Siedem skrzynek

7 faz chrześcijanina

Bóg to ma ubaw ze swoich dzieci. To, co wyczyniają, jak sobie rosną, dostarcza mu z pewnością masę rozrywki. Ale świadczy też o tym słynnym „miłosierdziu”.

Odkąd się urodziłam fundowałam mu niezłe show, prawdziwe „born to be wild” przy pełnym przekonaniu, że na pewno wiem, co robię, że kumam całe „know how”. I jak tak patrzę pobłażliwie na te kilka lat wstecz… to na zmianę chce mi się śmiać, albo płakać, albo mi głupio, a nawet wstyd na myśl o osiąganym w szczytowych momentach poziom żenady.

Spróbuję więc wypunktować moje chrześcijańskie sezony. Niekoniecznie w prawidłowej kolejności.

Faza 1: noworodkowo – neoficka

Kocham wszystkich chrześcijan!

Lgnę z rozszerzeniem źrenic. Nie rozumiem, jak można nie być chrześcijaninem. Wszyscy muszą być ślepi i głusi na oczywiste argumenty. Teraz im wszystko powiem, to zrozumieją.

Oczywiście dziki entuzjazm przerośniętego niemowlaka prawie wszędzie jest odbierany jako arogancja. Prawie. Bo ja, rzecz jasna, swojej arogancji nie widzę. Piję mleko i jestem wielka, ha ha! Tata głaszcze mnie po głowie i prostuje ścieżki, bo nawet nie wiem, jak słabo jeszcze chodzę. I gdyby nie on, to bym się bolesnym ślizgiem wyłożyła na byle zakręcie. Radocha jest wielka, głupota jeszcze większa. Szukam ludzi, co by się zgrupować.

Faza 2: wspólnotowo – bezkrytyczna

Moja grupka jest najmojsza!

Śmigam po różnych kościołach, ale… no nie mogę z tymi ludźmi. Jacyś inni. Dziwni. Sztywni. Więc racja musi być raczej po naszej stronie. U nas jest fajnie. Na pewno Bóg chce, żeby tak to wyglądało. Na wszystko jest odpowiedź w Biblii, a każdą dziurę w fakturze ludzkich problemów zapycha „Jezus cię kocha”.

Wszystkim chętnie pomagam. Poznaję mnóstwo cuuuuudownych ludzi! Robimy razem suuuuuper rzeczy! Pan jest naszym pasterzem.

Faza 3: samokrytycznie – faryzejska

Chyba coś ze mną jest nie tak…

Nie mam, kurna, jeszcze darów, a inni mają. Nie uzdrowiłam, nie wypędziłam, boję się, że nie wyjdzie. Nie śmigam cytatami typu „Efezjan dwa piętnaście„, „Kolosan pięć dziewiętnaście„. Trzymam poziom na „Jana trzy szesnaście„, ale trochę obciach, bo to zna każdy.

Jakiś katolik zaorał mnie w dyskusji. Nie wiem, czy się źle dzieje w państwie duńskim, ale u mnie nie najlepiej. Bo przecież planowo to miał być wzrost! Albo jakaś moja funkcja z pięciu służb już by się powinna była objawić.

Mayday! Mayday!

Faza 4: detektywistyczno – biblijna

Czytam, oglądam, wiem!

Czas wgryzania się w Słowo, uczenia w Piśmie i patrolowania Internetów. Znam już Kulca i Washera, doktor Dino zaliczony. Jestem kreacjonistką z przekonania, obalam ewolucję w 86 słowach. Wpienia mnie większość chrześcijan z ich wersetologią stosowaną i niestosownym zafiksowaniem. Zaopatrzam się w mądrości typu „Komentarz żydowski do Nowego testamentu” i sięgam głębiej, coraz głębiej. Historia Septuaginty i Vulgaty fascynuje, a ci Masoreci!…

Jaka głupia byłam, że tego wszystkiego nie wiedziałam! Umiem teraz płynnie powiedzieć i po hebrajsku przeczytać:

שְׁמַע יִשְׂרָאֵל יְהוָה אֱלֹהֵינוּ יְהוָה אֶחָֽד

No i ba! Wiem dokładnie co to znaczy!

Faza 5: uliczno – ewangelizacyjna

Pora na działanie w terenie.

Ludzie giną w Lidlu i na parkingu w Biedronce. Żniwo wielkie rośnie w parkach miejskich, koszę, gdzie mogę. „Idźcie i nauczajcie” – brzmi mi w sercu jednorodnym psalmem.

No to poszłam i nauczałam.

W górę serca – jakie to fajne! Nawet pani z ciucholandu zainteresowała się Jezusem, wybornie! Okazje wyrastają jak grzyby po deszczu: w sklepie, w kolejce, w pracy, nawet na joggingu. Są uzdrowienia i generalnie jedna wielka parapetówa z Duchem Świętym. Szał!

Faza 6: męcząco – defetystyczna

No ja nie mogę, tyle się robi, a gdzie te owoce?!

Latam, śmigam, na pysk padam – i co? Nic. Nic do nikogo nie dociera. Wszyscy się kłócą. Chrześcijaństwo dookoła mnie podzielone bardziej niż Polska pod zaborami. Zbory jak zabory: każdy ma swoją mańkę, swój język, kulturę. Gdzie to jedno ciało? Jakiś Frankenstein. Niby to żyje, ale…

Jestem zniechęcona. Przy okazji odkrywam masę swoich błędów.

Faza 7: sokratejska

Wiem, że nic nie wiem.

Wracam do podstaw. Bóg pomaga. Jego ludzie wspierają. I jest konkretna robota do zrobienia. Jest radość. Spokój. Wolność. Prostota. Mimo problemów.

Najlepsze osiągnięcia każdej fazy splatają się wreszcie jakoś sensownie. Jezus żyje!

Faza 8: Ciąg dalszy nastąpi…

6 komentarzy

  • To chyba ja jestem gdzieś pomiędzy trzecią, a czwartą fazą, ale dzięki 🙂 przynajmniej wiem co dalej 🙂

  • Jestem na etapie „Komentarza Żydowskiego do Nowego Testamentu”. 😉 Chociaż coraz więcej z fazy Sokratejskiej mi wchodzi. Także można w różnej kolejności, ale każda brzmi znajomo.

  • Chyba każdy „liznął” po trochu w mniejszym lub większym stopniu z każdego z tych etapów, sama prawda Karolinka a do tego jeszcze z humorem. Uważam że dzięki „Odwykowi” można uniknąć kilka etapów i przeskoczyć o kilka poziomów wyżej hehe

  • Pingback: tamoxifen
  • A ja sobie leże w wannie i po raz kolejny czytam i tak sobie myślę, że fajnie jest sobie poleżeć i fajnie jest sobie pospać, ale życie z Bogiem nawet w tym obszarze może być ciekawe.?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *