Obrazek o śmierci

Śmierć to cudowna rzecz

Śmierć to rzecz nieprzyjemna. Jedna z tych, o których w towarzystwie się nie rozmawia. Śmierć jest jak puszczanie bąków: psuje atmosferę. Niby każdy musi, ale to nie powód, żeby o tym rozmawiać.

Ale nie jesteśmy w towarzystwie.

Logicznie rzecz biorąc, główny problem ze śmiercią jest taki, jak z pandemią: nie wiadomo co dalej. Bo gdyby było wiadomo, gdyby raz ustalić, że śmierć to rodzaj przeprowadzki, to by człowiek mógł się zrelaksować. I nawet zacząłby widzieć pozytywy.

Bo plusów śmierci jest co niemiara!

Plusy śmierci

Przede wszystkim, możesz się wyprowadzić wreszcie od mamy. Ba, nie tylko od mamy, ale od całej rodziny. Biorąc pod uwagę, że większość ludzi nie znosi swoich rodzin, byłaby to dla nich dobra wiadomość. Poczucie obowiązku i winy nie pozwala odciąć się za życia od ojca-alkoholika, matki-chodzącej-patologii, wuja-lepkie-ręce ani ciotki-kiedy-się-wreszcie-ożenisz. Jak nie zadzwonisz dwa razy dziennie to poczucie winy cię zaraz zeżre. Będziesz się czuć jak wyrodne dziecko.

A tak – umierasz sobie i jesteś wolny. Nic już nie musisz i nikt ci nic nie nagada. No bo przecież to nie twoja wina, że nie żyjesz. To wina Boga. Lekarza. Społeczeństwa. Ewolucji. Wszystko jedno, byle nie twoja. Więc nic, tylko umierać!

W dodatku polski przesąd pod tytułem „o zmarłych wolno mówić dobrze albo wcale” jest teraz po twojej stronie. Zmusi on wszystkich do milczenia.

Zdarza się czasem, że potomek zmarłego rodzica, po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu, zaczyna zarzucać na przykład tacie, że go zostawił, bo umarł. No tak. Ktoś tu posunął się za daleko w interpertacji sformułowania „dziecko boże”, skoro doszedł do wniosku, że jego zmarły tata był bogiem i to on decydował o tym że chcę umrzeć albo nie chce. Skoro więc umarł, to znaczy, że widocznie chciał porzucić dziecko. No tak, bo inaczej by nigdy nie umarł. To jego wina.

Zdarza się też, że ktoś weźmie życie w swoje ręce. Tylko po to, żeby to życie zaraz mu z rąk wypadło i rozbiło się o podłogę. Samobójca robi swoje zwykle w sytuacji kiedy rozum mu szwankuje, a psychika szaleje. Ale gdyby tak się kierować przy takiej decyzji rozumem, to czy śmierć nie może być zachęcająca?

Więcej zalet śmierci

Przykładowo: podatki. Umierasz i co ci zrobią? Niech cię tam ZUS doścignie!

Albo: długi. Narobisz długów, przegrasz majątek w Las Vegas, przepuścisz wszystko na głupoty i co dalej? Odpowiedzialność? Spłacanie? Można i tak. Ale można też być spryciarzem, chociaż też i tchórzem, i uciec za pomocą dobrego sznura lub pociągu Inter-city.

Albo: hejterzy. I cały wiecznie wszystko komentujący internet. Co, nie polubili cię? Nie podobały im się teksty, obrazki, cytaty i linki? No to jest wyjście: przeprowadzka na tamten świat. Raz tabletka i już nikt niczego nie komentuje. A nawet jeżeli, to do ciebie nie dociera. Wielki Firewall Śmierci wszystko blokuje skutecznie.

Albo taka zaleta: jak umrzesz to nie musisz już patrzeć na to jak politycy kłamią, kradną i ruinują kraje. Nie musisz czytać jak media sieją psychozy i sadzą paranoje. Zmiany klimatyczne cię walą, bo jak się nie ma ciała to i klimat niestraszny.

A najlepsze w śmierci jest to, że żadne więzienie cię już nie zatrzyma.

Nie zmuszą cię do siedzenia pół roku w domu z powodu zabójczej plagi kataru. Nie zrobią z ciebie podczłowieka i zabronią chodzić do parków i restauracji. Bogowie medycyny nie wprowadzą ci już dożylnie eksperymentalnych preparatów. Bo nie masz już żył. A nawet jak są, to już nie twoje żyły. Jak powiada Biblia: z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. I numer PESEL i NIP nie będą cię trzymać w więzieniu rejestrów totalitarnego państwa, bo zidentyfikują już tylko parę kilo masy organicznej nie sterowanej przez żaden świadomy byt duchowy.

Pewnie niejednego ta myśl przygnębi. Ale dla mnie to cudowne!

Radość umierania

Zupełnie poważnie mówię: z mojego punktu widzenia nie ma nic cudowniejszego niż śmierć. A im bardziej współczesne życie przypomina ZOO, więzienie, przedszkole lub dom wariatów, tym śmierć jest radośniejsza.

No bo to tak jakby powiedzieć: „ja stąd spadam – i co mi zrobicie?”

Otóż nic. Absolutnie nikt i nic nie jest w stanie mi w tym planie przeszkodzić. Ucieknę im, na sto procent. Nie ma takiego prawa, więzienia, granicy, lekarza, wojska, które mnie może powstrzymać przed bezkarnym przekroczeniem graniczy życia, bez szczepionki, bez paszportu i bez wizy, z radosnym pożegnaniem dla służb mundurowych:

– A teraz pocałujcie mnie wszyscy w dupę!

Oczywiście, to wszystko przy założeniu, że śmierć to przeprowadzka. I to przeprowadzka w lepsze miejsce.

Logicznie więc wychodziłoby na to, że żyją wyłącznie ludzie nielogiczni albo wiecznie zaćpani.

Logiczny powód żeby żyć

Bo tak: jeżeli śmierć jest przeprowadzką w lepsze miejsce, to co tu jeszcze robisz? A jeżeli nie jest, to jaki sens żyć?

Ale jeżeli po życiu nie ma absolutnie nic, to dopiero śmierć kusi! Bo przy takim założeniu fakt nieuchronnie nadchodzącej śmierci oznaczać musi jedno: że wartość twojego życia jest zerowa. Tak od twojej strony patrząc nie zostałoby po życiu ani wspomnienie (bo cię nie ma, nie możesz wspominać), ani odpoczynek (bo cię nie ma, nie możesz odpoczywać), ani żadna wartość (bo cię nie ma, nic dla ciebie nie istnieje). A od strony kogo innego patrząc, to w ogóle nic nie istnieje, bo jak ty nie istniejesz, to i nic innego w twojej świadomości istnieć nie może.

Myślisz więc, że komuś pomogłeś? Otóż nikomu. Bo ten, komu pomogłeś, w ostatcznym rozrachunku tak samo nie istnieje jak i ty. Żyjesz dla rodziny, dzieci i wnuków? Nonsens. Przecież oni też umrą i znikną, ich życie jest więc takim samym pustym bezsensem, jak i twoje. Jeżeli człowiek nie ma żadnego ciągu dalszego, to nie ma logicznego powodu traktować życie – i wszystko w nim – jako cokolwiek wartościowego. Wszystko jedno, jest po prostu wszystko jedno.

Nic dziwnego, że ludzie, którzy tak śmierć postrzegają, są nieustannie ścigani i maltetowani przez depresje i myśli samobójcze. To zresztą dobrze o nich świadczy: widać kołacze się tam jakaś resztka rozumu i logiki. Bo logika i wnioskowanie nakazują w tej sytuacji nie cenić życia. Przy takich założeniach życie ceni tylko debil.

Jak leczyć potencjalnych samobójców

W tym, żeby niedoszli samobójcy jednak żyli – a wiec przestali widzieć logikę – pomagają im rzesze psychologów, psychiatrów, kołczów i innej hołoty. Większość z nich sama ma depresję i zagłusza resztki własnej logiki bardzo sprytnymi filozofiami, albo (częściej) bardzo sprytnymi tabletkami. Ich sensem zawodowego istnienia jest utrzymywanie rzesz chodzących trupów w stanie chwilowej równowagi pomiędzy byciem kompletnym idiotą a wiecznym ćpunem. Chwilowość tej równowagi umożliwia im stworzyć stały cennik i stałe sesje.

Kuracja głupotą i nakręcaniem jest jedynym chwilowym rozwiązaniem dylematu „po cholerę mam żyć”. No bo z jednej strony tylko idiota może uważać, że życie ma jakąś wartość, kiedy śmierć skończy definitywnie wszystko, z drugiej tylko nakręcony czymś ćpun jest w stanie zmusić się, żeby ciągnąć ten nonsens dalej, do dnia nieuniknionej śmierci.

O, jakże żałośni są ci gracze w szachy, co przegraną grę ciągną do końca! Gram prawie codziennie i co kilka partii trafiam na takiego. Lubię tych, co poddają zepsutą partię kiedy widać, że nic z tego nie będzie. Tych szanuję, bo nie marnują czasu, tylko akceptują rzeczywistość i idą dalej. Ale co jakiś czas przychodzi zagrać z takim, co się uprze, żeby ciągnąć głupią grę do końca. I przegrywa, oczywiście, bo musi. Tyle, że w irytujący, żenujący i nudny sposób.

Ktoś powie: walczył do końca i to jest piękne.

Może by było, gdyby istniał jakiś ciąg dalszy, jakaś korzyść, jakis cel. Ale kiedy mówimy o śmierci, o takiej, po której nic nie ma, to jaki ma być ciąg dalszy, kiedy potem w ogóle nic nie ma? Nie ma wtedy żadnego znaczenia przedłużanie życia. Nawet „ratowanie życia” przez lekarza czy ratownika zmienia się w jedną wielką komedię. Przecież i tak umrze, a to co w „uratowanym” czasie zrobi, też zniknie razem z nim. To tak, jakby komuś włosy czesać podczas huraganu. Bzdura jakaś, szaleństwo, głupota kompletna, ośli upór w oddalaniu od siebie rzeczywistości.

Ale tak naprawdę to mało jest ludzi, którzy wierzą w tą wersję śmierci. Nie dlatego, że im to niewygodne (większość i tak jest za głupia żeby się nad tym poważnie pozastanawiać) tylko dlatego, że im się to nie klei. Nie pasuje do tego co znają, co wiedzą, co wyczuwają. Większość ludzi spodziewa się jednak, że coś tam potem jest, że człowiek to nie tylko ciało, że człowiek w gruncie reczy jest wieczny.

I dla takich zostaje pytanie: to co ty tu jeszcze robisz?

Co ja tu jeszcze robię?

Szczerze mówiąc, to ja sam nie wiem. Przyzwyczaiłem się chyba i tyle.

Poza tym: bywa miło. Bardzo często bywa miło. Powiedziałbym wręcz: codziennie bywa miło!

Ale to jeszcze nie powód. Bo po przeprowadzce będzie przecież milej. Też codziennie. Po co siedzieć w przedpokoju zamiast wejść na salony?

Prawdziwym powodem jest chyba taki: a co, spieszy mi się gdzieś?

Prawdziwy powód żeby żyć

O tak, to mi wygląda na prawdziwy powód. Otóż powód, żeby żyć brzmi: „a pierdolę to” (za przeproszeniem łaskawych pań). „To”, czyli w zasadzie wszystko.

Bo cudowność śmierci polega na tym, że wkrótce będę miał w dupie pandemię, lekarzy, paszporty, podatki, wizę, Polskę i słomki na dnie oceanu. Cudowne to, to pozwala mi to przestać się przejmować i przestać się spinać. Mogę się uśmiechać ze wszystkiego. Czarny humor czy biały, każdy jest teraz fajny! No przecież ja już wiem, że tu długo nie pobędę, bilet mam już zaklepany. Terminu wycieczki co prawda jeszcze nie znam, ale wiem, że się odbędzie. Odbędzie się na pewno.

Jak to wiem, to mi się już nie spieszy.

Patrzę sobie teraz na pandemię i totalitaryzmy, na inflację i na demokrację, na rozwody i na wzwody, patrzę na wszystko z cynicznym uśmieszkiem. Ludzie se włosy wyrywają z głowy, a ja wiem, że to wszystko jest wuja warte, a do tego nikt mi i tak nic zrobić nie może. Jak chce zrobić, to zrobi, bo wujów nie brakuje. Ale zrobi tylko na chwilę, a potem mu ucieknę! Nie wierzysz? A założymy się? Ucieknę, i to w miejsce dużo lepsze. A żeby go na koniec obrazić (tego wuja mianowicie) zostawię mu jeszcze za sobą mój były gnijący korpus. Poproszę Boga, żeby na tym, co kiedyś było moją twarzą, uwidocznił się ten sam cyniczny uśmieszek. Żeby ten kto go zobaczy, a nie rozumie jak cudowną rzeczą jest śmierć, zazgrzytał zębami ze złości. Bo zrozumie, że wygrałem. I że ta gra była już wygrana od początku.

Żyję więc teraz i jestem fundamentalnie zadowolony.
Bo jak żyć to albo szczęśliwie albo wcale.

Ewentualnie można też żyć nadzieją, że nieszczęśliwość jest chwilowa, a przy cierpliwości, wysiłku i odwadze, szczęśliwość jeszcze nastąpi. Jeszcze za tego życia. Taka była moja historia. Początek był marny. Ale opłaciła mi się cierpliwość, wysiłek i odwaga.

Ale nawet jak się komuś nie opłaci, to nie ma się co podniecać. Logika mówi: „machnij waść ręką na to albowiem nie ma takiego więzienia, które by było wieczne”.

Covid mnie zabije? Super! Covid mnie nie zabije? To zabije mnie co innego. Super!

Szczepionka uratowała wielu ludzi od śmierci? A gówno prawda. Przecież wszyscy, którzy się zaszczepili umarli. Co do jednego. A jak nie, to umrą.

A może nieszczepienie się kogoś uratuje? A gówno prawda. Przecież wszyscy niezaszczepieni poumierają. Albo już umarli.

Prawda jakie to proste? A media to dziwnie komplikują…

Mówię wam: jak sobie człowiek raz a porządnie poradzi w głowie z tematem śmierci, to nie ma takiego gówna na tym świecie, które by się do niego przykleiło. Bo nawet jak ci zaśmierdzi, to jest to smród chwilowy. W dłuższej perspektywie czeka cię wyprawa w jedną stronę i każdy smród zostanie za plecami.

Wyprawa-niespodzianka

Jest to oczywiście wyprawa-niespodzianka. Niejednego ten fakt mocno niepokoi. Ale pamiętaj, że ostatecznie ktoś tą wycieczkę jednak organizuje. Tak jak ktoś zorganizował nam wycieczkę na planetę Ziemia z grupą zorganizowaną o nazwie Ludzkość.

Ja się z tej grupy urwałem dość szybko. I nie mam ochoty wracać. Bo uważam, że jest nudna. Ale mniejsza z grupą, ja nie na grupie się skupiam, tylko na Organizatorze. I na tej przyszłej wycieczce, bo ta to już będzie na dłużej, zdaje się. Jak na razie – szczegółów Organizator nie zdradza. Ale wyraźnie powiedział nam jedno: że bać się nie ma czego.

„A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie ja jestem, i wy byli. I dokąd ja idę, wiecie, i drogę znacie”.

Owszem wiem, owszem znam, a ponoć nawet mam tam mieszkanie załatwione. Ale nie wiem jakie. Ciekawy jestem strasznie tych wszystkich szczegółów.

Ale znowu: czy mi się spieszy gdzieś? Ta łódka beze mnie i tak nie odpłynie. Dowiem się wszystkiego tak czy inaczej, czy chcę czy nie. Tak samo jak i ty.

Co jest po śmierci?

Nie pytaj mnie, co jest po śmierci. Poczekaj, to sam się dowiesz. Nikogo pytać nie musisz. Gwarantuję ci to, że się dowiesz. Na sto procent.

Póki co jestem więc tu, a skoro tu jestem, to żyć chcę szczęśliwie. Bo: albo żyć szcześliwie albo wcale!

I będąc tu przeżywam nieraz perwersyjną satysfakcję, kiedy myślę sobie o dzisiejszych ludziach – takich wypasionych, takich przekonanych, takich straszliwie przywiązanych do Planety, Demokracji, Nauki, Bezpieczeństwa i innych nowoczesnych bogów.

Myślę sobie o tym, ilu z nich wyjdzie na kretynów, kiedy ta łódka przypłynie po nich.

I nie wiadomo dlaczego jakoś lepiej się po tym czuję. Może jest ze mnie kawał… wuja. A może w tym rzecz, że kiedy tak myślę, czuję się tak jakby świat, życie i wszystko w nim, miało faktycznie sens.

10 komentarzy

  • Zgadzam się! Przy czym, ja wciąż lubię życie, lubię/kocham ludzi i wciąż mnie ten świat ciekawi. Ogólnie chcę jeszcze trochę rzeczy tutaj zrobić. Z drugiej strony ze śmiercią jestem już też „oswojony” i mi w sumie nie przeszkadza. Jak umrę to umrę i kij, też będzie fajnie, a wręcz jeszcze fajniej niż było „na tym świecie” :-).

  • No nie wiem, mi się wydaje dziurawe to rozumowanie, że zakładając, że nie ma nic po śmierci to najlepiej od razu się zabić. Tak długo jak ktoś jest szczęśliwy to nie ma tego złego. To trochę jak sen, gdy przypadkiem odzyskasz świadomość w śnie to zdajesz sobie sprawę, że to tylko sen i zaraz się obudzisz, a sen się skończy. Z tym założeniem jest podobnie, żylibyśmy wtedy tutaj we śnie i kiedyś się skończy, ale póki jest fajnie to po co przerywać. Jedyne co to warto tutaj zobaczyć, że w śnie nikt by nie zaczął budować absurdalnie dużego domu, w którym nie ma co robić, tylko by poszedł i się cieszył snem i że może robić różne rzeczy. Po prostu nie widzę tej impliakcji „jeżeli śmierć to koniec istnienia to jedynym logicznym rozwiązaniem jest natychmiastowe samobójstwo”. Ale wiadomo, że najlepiej żeby była wycieczka 🙂

    • A może i dziurawe. Nawet jak nie dziurawe, to i tak średnie, bo człowiek jak sobie żyje to nie jest aż tak strasznie logiczny.

      Może nas wszystkich ratuje to, że myślimy tak na krótko. Żyjemy tu i teraz i nie zastanawiamy się przeważnie co będzie później. Na zasadzie: teraz jest przyjemne, a potem się zobaczy.

      Przeważnie tacy ludzie lądują ostatecznie z długami, rozwodami, nerwicą czy czym tam jeszcze się da, ale są przypadki kiedy to pomaga. Na przykład na to, że nie uświadamiają sobie – jak jakiś Salomon z Biblii – że życie człowieka to jedna wielka marność i, jak on to opisał, gonitwa za wiatrem.

      Krótko mówiąc, jak kto nie za mądry, to są tego plusy.

      A Salomon też właściwie nie doszedł wcale do wniosku, że skoro życie generalnie nie ma dużego sensu, to wcale nie należy z tym skończyć jak najszybciej, tylko co innego: jeść, pić, cieszyć się, robić co popadnie. Bo i tak się skończy.

      Czyli mój wniosek faktycznie dziurawy, na to wychodzi. Ale przynajmniej dobry do tego, żeby się trochę nad tymi sprawami samemu pozastanawiać.

  • „I będąc tu przeżywam nieraz perwersyjną satysfakcję, kiedy myślę sobie o dzisiejszych ludziach – takich wypasionych, takich przekonanych, takich straszliwie przywiązanych do Planety, Demokracji, Nauki, Bezpieczeństwa i innych nowoczesnych bogów.”
    Ja myślę, że zdecydowanej większości, ci „dzisiejsi ludzie” chcą jednak tego żeby kolejni którzy tu przyjdą na tą planetę, mogli żyć w normalnych warunkach. Nie na brudnej i śmierdzącej ziemi, pod dyktaturą oszołomów, itd.
    Jak dla mnie dobre i ciekawe podejście do tematu śmierci i co po niej, z którym zasadniczo się zgadzam. Jednak gdy tak czytam że „wuj” Ciebie to i tamto obchodzi, to pytanie czy to już nie trochę egoizm i egocentryzm ?

    • A, czyli to ludzie myślący o kolejnych pokoleniach wybrali na zarządców ludzi, którzy im rozdają tu i teraz 500 plus? To tym długiem do spłacenia przez całe życie dzieci i wnuków to się martwią czy nie martwią w końcu? Bo ja już nie rozumiem jak myśli altruista.

      Gdyby było jak tak myślisz, to priorytetem byłby system edukacji. Byłoby powstrzymywanie za wszelką cenę młodych przed uciekaniem z kraju. No ja tego nie widzę. Widzę zamykanie gospodarki, żeby staruszkowie mniej się bali. Widzę dojenie czego się jeszcze da od tych co jeszcze mają, a po nas choćby potop.

      Brudna i śmierdząca ziemia to jest przy okazji.

      Paradoks egoizmu polega na tym, że mimo swojej całej surowej brzydoty, daje w efekcie więcej dobra niż działanie w imię dobra ludzkości. Co ilustrowała doskonale przed dekady różnica życia w pełnym komunistycznych ideałów Związku Radzieckim a bezwzględnie egoistycznymi Stanami Zjednoczonymi.

      Gdyby patrzeć na intencje to oczywiście ZSRR wygrywa.
      „Wyklęty powstań ludu ziemi” porywa nieporównywalnie bardziej niż reklama Coca-Coli. Bo pierwsza powstała z idei walki o lepszy świat dla przyszłych pokoleń a druga z egoistycznej chęci zysku.

      Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie woli mieszkać w Związku Radzieckim.

      Na tym polega paradoks.

      Nawiasem mówiąc nie widzę absolutnie powodu, żeby się wstydzić egoizmu. Dam coś do myślenia i powiem tak: nie tylko że nie jest wcale sprzeczny z miłością bliźniego, ale jest wręcz jej fundamentem.

      Zrobiłem o tym cały odcinek nawet: https://www.odwyk.com/przykazanie-egoizmu,2320

  • Nie chodziło mi o politykę, bo też uważam, że to w dużej mierze obłuda i gra interesów. Mi chodzi o starania przeciętnego człowieka który chce zapewnić lepszą przyszłość następnym pokoleniom. Przecież nie ma tyłu bezludnych wysp żeby każdy mógł żyć na swojej, więc jesteśmy skazani na współpracę i kompromisy. Tak jest stworzony ten świat. Oczywiście każdy musi pobyć co jakiś czas trochę w swojej „samotni”, ale zasadniczo jesteśmy stworzeni do bycia w wspólnocie.
    Słowo egoizm jest negatywne w swoim znaczeniu.
    https://synonim.net/inaczej-egoizm
    Więc nie pasuje mi do łączenia z miłością.
    Może lepiej byłoby pójść w kierunku bycia racjonalnym w swoim zachowaniu a nie bycia egoistą.

    • Tam gdzie są „przyszłe pokolenia” tam już jest polityka. Bo cóż innego? Polityka to wszystko, co dotyczy dużych grup ludzi. Jest nie do uniknięcia.

      Dobrze żyć tak, żeby po sobie brudu nie narobić.

      Ja wciąż uważam, że należy nauczyć się kochać siebie, decydowania o sobie i dążenia do własnych celów. Niezależnie od tego jak bardzo negatywnie to komu brzmi. Od tego należy zacząć życie. A bez tego to lepiej innych zostawić w spokoju. Bo jak mawiał kto mądry: jak ślepy ślepego prowadzi, to obaj w dół wpadną.

      Tak że jak kto siebie nie umie kochać, do swoich celów dążyć i za siebie samego decydować nie potrafi, to niech się on lepiej nie bierze za kochanie i decydowanie o całych pokoleniach.

      A wspólnoty to ja z kolei bardzo lubię! Pod warunkiem, że to oczywiście wspólnoty egoistów, co lubią innych egoistów. Dalej nie widzę gdzie jedno drugiemu przeczy. Bycie zakochany w sobie można doskonale połączyć z byciem zakochanym w innych.

      Co zresztą pokazał Jezus, bo jak się prześledzi ile on o sobie samym mówił, ile sam siebie reklamował i chwalił, to niejeden mógłby go sklasyfikować jako skrajnego egoistę i skłonnościach narcystycznych.

      A mi tam wszystko pasuje. I bardzo go lubię z tą jego postawą.

  • Martin, miłość to fajna rzecz. Gorzej jak Ci nie wychodzi mimo prób.
    Na przestrzeni ostatniego czasu chciałbym sobie kogoś znaleźć, ale mi nie wychodzi, mimo że te randki wglądają fajnie. Może po prostu dać sobie spokój, może za bardzo chcę i to widać?

    Szukam kogoś, bo czuje się czasami samotny, to chyba nie jest złe?

    Pytam, czy miałeś podobnie i jak sobie z tym radziłeś?

    • Cześć Eryk!

      No jak za bardzo chcesz to nie wyjdzie, bo sam pomyśl: czy ty byś chciał być z dziewczyną, w której widać desperację? Odstrasza takie coś. Perspektywa, że drugi człowiek zrobi ci z życia więzienie, nie jest specjalnie atrakcyjna.

      Ale to jest skutek, a przyczyna jest gdzie indziej.

      Samotnych ludzi jest bardzo dużo i nic w tym dziwnego. Zwłaszcza teraz, kiedy panuje jakaś religia izolacji. „Dystans społeczny” to kompletna patologia i fakt, że ludzie w ogóle coś takiego zaakceptowali, najlepiej pokazuje jak bardzo wierzą w izolację. W Anglii właśnie zlikwidowali nakaz masek na gębie – a połowa ludzi dalej w tym chodzi.

      To jest groźne w samotności: trudno z niej wyjść jak się raz tam wejdzie. Człowiek w swojej izolacji czuje się źle, ale bezpiecznie.

      Szukaj kogoś, ale polecam to co ja robiłem, bo to dało dobre efekty: nie szukaj jednego kogoś, szukaj ludzi. Wielu. Im więcej tym lepiej.

      I nie szukaj romantyzmu, szukaj przyjaźni.

      Jak od tego zaczniesz to myślę, że dobrze zrobisz. Do bycia w parze z kimś może być długa droga, więc dobrze się nie spieszyć.

      To tak w skrócie, bo w komentarzu to nie ma miejsca na długaśności.

      • Znajomych mam sporo, spotykamy się często na różnych zlotach bo jesteśmy z różnych miejsc Polski.
        Mam kolegów od sportu, gier czy normalnych wyjść, mogę śmiało powiedzieć że mam też kilku przyjaciół, zaufanych i wypróbowanych. Ale z dziewczynami, fakt, być może jest to problem desperacji, a ta wynika z jakiejś niespełnionej potrzeby, którą i tak mi nikt nie zaspokoi.
        Dochodzę do wniosku że sam ze sobą musze być kompletny, a tak chodzę na głodzie-więc nie wyjdzie
        W każdym razie, dzięki za odpowiedz do mojego pytania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *