Kościół

Who’s that girl?

Będzie to fragment raportu,
z jakiego ja jestem sortu.

Jak blog jest osobisty, to się pisze też o sobie. A kto ja jestem?

Kto ja jestem?

Niedawno znowu usłyszałam to pytanie.

W swoim życiorysie znajduję na nie szereg odpowiedzi:

  • Karolina- córka Elżbiety,
  • żona Grzegorza,
  • matka,
  • pianistka,
  • oraz na przykład początkująca blogerka.

Pytająca osoba umieściła je jednak w kontekście chrześcijańskim. A konkretniej: denominacyjnym. Kontekst się pojawił tuż po mojej odpowiedzi, że „Jezusowa jestem”.

Stwierdzenie wydawało mi się oczywiste, bo akurat wiedziałam, że nie muszę tłumaczyć, kto to Jezus i co to znaczy, że się przyznaję do przynależności. Nie pierwszy to raz i, jak się domyślam przez zdublowane doświadczenie, nie jedyny. I nie tylko mnie dotyczy. Więc wypowiem się w kilku akapitach.

Najpierw ździebko teorii.

TEORIA

Nominacja – mianowanie, powołanie na stanowisko. Denominacja – określenie wspólnoty religijnej, posiadającej odrębną podmiotowość określoną przez własną nazwę, naukę i strukturę.

Ja się wolę zatrzymać na nominale. Czyli moja pierwsza tożsamość to: „chrześcijanka”. Po prostu: „Jezusowa” (chociaż nie wołam „O Jezu!” jak widzę sowę). Ale wielu innym braciom i siostrom to, jak się niespodziewanie okazuje, niewiele mówi.

Tak, śmiało, nie żałujcie sobie konsternacji! Bo w terenie to trzeba mieć jeszcze duchowe nazwisko. Żeby wiedzieć, do kogo się mówi i rozumieć, o czym on mówi. A ponadto uważać jak i czego nie mówić. Wybór jest spory:

  • ewangeliczna
  • baptystyczna
  • zielonoświątkowa
  • kościołodomowa
  • adwentystycznodniasiódemkowa…

Pytania

– Ale jak to, do zboru nie chodzisz? To z kim się spotykasz, gdzie i jak? I co robicie? A jak uwielbiacie? A co z wieczerzą? A kto decyduje, jakie Słowo czytacie? I w jakim porządku to wszystko w ogóle? A która część to nabożeństwo? A w ogóle to tak można???

No bo po tradycjach ich poznacie.

I jak ich poznawałam, to zauważyłam, że ludzie charakteryzują chrześcijan zupełnie nie po tym, czym mieli się wyróżniać według Ojca założyciela herbu Mesjasz. Pytam i słyszę, że:

– Biblijni chrześcijanie? Tak, prze pani, słyszałem, znam nawet kilku. Dziwni ludzie. W ogóle obrazów świętych nie mają, no i Maryi nie uznają.

– A inni to w sobotę się spotykają, a w niedzielę to już mogą pracować.

– Jeszcze inni nie jedzą mięsa i nie piją wina, ale nie że w wielkim poście, tylko w ogóle, wie pani, religijnie nie piją. A kobiety noszą chustki na nabożeństwo i długie spódnice.

– A jednych widziałem to już zupełnie nawiedzonych jakichś. Bełkotali coś chyba po rumuńsku i chcieli mi nogę naprawiać na hurra, bo ja tak kuśtykam od wypadku na dźwigu, wie pani…

No nie tak się miało towarzystwo wyróżniać. A najbardziej mnie zdziwiło, jak chrześcijanie miedzy sobą próbują się lokalizować w ten sposób. Obwąchiwać z powodów wymienionych wyżej. Nie chodzi mi oczywiście o samo nazewnictwo. Bo ksywki różne sam Jezus nadawał i Jemu nadawano. Głównie niepochlebne. Że: Samarytanin. Że: opętany. Że: Galilejczyk. I że w ogóle: „co może być dobrego z Nazaretu”? Współczesna wersja: „Co może być dobrego z Odwyku„?…

Odpowiedzi

Muszę powiedzieć, że mimo kilku przykrych sytuacji, gdy się okazywało, że nie jestem członkiem żadnego zboru państwowo zarejestrowanego, to bilans jest jednak na plus. Bo zdarza się też, że intrygujące jest dla rozmówcy to, że nie może ciebie z automatu zakwalifikować. Że raptem trzeba wrócić do podstaw, do biblijnej surówki, do zwykłej ludzkiej gadki o tym, czym razem jesteśmy. I że to wynika z tego, kim jesteśmy osobno, lub raczej: osobiście. Że w połączeniu z innymi naprawdę powstaje coś żywego, a to dużo, dużo więcej niż wkład w budowanie lokalu i zasad w nim obowiązujących.

Ja większość życia słowo „kościół” rozumiałam wyłącznie jako budynek. Cieszę się, że to się zmieniło i chcę innym pomagać, żeby też się zmieniło. Bo katastrofą jest dla mnie powszechne rozpoznawanie chrześcijan po rodzajach „upodobań”, a u samych chrześcijan, poprzestawanie na tym.

Żeby tak z jednego Ojca były aż tak niepodobne do siebie dzieci…?

Trzeba się pofatygować i spytać Go osobiście, co i jak, a nie zadowalać się słuchaniem wymądrzającego się starszego rodzeństwa.

Razem

Ja też mam potrzebę przynależności. Taką stadną, owczą, normalną, jak człowiek. Razem z innymi chrześcijanami jest fajniej niż oddzielnie.

Ale najfajniej, jak w imię budowania grupy nie zmieniamy naszej indywidualnej, podstawowej tożsamości, bo każdy przede wszystkim należy do Jezusa. Żyjemy jedną tylko odpowiedzią na pytanie: „za kogo cię ludzie mają”.

Wbrew pozornej diagnozie, że ciężko sprzedać temat, to ludzie mocno szukają. Bo wypłukali już jelita i oczyścili wątrobę, ubezpieczyli kredyt na dom i wyrównali poziom magnezu, spróbowali jogi i znaleźli kołcza, co to ich rozumie i wysłucha przetwarzając w kontrolowany sposób wszelkie dane osobowe. I mimo całego tego wysiłku czasowo-finansowego nie zmieniło się zbyt wiele.

Więc szukają dalej.

Ale nie zadowolą się kolejnym klubem z zasadami. I to jest świetna okazja!

2 komentarze

  • Przyłączam się do podziękowań. Cały czas ktoś mnie pyta o kogoś, kto kieruje mną i ludźmi, z którymi się spotykam. I to przekonanie, że biblii nie wolno w żaden sposób sobie interpretować, bo są przecież księża, pastorzy i cała masa ludzi, którzy są w tym doświadczeni i wiedzą jak należy rozumieć różne fragmenty.

    Aha. I jeszcze jedno: przecież jeśli spotykam się ze chrześcijanami i nie chodzę do kościoła, to tak, jakby stworzyłem swój kościół. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *