Odkąd cieszę się życiem, wszystko wygląda inaczej. Słońce świeci, ptaki ćwierkają, ludzie są mili, obiad jest smaczny.
Zmieniło się coś jeszcze. Zacząłem czytać Biblię. Może miała na to wpływ wizyta Świadków Jehowy, którzy proponowali mi kurs biblijny. Może zachęciła mnie nowa metoda, którą przedstawiono w kościele. Może słońce, które tak ładnie świeciło tego dnia, zrobiło robotę.
Zawsze myślałem, że czekam na właściwy moment. I pewnie miałem rację. Tego dnia było minus 10 stopni, ale było tak pięknie i warunki były tak dobre do czytania, że spróbowałem.
Założyłem zeszyt, w którym zapisuję ważne fragmenty oraz swoje przemyślenia, postanowienia i modlitwy.
Przez wiele lat nie czytałem wcale. Wiadomo, że jakąś wiedzę miałem z Odwyku. Dawno temu przeczytałem obszerne fragmenty. Potem miałem styczność z wersetami, gdy padały w kościele.
Uważam jednak, że mam kontakt z Bogiem. Bardzo lubię, kiedy ja milczę, a on mówi. Lubię też, gdy ja coś powiem, a on odpowiada. Lubię jak mnie uczy. A niektóre lekcje trwają wiele lat, podczas których ja nawet nie wiem, czego się uczę.
Dlatego gdy w kościele powtarzali wielokrotnie, że ta Biblia jest taka ważna i trzeba ją czytać, bo to jest słowo boże dla naszego życia, to ja się buntowałem. Bo ja chciałem żyć z Bogiem, a nie czytać książki jego autorstwa.
Jest taka myśl, która nabrała realnych kształtów w moim mózgu niedawno. Wydaje mi się, że ważne jest nie to, żeby czytać Biblię, ale to, żeby wprowadzać w życie idee, które są tam zawarte. Nie jest do tego wcale potrzebne czytanie Biblii, bo te idee można znaleźć w różnych miejscach.
Uważam więc, że lepiej jest nie przeczytać Biblii, ale zastosować się do paru koncepcji, niż przeczytać całą, a potem stwierdzić, że Boga nie ma.
Różne są przypadki. Moja przygoda z Biblią zaczęła się tego dnia, gdy pięknie świeciło słońce, a ja cieszyłem się życiem.
No to ciekawe o czym będzie następny wpis w takiej nowej sytuacji..:)