Z pamiętnika wierzącej pianistki

Kochany pamiętniku!

Co za dzień… Dostałam super zlecenie. Super pod każdym względem. Trzy dni sesji nagraniowej, bardzo ciekawie napisanej muzyki, ze znakomitymi muzykami, za przepiękną stawkę.

Zlecenie

Chodziło o ścieżkę dźwiękową do premierowego spektaklu o wybitnej polskiej artystce. Mamy rok jubileuszowy, więc masa tego typu projektów zyskała pokaźne dofinansowanie i rykoszetem się to odbija po takich jednostkach jak ja. A przy okazji poznaje się nowych ludzi, więc zawsze jakaś okazyjka na moją pierwszoplanową działalność się wyłania. Generalnie: Bóg, ojczyzna, honorarium!

Kilka dni przed terminem dostałam materiały nutowe do wglądu. Wgląd zapewnił mnie, że będzie co robić. Muzyka trudna, mocno nieschematyczna. Autor, niemiecki kompozytor, zajmuje się na co dzień operą współczesną, co widać i słychać. A żeby jeszcze czuć, to trzeba poćwiczyć. No ale miałam do dyspozycji dwa całe popołudnia, więc zdążę spokojnie opanować i wyćwiczyć tekst i będzie cacy.

Tak dokładnie pomyślałam. Bo wiesz, gdy się nagrywa w 9 osób, to jak ktokolwiek się pomyli, trzeba jeszcze raz od nowa wszystko zaczynać. A czas jest ograniczony i w związku z tym ilość powtórzeń też. I nikt nie chce być tym, który się wywalił pod koniec numeru i przez kogo cały zespół musi się spinać od nowa. Dlatego etap przygotowań, i to rzetelnych, jest tak ważny. Żeby, jak mówiłam, było cacy.

Próba

No i pierwszego popołudnia z kubłem mocnej kawy zabieram się za te kwity (czyli „nuty” w muzycznym żargonie), a tu telefon. Dzwoni kumpela.

– Hej kumpela! Jak tam i co tam?

A ona, że na oddziale ją zatrzymują. To ta, co ci pisałam, że ją będę raniutko wiozła do szpitala na zabieg, ale ma wychodzić tego samego dnia. Tyle, że nie wychodzi. Jakieś komplikacje. I nie jest u niej cacy, bo nie wzięła nic ze sobą i nie ma kto jej nic przywieźć i czy ja bym mogła.

No kurna, generalnie to nie mogę przecież! Nie mogę absolutnie! Zanim dotrę do niej, zanim wezmę klucz do jej chaty, zanim dowiozę potrzebne rzeczy, zrobię zakupy, a korki na całym mieście masakryczne, bo wszędzie remonty, zresztą nawet nie mam auta… no ja pierniczę. Ale nie ma jej kto inny pomóc. A jutrzejsze popołudnie trzeba będzie jeszcze się jej córką zająć. I jeszcze jakiś złośliwiec w radio puścił właśnie na antenie: „Bo jak nie my to kto”? Noż w mordkę jeża!!!

Co robić?

Już parę razy tak było, co nie, pamiętnik? Kojarzysz tamten koncert? Albo wycieczkę w Tatry? Podobnie było. Ok, nie wiem, jak Bóg to chce załatwić, bo jak ja się tych kwitów nie nauczę, to lipa. I czapa. Lipa w czapie.

Ruszyłam do kumpeli z wyobrażeniem Lipy w Czapie z Czarnolasu, która będzie patronować mojemu estradowemu upadkowi już za dwa dni. Upadek – coming soon…

Ok, zostawiam te myśli, wysyłam Bogu kolejną słowną petycję, załączając trzy zdjęcia z moją miną pełną nadziei, że On mnie tak nie zostawi. Może mi jakiegoś czipa w głowę wstawi i będę to umieć bez uczenia się? A najfajniej by było, jak by mi tak ręce same zaczęły się ruszać i bezbłędnie uderzać w klawisze.

A może dyrygent stwierdzi, że nagrywamy wszystko dwadzieścia razy wolniej, a on to sobie później w obróbce programowej przyspieszy? He he, jedna opcja mniej prawdopodobna od drugiej. Próbuję po prostu Bogu jakieś pomysły podrzucić. He, he… Nie wiem, co mnie tak śmieszy, ale przynajmniej lęk ustępuje ciekawości.

Tego dnia udało mi się usiąść do utworów na 40 minut. Co tylko mi uświadomiło, że jednak potrzebuję tych 10 godzin na to. Napięcie rośnie. Wyobraźnia produkuje możliwe scenariusze rozwoju wypadków. Żaden mi się nie podoba. Wierzę, że Bóg ma lepszy. I olewam resztę. Jadę znów do kumpeli.

Wiara

Czytam sobie , że wystarczy wiara jak ziarnko gorczycy. W google-grafika takie ziarno wygląda jak drobinka. Ja ci potem wkleję obrazek, pamiętnik, gdzieś na dole strony, to będziesz wiedział jakie to maleństwo. Czyli nie chodzi o wielkość w ogóle. Ona jest lub nie – ta wiara. Zrobię to albo nie zrobię. Przeniosę górę, czyli będę w stanie zobaczyć rzeczy niemożliwe, albo nie przeniosę.

Dobra, Boże. Ja wiem, że jak się nie umie, to się nie zagra. To jest wiedza.

Wiara uzupełnia zupełnie inny obszar tej sytuacji. Dzisiaj w nocy popatrzę sobie w te nuty, żeby je wzrokiem chociaż ogarnąć, postaram się z całych sił, a ty mi odpal jakieś nitro… Z gatunku tych twoich „innych rzeczy, które będą nam dodane”.

***

WynikI

***

No, pamiętnik, poszło! Nie miałam czasu pisać, bo nagrywaliśmy. Ty, wiesz co, nikt się nie zorientował, nawet ja sama, że to nie było ćwiczone! Śmigałam jak rakieta. Koncentracja była na maksa, owszem, ból mi łeb rozwala, bo adrenalina opadła i koszty intelektualne czuć zaczynam. Ale poszło! Nie wiem, jak to się stało. Grałam, jakbym umiała.

Wiem, pamiętnik, że jesteś sceptyczny. Możesz mi znów nie wierzyć. Ale mógłbyś kiedyś chociaż raz uwierzyć Jemu!

11 komentarzy

  • Nie wiem czy bardziej podziwiać cud czy twoje teksty – i to i to zajefajne.

    „Nie wiem, co mnie tak śmieszy, ale przynajmniej lęk ustępuje ciekawości.”
    „Bóg, ojczyzna, honorarium!”
    Pożyczam 🙂

  • Historia trzyma w napięciu. Czytelnik oczekuje cudu. Okazuje się, że jednak czip, albo coś podobnego.

    Fajnie jest wykonywać wolę bożą. Dobrze jest zaufać. Łatwo jest to napisać.

    Zastanawiam się nad sobą. Co ja bym zrobił? Gdy się to czyta, to poprawny wybór jest oczywisty.

    Życzę sobie poprawnych wyborów, które, dzięki temu wpisowi, mam większą szansę podjąć.

  • To się proste wydaje już post factum. Najlepiej by było, żeby pre factum było chociaż w połowie tak prosto. Ale bez kosztów nur ma wartości najwyraźniej, he he.

  • Kurczę, aż mi teraz głupio, kiedy myślę o kilku sytuacjach, kiedy ktoś potrzebował pomocy (nie aż tak krytycznej, ale zawsze), a ja odmówiłem, bo miałem już inne plany.
    Co prawda efekt jednego z tych wyborów był bardzo dobry dla mnie, a drugi mógłby się nawet źle skończyć, gdybym pomógł. Dodatkowo obie te osoby dały sobie radę beze mnie (i nic się źle nie skończyło dla nikogo).
    Dlatego dla mnie także post factum nie jest takie proste do oceny.

  • O rzesz… I co tu napisać? Chyba to, że ja też dużo, za dużo tych petycji wysyłam niekiedy okraszonych przecinkami iście polskiej łaciny. I zamiast iść tam, gdzie Bóg stwarza okazje, to zbyt często odmawiałem. Mam nadzieję, że po ostatnim weekendzie, kiedy pomagałem się ogarnąć w chorobie koleżance, z którą ostatnio coraz więcej mnie dzieliło niż łączyło będzie to się zmieniać w drugą, tę zdecydowanie lepszą stronę.

  • Wow, to jest piękna historia!
    Faktycznie jest się nad czym zastanowić, przy kolejnej nadarzającej się okazji. Widać zaufanie i odwaga popłaca 🙂

    • Najbardziej zaskakujące jest, w jakich obszarach to zaufanie może się objawić. Jak bardzo różnirodne, a jednocześnie uniwersalne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *