okej. Nie wiem, być może masz racje. Tu raczej pisałem o czymś innym. A w wieku 45 lat, takich 'elit’ religijnych spotkałem masę. Zarówno w kosciele katolickim, jak i ich odlamach stojących w opozycji. Czy tam odłamów odłamów, czesto z lewicowym zacięciem

          • Ja nie wiem, co oni mają na myśli, jak się czują elitą. Ja wiem, że ja się czuję, że mam bogatego tatusia z wpływami. To nie ja jestem super, tylko on, a ja po prostu wygrałem los na loterii. Chociaż wcale nie taka loteria, bo tatuś adoptuje każdego, kto chce, więc jak ktoś mi zazdrości to niechże też się da adoptować, w czym problem?

  • ”Ja wiem, że ja się czuję, że mam bogatego tatusia z wpływami.” Czym się te wpływy objawiają w Twoim życiu? tylko po proszę o konkrety a nie naciągane pod Boga sytuacje, które spotykają wszystkich każdego dnia bez wyjątku. Tylko ze ludzie wierzący maja jakos dziwna tendencje dorabiania swojej ideologii bożej, do prozaicznych sytuacji by dalej wierzyć i zasilać tą potrzebę

    • No na przykład to, co napisałem wyżej w odpowiedzi Kazikowi. A dodam, że miałem mniej więcej to samo drugi semestr z rzędu z tego samego kursu. Albo jak jechałem do koleżanki to mi napisała, że jej się śniło, że musimy koniecznie jechać do konkretnej galerii i jak tam pojechaliśmy, to tam leciał film, co chcieliśmy obejrzeć, a już myśleliśmy, że nigdzie nie ma. Albo kiedyś szedłem na spotkanie do jednej chrześcijańskiej grupki bez smartfona i szukałem ulicy, na której to miało być i przez śnieżycę chodziłem w kółko osiedla przez 1,5h i nikt mi nie umiał powiedzieć, gdzie to jest. Jak się miałem poddać to podjechał akurat autobus na przystanek obok miejsca, gdzie stałem i jeszcze mu się zepsuły drzwi i przez dobre parę minut nie mógł odjechać. To wyglądało jakby Bóg mówił „ok nie chcesz to nie, wracaj do domu”. I nie wsiadłem, bo mi się wstyd zrobiło. A potem PIERWSZA uliczka, w którą skręciłem, co było miejsce, którego szukałem. A jeszcze kiedyś sobie wymyśliłem, że wyjdę z domu i będę rzucał monetą, w którą stronę mam skręcać. I wyprowadziło mnie to w szczere pole (nadal nie miałem smartfona) i się zacząłem autentycznie bać, czy ja jeszcze wrócę do domu. Potem mnie zaprowadziło w przepiękne miejsce z polaną i lasem – nie miałem pojęcia, że takie super miejsca mam niedaleko miasta. A potem jak już wracałem stamtąd kompletnie wyczerpany to nadal jak debil rzucałem monetą, żeby iść, ale mnie moneta zaprowadziła na przystanek niedaleko od tego lasku i zaraz podjechał autobus, inaczej chyba bym tam padł po całej tej wędrówce. Albo jak w liceum robiliśmy matury próbne to było o tym, jak się zachowuje prawdziwy przyjaciel. I się zdołowałem, bo się zacząłem zastanawiać, czy ze mnie faktycznie taki dobry przyjaciel jest. Wracam do domu, a w skrzynce do mnie list od mojej przyjaciółki – nie spodziewałem się go – spontanicznie postanowiła jakiś czas temu napisać, że ze mnie super przyjaciel i akurat tego dnia przyszło. Jak jej o tym powiedziałem, to się bardzo zdziwiła i mi powiedziała, że ona właśnie ten tekst miała na swojej prawdziwej maturze. Albo dostałem czuja na studiach, żeby jednego zadania z laborek, co go nie rozumiałem z danego kursu nauczyć się na pamięć, a potem na kolokwium były 4 grupy i było to zadanie z różnymi danymi i jak bym dostał inne dane niż w tamtym z laborek, to bym tego nie zrobił. A moja grupa akurat miała dokładnie te dane i zadanie na kolokwium napisałem z pamięci. To tyle tak z głowy, więcej tego było, ale nie pamiętam wszystkiego.

      • O a jeszcze jak byłem w liceum to się kiedyś pomodliłem o gorączkę, ale taką, żeby się dobrze czuć, bo mi się nie chciało iść do szkoły tylko grać w gry. I następnego dnia już miałem dokładnie taką i tydzień wolnego. A kiedy indziej sobie wmówiłem, że jak będzie burza to będzie lepszy tlen następnego dnia i lepiej mi pójdzie sprawdzian z matematyki, więc zacząłem moje dzikie teorie tłumaczyć Bogu i na koniec dodałem „to może byś zrobił jakąś bu-” i w tym momencie przerwał mi dźwięk grzmotu i się burza zrobiła. A jeszcze jak kiedyś sobie szukałem jakiejś fundacji do wspierania to na stronie Givewell.org była taka lista najlepszych ich zdaniem fundacji i sobie rzucałem monetą, żeby Bóg wybrał sobie jakąś. A ta strona miała cały super wielki Excel z obliczeniami wydajności tych fundacji i z jakiegoś powodu współczynnik w akurat tej jednej był zero – pomyślałem, że może mają jakieś nieprzeliczalne czynniki czy coś, ale tak czy siak bym wybrał tę z najwyższym wynikiem, gdybym miał wybierać sam. I się mega zdziwiłem, czemu mi Bóg każe w najgorszą fundację rzucać hajsem. No ale powiedziałem „dobra, będzie jak chcesz” i zacząłem wysyłać im pieniądze. Ale mi to nie dawało spokoju, więc zacząłem patrzeć na formuły w tym Excelu i się okazało, że po prostu ktoś się walnął i dał przecinek zamiast średnika albo na odwrót – i to było ewidentne, że tam był błąd. Zmieniłem sobie w mojej kopii na pulpicie i wyszło, że nie tylko to jest najwyższy współczynnik, ale jeszcze duża dziura między tą fundacją a resztą z tej top listy.

  • Damian, dzięki za przykłady, ale to co napisałeś spotyka masę ludzi, mnie również. To zwykły przypadek. I jak na wszechmocnego Boga z wpływami, to nie są raczej jakieś wielkie rzeczy. Wiem, wiem zaraz mi napiszesz że nie chodzi o wielkie rzeczy. Ale wybacz, wpływowy wujek potrafi więcej 'załatwić’ 🙂 Nie neguje Twojej wiary i potrzeby relacji z Bogiem, ale do mnie to kompletnie nie przemawia. Szczególnie kiedy mam doświadczenia ze ten właśnie Bóg milczy, gdy chodzi o bardzo poważne sprawy. Wiem, ze ludzie sobie to tłumacza na rożne sposoby, ja też sobie to tłumaczyłem na rożne sposoby, ale do mnie to nie przemawia. Spoko, nie musi. Pogodziłem się ze swoim losem.

    • Takie nieoczekiwane przez rachunek prawdopodobieństwa rzeczy spotykają masę ludzi? No ja jakoś o tym nie słyszę, a jak już to raz w życiu czy może dwa. A mnie spotyka cały czas. To, że się kumuluje też coś znaczy, bo to jeszcze bardziej zaniża prawdopodobieństwo.
      No dobra, to teraz twoja kolej, opowiadaj jakie ciebie rzeczy spotykają i jakie ty masz dziwne zbiegi okoliczności, skoro to takie powszechne.
      A właściwie co by ktoś musiał przeżyć, żeby dla ciebie się to liczyło jako wystarczająco dziwne i niemożliwe, żeby zakwestionować wyjaśnienie czystym przypadkiem?

      • Damian, moje przykłady? znalazłem 100 zł na chodniku, kiedy potrzebowałem trochę więcej gotówki, bo akurat był sezon świąteczny. Kiedyś w UK o 1 w nocy, bez kasy przy sobie i rozładowanym telefonem czekałem w deszczu na dworcu w okolicach Birmingham. Nie wiadomo skąd pojawiało się dwóch gości, którzy zadzwonili do najbliższego hotelu mnie zameldować i po taksi, gdzie można było płacić karta.

        • No to ja po tym drugim wydarzeniu już bym się zaczął zastanawiać, że to jest za dziwne na zwykły przypadek. I nie dlatego, że czuję potrzebę sobie coś widzieć tak albo inaczej tylko dlatego, że jestem po matematyce i jako moje zboczenie zawodowe analizuję rzeczy pod kątem tego, na ile jest prawdopodobne, że jakiś zbieg okoliczności zajdzie. I jak tak oceniam na chłodno np. tę akcję z autobusem to muszę dojść do wniosku, że z perspektywy czystej losowości wydarzyło się coś, co nie powinno.
          To też nie jest wcale tak, że Bóg robi zbiegi okoliczności tylko chrześcijanom. Tak jak Martin napisał, za dobre Bóg nagradza raczej. I to dotyczy wszystkich ludzi. Więc jak np. jesteś fajny, to ci Bóg może coś tam czasem zrobić takiego fajnego. To moje z gorączką to było przed chrześcijaństwem, aczkolwiek już byłem sympatykiem Boga.
          A nadal mi nie odpowiedziałeś co by się musiało wydarzyć, żebyś uznał to za faktyczny argument na działanie Boga.

          • Odpowiadając na Twoje pytanie. Nigdy nie dostałem od swojego ojca opieki, pomocy, zrozumienia, obecności. Szukałem tego później u Boga, myślałem i wierzyłem że jako istota potężna poprowadzi mnie, uwolni od złego, naprostuje trochę głowę. Nic takiego się nie wydarzyło. Zmieniło się coś, tylko dlatego ze SAM zacząłem szukać rozwiązań. Z rożnym skutkiem, bo dalej borykam się z rożnymi problemami, które sa wynikiem trudnego dzieciństwa i często jestem w kropce. Kompletnie nic sie nie dzieje i nie zmienia. W związku z tym aby nie dokładać na siebie jeszcze większej ilości smutku i złości, odpuściłem sobie temat Boga i sie z tym pogodziłem. Innymi słowy, zrozumiałem że Bóg ma mnie kompletnie w dupie. A ja mu już nie zamierzam przeszkadzać 🙂

          • O, ja też jak Arek nic nie dostałem od ojca pomocy, zrozumienia i tak dalej.

            Ale inaczej niż Arek, nie szukałem tego u Boga. Szukałem jak mu służyć. Nie myślałem o tym co mam dostawać. Czy stąd się bierze różnica, że Bóg nas inaczej potraktował? Nie wiem, ale zgaduję, że to ma duże znaczenie.

            Zaczynanie kontaktu z Bogiem od koncentrowania się na sobie samym faktycznie nijak nie jest samodzielnością. Ale samodzielne szukanie rozwiązań nie tylko zezwala na szukanie Boga, ale dobrze się sprawdza. Biblia wyraźnie pokazuje, że Bóg zawsze promował i doceniał aktywnych, samodzielnych, ryzykujących – nawet mimo tego, że robili głupoty, błędy i całkiem złe rzeczy. Apostoł Paweł zaczął od prześladowania Jezusa i chrześcijan – ale przynajmniej coś robił.

            Samodzielność to ja akurat bardzo cenię i wbrew powszechnej opinii uważam, że to właśnie ona jest potrzebna do fajnego kontaktu z Bogiem. Tak jak Jezus pokazywał swoim życiem: koncentruj się na dawaniu, a nie na swoich brakach i potrzebach. Mówił: „szukajcie najpierw Królestwa Bożego a te wszystkie inne rzeczy będą wam dodane”.

            U mnie działa. A tam gdzie nie działa to najczęstszym powodem jest to, że człowiek wcale nie jest zainteresowany żadnych Królestwem Bożym, jest po prostu zainteresowany sam sobą i swoimi problemami, a Boga traktuje jako darmową terapię.

            Jezus mówił o Bogu jako ojcu i ludzie chętnie widzą w Bogu ojca który daje. I dobrze. Tylko za cholerę nie chcą pamiętać o tym, że ojciec to jest przede wszystkim ten, kto daje polecenia. Stawia zadania. Wymaga wysiłku. W tym wszystkim i wspiera, i rozumie i tak dalej, ale bez zadań, pracy, wysiłku, posłuszeństwa to nie jest żadna relacja tylko nańczenie.

            Więc jak ktoś przychodzi do Boga z postawą dwulatka, niech się nie spodziewa rozmów o życiu. Namawiam wszystkim od lat: przychodź do Boga jak mężczyzna. Nawet jeżeli nim nie jesteś (jeszcze). To wola czyni mężczyznę, a na wolę każdego stać.

    • No mój akurat nie milczy, ale co innego mnie ciekawi.

      Skąd to powszechne założenie, że jeżeli ktoś jest mocny i wpływowy, to automatycznie będzie się z tym obnosić? Że musi koniecznie ingerować we wszystko i przy każdej okazji, nie oglądając się nawet na to, że łamie prawa, które sam ustanowił? Czy ludzie widzą tego Boga jako kogoś z kompleksami, kto musi udowadniać na każdym kroku, że jest Bogiem i wszystko może? Świat to nie internet, rzeczywistość nie Polska. Bóg nie ma kompleksów.

      Bezkompleksowy Bóg najwyraźniej nie może istnieć. Coś w stylu rozumowania: jeżeli ktoś nie obwiesza się złotem i nie jeździ najdroższym samochodem to nie może być bogaty.

      Nie protestuję przeciwko takiemu myśleniu, bo dostarcza mi wiele rozrywki, ale dziwi mnie, że tak prosta alternatywa i tak oczywista – Bóg jest, ale chce się ukrywać – nie jest w ogóle brana pod uwagę.

      A co do przypadków, to chyba ulubiony sposób Boga na interwencje. Bo zostawia każdemu wybór: można widzieć we wszystkim przypadek a można też poszukać sznurków, za które ktoś pociąga.

      Zwracam uwagę, że obie postawy narażają człowieka na błędy i ośmieszanie. Jak ktoś we wszystkim widzi sznurki i plan Boga to się nieraz pomyli i będzie śmieszny. Jak ktoś we wszystkim widzi czysty przypadek to też się nieraz pomyli i będzie śmieszny.

      Na tym cały problem polega, że przy takiej strategii Boga – żeby się nie reklamować, nie narzucać i nie wymuszać niczyjej wiary – nasze szukanie musi być mocno subiektywne i osobiste.

      Tym bardziej warto pogadać jak kto widzi, bo im więcej punktów widzenia tym bardziej świadome decyzje. Nie mówiąc o tym, że świat jest dużo ciekawszy.

      • Ale ja nigdzie nie pisałem że jest to 'powszechne założenie’ dyskutuje z Damianem o zbiegach okoliczności w naszych życiach. Tylko ze Damian ma potrzebę widzieć w tym Boga, ja nie. I mimo ze w to nie wierze, to również mnie takie rzeczy spotykają.
        ”Na tym cały problem polega, że przy takiej strategii Boga – żeby się nie reklamować, nie narzucać i nie wymuszać niczyjej wiary – nasze szukanie musi być mocno subiektywne i osobiste.”
        W swoim życiu widzę również mnóstwo zdarzeń, które wydarzyły się po nic. Także to solidnie wzmocniło moje przekonanie o braku jakiegoś bożego planu. I nie zrozum mnie źle, ja nie neguje czyichś doświadczeń czy takiego a nie innego postrzegania świata, piszę tylko jak wygląda moja perspektywa

  • Martin, troche wypaczyłeś sens mojej wypowiedzi. To nie jest tak, że ja siedziałem z piwem przed TV i czekałem na Bożą interwencje. Całe życie szukam rozwiązań swoich problemów, czytam, uczę się, pytam ALE gdzieś podświadomie liczyłem nie na boże wyręczenie mnie, ale na pomoc w tym poszukiwaniu. Dotyczyło to zarówno sfery duchowej, jak i materialnej prywatnej, gdzie prosiłem Boga o łaskę zaczynając nowe pomysły, ale i sam rzetelnie pracowałem. Efekt w praktycznie każdym z tych przypadków był mizerny. Żadnej odpowiedzi Bożej, pomocy, rady, nakierowania itd. Jestem samodzielny, ryzykuje często w życiu, zmiana pracy, przeprowadzkami, wchodzeniem w relacje np z kobietą, z którymi zawsze było u mnie słabo(jeśli chodzi o zaangażowanie) Chce być dobrze zrozumiany, po prostu czy coś robię w danym kierunku z modlitwą do Boga, czy nie, efekt jest przeważnie taki sam. W związku z tym, jaki jest sens pójścia za Jezusem, skoro On już na starcie ma do mnie takie a nie inne podejście? Spoko, gdybym był leniem i miał w dupie, czekając na Bożą pomoc, to byłbym jak ten sługa z talenetem w przypowieści. Po prostu patrząc na moje zycie, działam, szukam, próbuje a fekt jest taki ze można go w dupe wsadzić. I dalej mam w głowie te same problemy, niektóre jak demony wychodzą w najmniej oczekiwanym momencie

    • „W związku z tym, jaki jest sens pójścia za Jezusem, skoro On już na starcie ma do mnie takie a nie inne podejście?”
      No ale jakie w sumie ma mieć podejście na starcie? My jako ludzie świadomi (czyli już nie niemowlęta) zaczynamy od pozycji, że jesteśmy do Boga odwróceni tyłkiem i żyjemy nie mając z nim nic wspólnego. W tym momencie to jest nasza kolej, żeby pokazać, że nam zależy na nim. A to wcale nie jest to samo co „zależy na tym, żeby coś dla nas zrobił”. A to pytanie powyżej brzmi właśnie jak „Jaki jest sens pójścia za Jezusem, skoro nie widać, że on mi chce pomagać?”. Czyli innymi słowy „Po co iść za Jezusem jak nie mam dowodów, że dostanę coś w zamian?”. A to nie o to w relacji z kimś chodzi, żeby z kimś się zadawać, bo mamy w tym interes. Jak by ktoś do znajomości z tobą podszedł w ten sposób to chciałbyś się z kimś takim przyjaźnić?
      Ja miałem na starcie podejście takie jak Martin – ja jestem dla Boga a nie on dla mnie, chcę być z nim blisko bo go lubię, mimo że mi nikt nie obiecał, że mi się coś poprawi w życiu – a za wesoło wtedy nie było. I dziwnym trafem efekty też mam podobne co Martin, to powinno dać do myślenia. A to że jestem teraz jakieś 100 razy milszym, odważniejszym i bardziej otwartym człowiekiem i już na tyle kompetentnym, że dużo częściej sam pomagam niż proszę o pomoc, to jest normalny efekt życia z Bogiem. Ale nadal efekt uboczny, a nie cel sam w sobie.

      • ”A to nie o to w relacji z kimś chodzi, żeby z kimś się zadawać, bo mamy w tym interes.” Chłopie o czym Ty piszesz? Nawet Bóg stworzył Nas w jakimś interesie. Po drugie o jakiej relacji mówisz? z kim, z niewidzialnym przyjacielem? Szukacie z Martinem jakichś przypadków by potwierdzić w sobie słuszność obranej drogi. Relacja to jest wtedy, kiedy widzisz kogoś, dotykasz, czujesz, rozmawiasz a nie sobie stawiasz pytania i sam sobie na nie odpowiadasz we własnej głowie

        • No nie wiem jak ty, ale ja mam relację z moją mamą, bo ją lubię, a nie dlatego, że mam korzyści z tego. Chociaż jako efekt uboczny oczywiście korzyści mam.
          No oczywiście, że mówię o relacji z niewidzialnym przyjacielem. A niby kim innym? Bóg raczej do widzialnych nie należy.
          To jak gadam z kimś przez internet to nie mogę mieć relacji, bo nie widzę i nie dotykam?
          No a czego mamy szukać, jak nie przypadków? To tymi przypadkami Bóg właśnie odpowiada. I to właśnie analiza prawdopodobieństwa i tego, czy historia wygląda jak jakaś narracja, służy do stwierdzenia (nie z prawdopodobieństwem 100%, ale nadal), że to nie był czysty przypadek tylko komunikat od kogoś, kto przypadkami zarządza. I dlatego, że ich szukamy i je znajdujemy, to dlatego jest dialog – bo odpowiedź Boga została przez nas odebrana, a nie tylko mówimy sami do siebie.

        • Heh, no i kolejny człowiek, który mnie nie spotkał ani 5 minut ze mną nie rozmawiał, a wie lepiej ode mnie kim jestem, co szukam, co znalazłem i co jest w mojej głowie a co poza nią.

          Żebym ja był tak mądry, jak ci wszyscy ludzie, co tak dobrze znają moje życie już po paru linijkach tekstu w internecie! Musi to być niesamowite uczucie tyle wiedzieć o ludziach, tak mało czasu potrzebując na ich poznanie.

          No sorry, ja piszę o tym co znam i co przeżyłem. No szkoda, że nie pasuje. Trochę to nie fair, że jestem w dużo bardziej komfortowej sytuacji, bo ja znam te wszystkie swoje przeżycia z 30 lat a ty możesz tylko zgadywać. Musisz sobie wymyślić na podstawie tej zgadywanki czy jestem kompletnie głupi, czy nietrzeźwy, czy kłamię czy co. Ja już wiem czy zgadłeś dobrze czy nie, a ty wiedzieć nie masz jak. Tak że nie fair rozmowa, bo na koniec ja zostanę z wiedzą o tym jak było za którą stoi 30 lat faktów – a ty z własnym pomysłem za którym stoi nic poza uporem.

          Z drugiej strony fair czy nie, zasłużyłem sobie na to. Stać mnie było na odwagę 30 lat temu, stać mnie było na uczciwość poszukiwań bez oglądania się na innych, i zapłaciłem za to dużo. Wysoka jest cena za to, żeby wiedzieć a nie zgadywać, ale teraz już nie zgaduję tylko wiem.

          Do niczego mi nie potrzebne przekonywanie kogokolwiek, tym bardziej że nie mam specjalnie respektu dla tchórzostwa.

          Chcę tylko głośno powiedzieć: że owszem, da się wiedzieć, da się poznać, bez utraty rozumu i całkiem trzeźwo. Jest to możliwe, ale nic poza tym.

          To jest opcja dla tych co się nie cofają, nie rezygnują, nie poddają się i ryzykują bardzo dużo za niepewną nadzieję, że można dużo zyskać.

          Dla większości ludzi to zła wiadomość. Większość ludzi nie będzie milionerami, nie znajdzie pięknej kobiety, nie zostanie sławą internetową i nie znajdzie Boga. Ale nie dlatego, że to jakaś loteria i tylko niektórzy mogą wygrać. A gówno prawda. Oni są tylko za leniwi, za tchórzliwi i za bardzo zakochani w sobie i swoim wiecznym „nie da się”.

          Jak patrzę na siebie i żałosne miejsce, z którego zaczynałem to nie mam wątpliwości: jak ja mogłem to wszyscy mogą.

          Ale wiem, że takie gadanie to wcale nie inspiruje, tylko jeszcze bardziej vqrvia. Mnie by inspirowało. A innych vqrvia.

          I dziwić się, że Bóg jest jaki jest, skoro ludzie są tacy jacy są…

    • No nie wypaczyłem, tylko zrobiłem za duży skrót myślowy albo nieprecyzyjnie powiedziałem o tej samodzielności.

      Ty masz swoje plany i priorytety, a Bóg ma swoje. Na jakiej podstawie liczysz na to, że on ci będzie pomagał w realizowaniu twoich planów i priorytetów? Ty mu pomagasz w realizowaniu jego?

      Prosisz o bonus w realizowaniu pomysłów, ok. Ale czyje to są pomysły i czemu mają służyć? Twoje, nie? I mają służyć tobie, nie?

      Cały sens pójścia za Jezusem polega na odwróceniu tego wszystkiego: nie Bóg ma ci pomagać w realizowaniu twoich pomysłów na życie, tylko ty masz realizować jego pomysły. Trzeba się – zupełnie dosłownie – wyrzec siebie.

      Jest to z jednej strony łatwe, bo to akt woli, decyzja, postanowienie. Ale z drugiej stony tak pierońsko trudne, że większość nawet tych do gadają o Jezusie nie jest w ogóle zainteresowana realizowaniem jego planów. Są tak zajęci swoimi własnymi, że nawet ich te plany nie obchodzą.

      Jak Jezus w Biblii podchodził do ludzi to jaki był start? Dawał im kupę rzeczy na dobry początek? „Rzuć wszystko, sprzedaj co masz, chodź za mną” – taki był zwykle początek.

      Myślisz w tym wszystkim wyłącznie o sobie, i nie ma w tym nic nienormalnego. Najbardziej naturalna rzecz na świecie. Nikogo za to nie wolno potępiać, bo to naturalne prawo każdego.

      Ale nie opowiadaj pięknych historii, że próbowałeś niewiadomo czego żeby się do Boga zbliżyć, skoro i tak zawsze wszystko się sprowadza co „weź pomóż”. To przecież nawet start nie jest, to nawet nie jest poziom zero w stosunkach do Boga, to jest oddalanie się a nie zbliżanie.

      To jest jakieś warunkowe akceptowania Boga jako służącego, i to dopiero jak się wykaże że coś potrafi i mu zależy. Znajomość z Bogiem to można zacząć jak się zaakceptuje, że jest suwerenny, może co chce, ma prawo do wszystkiego i nic nie musi. A już z pewnością być złotą rybką.

      Bez tego to jest wiara w Świętego Mikołaja, jakiegoś „niewidzialnego przyjaciela”, ale nie realnego Boga. Się nie dziwie, że niewidzialne pluszowe misie ludziom nie odpowiadają na ich potrzeby, bo – i tu się zgadzam całkowicie z tobą – istnieją tylko w głowach ich twórców.

      • Proście a będzie Wam dane? kojarzysz coś takiego z Biblii? czy dalej będziesz pisał ”Prosisz o bonus w realizowaniu pomysłów, ok. Ale czyje to są pomysły i czemu mają służyć? Twoje, nie? I mają służyć tobie, nie?”
        ”Ale nie opowiadaj pięknych historii, że próbowałeś niewiadomo czego żeby się do Boga zbliżyć” Najpierw mi zarzucasz że oceniam Ciebie i Twoje zycie, w domysle wiem lepiej co przeżyłeś, a Ty tutaj robisz to samo? jakim prawem?

        ”To jest jakieś warunkowe akceptowania Boga jako służącego” Doprawdy? a to Bóg nie przyszedł jako sluga na swiat, czytałeś Biblie? ile tam było przypadków ze ludzie kompletnie nie związani z Bogiem otrzymywali uzdrowienia? Tworzysz jakoś sekte religijna i interpretujesz po swojemu, reszty bełkotu nie komentuje. Nara!

          • Są ludzie którzy przyjmą te perły, są tacy co nie przyjmą. Należę do tej grupy, z czym się pogodziłem. Sprawy zaszły już tak daleko, ze nie ma odwrotu

          • E tam pierdzielenie głupot. Nie ma czegoś takiego jak za późno i za daleko dopóki żyjesz.

  • Ale ja nie wiem co robić? Uwierzyć i co dalej? Skad mam wiedzieć że Bóg do mnie mówi i mnie prowadzić, czy sam ze sobą nie rozmawiam albo sobie coś wkręcam?

    • Najlepszy sposób, żeby się dowiedzieć, czy Bóg coś mówi faktycznie a nie, że to tylko w twojej głowie to taki, żeby się zadziało coś poza twoją głową. Czyli w rzeczywistości. Anioły zsyła rzadko, a i morza rozstępuje nieczęsto. Więc na to bym raczej nie liczył (chociaż w sumie nigdy nie wiadomo). Ale coś, co już Bóg robi całkiem często (dla tych, co chcą z nim być) to są właśnie dziwne zbiegi okoliczności, o czym już trzykrotnie pisał Kazik, a i ja też tutaj w komentarzach. Nigdy nie wiadomo na pewno tak na 100% czy to jest od Boga czy nie, bo zawsze jest jakieś niezerowe prawdopodobieństwo, że to zwykły przypadek, nawet jeżeli niskie. Ale jeżeli jest bardzo niskie i jeszcze układa się w jakiś ciąg to zdrowy rozsądek każe stwierdzać, że samo z siebie się nie zrobiło.
      Jak zrobić, żeby Bóg zaczął ci dawać zbiegi okoliczności? Pewnej metody nie ma, bo Bóg to nie robot i jest niezależny i robi co chce. Ale po pierwsze to żeby Bóg mógł zarządzać twoją losowością, to najprościej stworzyć jakąś okazję – czyli mówiąc po ludzku zrobić coś ryzykownego. A po drugie jeszcze dobrze mieć odpowiednie podejście, żeby Bóg w ogóle chciał z tobą gadać – o tym Martin niedawno pisał:
      https://poludzku.com/co-zrobic-zeby-bog-zauwazyl-ze-istniejesz/
      A i jeszcze w ten deseń odcinek Odwyku był:
      https://www.odwyk.com/jak-gadac-do-boga-zeby-cie-sluchal,2645

  • Postanowiłem tutaj wrocic. Jakieś ponad dwa tygodnie temu poprosiłem swoimi słowami Pana Boga o pomoc. Po tym czasie nie wiem czy to On czy przypadek, ale zaczalem odkrywać w sobie mechanizmy, dlaczego zachowuje sie tak nie inaczej. Zobaczylem tez czemu cierpie i co za to odpowiada. Zrozumialem sporo. Cierpiałem ponieważ chciałem byc kims, czemu chcialem byc kims? bo moj ojciec cale zycie mnie na tej płaszczyźnie dyskryminował. Ze jestem gowno wart. Potem przez cale zycie probowalem udowodnic ze tak nie jest. Do kazdej pracy podchodzilem skrajnie ambicjonalnie, a jak cos nie wychodziło to zalewało mnie poczucie winy i wstyd. Identyczny jak wtedy kiedy robilem cos z ojcem i mi nie wyszło, to mnie krytykował. Czuje się ogolnie lepiej, jeszcze duzo do pracy mam, ale jakos lżej jest. Zrozumialem tez ze bardzo mocno zafiksowałem sie na jakiejś drodzę zycia, probując wciagnac w to Boga by mi pomagał. Za tym tez się krył mechanizm. Chcialem zeby Bóg pomogl mi realizowac moj plan, ktory jesli się spelni, to wtedy poczuje się wartościowy, a jesli nie to jestem do wyrzucenia. Tak wiec, nie wiem jak, ale ciesze sie ze odkrylem prawde. Nadal troche sie boje, ale czuje w sobie ciekawosc i chęc by postawić na Boga, choc nie wiem gdzie zajdę

    • O ja to rozumiem dobrze.
      Jak trudno jest wygrać ze strachem!

      Całe życie mnie męczy to banie się wszystkiego. I rozum nie pomaga, bo chociaż racjonalne myślenie pozwala zrozumieć jak głupi jest strach, to z drugiej strony świadomość tego, co może pójść źle, jest też większa. Lepiej już tym, co są odważni z głupoty, ale głupota to żaden sposób na życie.

      Z rodziców to ja się dawno wyleczyłem, ale nie potrzeba rodziców, żeby zjechali psychikę. Inni ludzie są niewyczerpanym źródłem problemów. To dla mnie problem, który nawet teraz się nie skończył. Moim rozwiązaniem było – i jest – skierować się do Boga, bo on wymaga, ale nie rozczarowuje. Ma własne drogi i ciągnie mnie po drogach, których nie znam i nie rozumiem. Z reguły mam iść tam gdzie się iść boję. Ale zawsze – jak dotąd – efektem było życie nie takie mierne i nijakie, tylko spektakularne, nie pasujące do żadnego szablonu.

      Dla ludzi jak ja, oczywistym rozwiązaniem jest więc odciąć się od ludzi zupełnie. Po co mi oni? Po co ja im?

      Ale to nie jest najlepsze rozwiązanie. Nawet dla mnie. Pustelnictwo nigdy dla nikogo nie było drogą od Boga, bo przecież najważniejsze w tym wszystkim, i celem i metodą, jest kochać ludzi.

      I nawet Jezus, co zawsze był między ludźmi, zaczął to wszystko od 40 dni w samotności z Bogiem. I pewnie dobrze mu było. Nawet jeżeli nie jadł w tym czasie. A jedzenie jest fajne.

      Ale zalecałbym każdemu na początek wyleczyć się od ludzi. Potem poznać Boga. A potem znów iść między ludzi. Wtedy wszystko jest inne.

      No takie luźne myśli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *