Ja miałam w życiu kilku trenerów. Jedni byli spokojni i cierpliwi. Inni wyciskali ze mnie siódme poty (po jednym na każdy dzień tygodnia), a także inne płyny, z których najkulturalniej wymienić łzy.
Dwóch nauczycieli
Moja pierwsza nauczycielka fortepianu to była taka muzyczna mamusia. Miało to swoje plusy, bo pasja do instrumentu wzrastała sobie bezpiecznie w atmosferze akceptacji. Na zajęciach było zawsze miło i przyjaźnie, ale w domu, jak ćwiczyłam, to dużo od siebie wymagałam, żeby nie zawieść fajnej pani, żeby nie przestała być taka fajna.
Równolegle uczęszczałam na ostre treningi pływackie. Ratownik, który nas szkolił, byłby już dzisiaj na pewno zawieszony. I to zawieszony na sznurze podań rodziców do ministerstwa o znęcanie się nad dziećmi. A my – mała, uciskana kadra – byliśmy nim zachwyceni. Tam nie było „zmiłuj”. Ale za to były postępy! I to skokowe. On w nas wierzył i to czuliśmy. I tylko dlatego dawaliśmy się mu zaprzęgać do wysiłku ponad siły. Bo, jak się okazywało, sami nasze siły ocenialiśmy dużo poniżej swoich faktycznych możliwości. Siódmych potów na basenie przecież nie widać. Nawet piętnastych nie. Łzy też się stapiają z mokrym otoczeniem. A substancje, co się potrafią wymykać z nadwerężenia z obu stron przewodu pokarmowego staraliśmy się donosić do najbliższej łazienki. No bo obciach.
Pamiętam jak raz, po przepłynięciu 30-stu długości basenów, zgłaszam że „już nie mogę, bo mam skurcz w łydce”. I co słyszę?
– To ja decyduję, czy możesz czy nie możesz! Na zawodach też cię może skurcz złapać i co powiesz? Jeszcze 10 basenów, ale to juuuuż!! A jak jeszcze raz powiesz, że już nie możesz, to więcej nie przychodź na trening dla zaawansowanych.
Tak było. I przepłynęłam.
Dowiedziałam się, że mogę dużo więcej. Zamiast więc się oburzać na ratownika, posłałam mu na koniec odwodniony uśmiech dziecięcej satysfakcji.
– Wiedziałem po prostu, że dasz radę.
On wiedział, a my mu coraz bardziej ufaliśmy, bo byliśmy coraz lepsi w tym pływaniu. Do dzisiaj uwielbiam pływać i jestem w tym naprawdę niezła.
A przede wszystkim, czy to w chodzeniu po górach, czy ćwiczeniu na fortepianie, czy rozwiązywaniu różnych problemów, nie poddaję się tak łatwo. Nie kończę, kiedy zaczyna się robić trudno.
Prawdziwa wartość jest za granicą momentu, kiedy się sfrustrowałeś czy zniechęciłeś.
Trzeci nauczyciel
Bóg też trenuje. Ale najpierw daje narzędzia. Nie daje wysiłku ponad miarę, którego nie możemy unieść – Biblia to mówi wyraźnie. Mówi też, że Faryzeusze lubili wymagać od innych noszenia ciężarów, których sami nawet palcem nie tknęli.
Jeżeli chcesz wymagać od innych, to najpierw musisz umieć wymagać od siebie. I nie połykać wielbłąda podczas przecedzania komara. Zresztą, jak można połknąć wielbłąda z belką w oku?
Bóg najpierw daje i to hojnie, czytelnie nakreśla zasady, a dopiero potem ma oczekiwania. Stworzył świat, wraz z przyległościami na pięciogwiazdkowym poziomie i dziesięciogwiazdkowym pionie. I dostał to wszystko człowiek w leasingu konsumenckim, bez specjalnych oczekiwań w zamian. No może odrobiny szacunku, he, he. Jedno drzewo objęte postem ścisłym. Może ulubione drzewko pana Boga, może mu tak ładnie wyszło kolorystycznie, że nie chciał, aby Mu zeżarli. Przede wszystkim nie chciał, żeby „pomarli”. Przecież byli dopiero co ulepieni, świeżo malowani.
Czy wymagał dużo? To nie było harcerstwo ósmego stopnia. To było tylko tyle, ile od owcy można wymagać.
Trener osobisty
Potem zesłał Jezusa, który był Jego Słowem, uczynkiem, myślą i zadbaniem.
Zanim Jezus na dobre rozkręcił swoją działalność, pościł 40 dni. Potem tysiąc dni chodził. Uczył i wymagał, ale zaczął od siebie. Jego dar też został nam ofiarowany (podkreślmy to słowo) in blanco. Bez zaliczek: weź się tylko zaloguj. On zawsze więcej daje niż wymaga.
Proporcje są powalające: pasterze i owce. Kiedy za nas umarł to zrobił to, zanim w ogóle o tym mogliśmy usłyszeć. Zorganizował nam możliwość skorzystania z konsekwencji tego, czego umiał wymagać od siebie. No bo Jemu samemu to za przeproszeniem do niczego nie było potrzebne. Wiele złego o Nim mówiono, ale nikt nie powie, że był masochistą.
To, że mamy coś za darmo, nie może nas wbijać w lenistwo, ale powinno zachęcać do postawy najbardziej czynnej z możliwych. Do postawy naśladowcy, a nie bezrobotnego na socjalu „zbawienia za darmo”.
Stresująca miłość
– Ja wszystkich, których kocham karcę i ćwiczę – wiadomo, z Kogo to cytat. „Będziesz kochał Pana Boga swego z całego serca swego… a bliźniego…” Ćwiczymy więc zdolności do miłości, a umiejętność wymagania od siebie samego to jedna z najważniejszych rzeczy do wytrenowania. Bez pochwał, bez ciągłego głaskania, czyli tego wszystkiego, co chce zbudować „bezstresowe wychowanie„. Ono zatrzymuje dzieciaki w miejscu, w którym na najmniejszy stres nie mają odporności.
Jezus rzadko kiedy chwalił swoich apostołów. Nie musiał. Widzieli Jego życie i sami z siebie chcieli Go naśladować, płacąc za to swoją cenę. Wiedzieli, że było warto. Mówił do nich czasem „dzieci”, bo Bóg to trener i tata jednocześnie. Taki, który czuwa na tyłach i patrzy: czy nie zlecisz z tego rowerka, na którym samodzielnie próbujesz jechać po raz pierwszy? Robisz to o własnych siłach, ale ktoś pilnuje, czy się nie wyłożysz. A jak się wyłożysz to podniesie. I zachęci, byś spróbował jeszcze raz eliminując kolejny błąd lub kolejny strach.
Nie poddaję się doświadczeniu upadku, ale wierzę w to, że mogę lepiej. Bo On we mnie wierzy. Chce, żebym był lepszy. Bo sam nie wiem, ile mogę, dopóki ktoś ze mnie tego nie wyciśnie.
Ćwicz!
Ćwiczenie rzadko kiedy jest przyjemne. Jest męczące, frustrujące, jak wchodzenie na wysoką górę. Ale nie chodzi w nim o to, żeby się zamęczyć, chodzi o osiągnięcie celu i przeżycie przygody. O lepszego, pożyteczniejszego człowieka, który będzie innych zachęcał własnym przykładem. Bo im więcej z tego inni dostaną, tym bardziej sam na tym skorzystasz.
Bóg oczywiście daje też odpocząć. Nie mówię o jakimś przymusie szabatowym, ale o Jego mądrości: odpoczynek to te wszystkie momenty czystej radości z życia, kiedy czujesz się „błogosławiony”, kiedy idzie z górki i widać efekty.
A jak jest ciężko? To po prostu znaczy, że Pan ci zorganizował kolejny trening. Trenuj. Zapuścisz głębiej korzenie i wzmocnisz gałęzie. I kto wie? Może już tej wiosny zobaczymy zawiązki owoców?
Tylko co, jak się coś ćwiczy i ciągle coś nie jest tak jak by się chciało, żeby było? Co jeśli się ćwiczy i powtarza się ciągle błędy w tych ćwiczeniach, nie potrafiąc ich zaobserwować? Przydaliby się wokół ludzie, którzy też sobie ćwiczą i z innej strony na to spojrzą. No i Ci najcenniejsi w treningach – Ci, którzy już potrafią, to co się ćwiczy.
Lepiej sobie coś ćwiczyć razem z innymi, niż samemu. Czy to pływanie, czy naśladowanie Jezusa. Taki wniosek sobie wywnioskowałem.
Jasne, Kuba, mogłam to też wyraźniej napisać. Bo pani od fortepianu od tego była, siedziała obok i wykrywała błędy. Ratownik też sugerował zmianę metody jak widział, że ktoś się pruje i nic. A Duch Święty to jest jeszcze bliżej i dopowiada:) Przez innych wytrenowanych w słuchaniu Go bardzo często też?