Dom w ruinie i rozpadający się samochód

A co, kiedy jest do dupy?

Mówią, ze nieszczęścia chodzą parami. Bzdura! One biegają stadami!

KolorY Życia

Nie chodzi o to, że nie jest różowo. Chyba, że akurat ci uciekł ostatni autobus z przystanku naprzeciwko sex-shopu, który właśnie otwiera swe wieczorne podwoje, świecąc łuną landrynkowej żarówy po twoich pruderyjnych oczętach. To może wtedy na chwilę jest różowo.

Nie o to chodzi, że nieraz jest zwyczajnie pod górkę. Że się trochę zasapiesz, spocisz, ale doczłapiesz w końcu z małą porcją zakwasów i większą odcisków. Nieraz stoisz przed pionową, kilometrową ścianą lodu, podziwiając ślady swoich pazurów do wysokości metr osiemdziesiąt.

Nie w tym problem, że świat wali ci się na głowę. Tylko w tym, że nie ma na co się walić. Bo jest już rozsadzona od wewnątrz a korpus leży bezwładnie obok, pokaleczony od życia usłanego kolczastymi różami. Od życia, w którym siostra wpadła w alkoholizm, mąż ma kochankę, dziecko dostało sepsy, a pies sąsiada odgryzł ci nogę, w związku z czym straciłeś pracę jako listonosz.

Różowa bozia

Kiedyś myślałam, że jak ktoś tak naprawdę wierzy w Boga, jak apostoły, czy coś, to już się niczym nie przejmuje. Nic go nie złamie, nie martwi, nie przytłacza, nie ma lęków, ani obrażeń. Ale było to mocno chybione wyobrażenie, jak wiele innych. Nawet nie wiem nawet czemu je miałam. Może przez ogólnodostępną propagandę, która w różnych tematach wiodła przez to samo założenie: że jak zrobisz to lub zrozumiesz tamto, to skończą się problemy w twoim życiu. Upraszczam do bólu, ale da się wydłubać sens, nie?

Wiecie, kiedyś przymierzałam się do habitu. Poznane w klasztorze zakonnice były zawsze uśmiechnięte i spokojne, jak dzieci w reklamach Nutelli. No i wtedy, nie do końca świadomie, wsiąkałam powoli w to dobre miejsce do schowania się w bezpieczną przestrzeń: jedna decyzja i potem żadnych więcej. Z górki. Bez ryzyka, bez zawirowań, w wewnętrznym świecie. No bo trudno myśleć o zewnętrznym z jedną sukienką na stanie.

Mam wrażenie, że sporo osób może chcieć znaleźć Boga po to, żeby mieć wreszcie bezproblemowe życie. Chodzi mi tu o szeroką ofertę takiego podejścia do wiary, która przede wszystkim ubezpiecza i wyposaża. Sama zresztą liczyłam kiedyś na taki właśnie rozwój wypadków. I wypadki się zaczęły rozwijać…

Dramat obyczajowy

Najbardziej moje wyobrażenia zmieniała lektura Biblii. Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię i pięć minut sielanki. Potem to już leci dramat obyczajowy. A czasem sam dramat w ogóle nieobyczajny z elementami sensacyjnego thrillera, a nawet horroru. I mało który bohater pozytywny miał w Biblii lekko.

Weźmy Salomona. No niby mądry i bogaty, bajer. Ale kto pamięta jakąkolwiek z jego rad? Skończył z tytułem: „marność nad marnościami”.

Hiobowi żyło się pięknie. Do czasu. W zasadzie od czasu do czasu. I nawet to, że miał wiernych przyjaciół niespecjalnie mu pomogło.

Dawid! Ukochany synek mu zmarł, a drugi chciał go zabić w ówczesnej „grze o tron”.

A Mojżesz, biedaczysko! Tyle lat tułał się z narodem szemranym po pustyni, ciągle naprawiając ich błędy, jako negocjator, mediator, a nawet terminator.

Abraham, Jan Chrzciciel, Noe, Eliasz, Dżizes… Szkoda gadać.

Tak więc lektura Biblii otrzeźwiła mnie w sprawie życia z Bogiem. A potem samo życie. Zwłaszcza te jego momenty, kiedy wszystko się wali po całości, a ty doświadczasz boleśnie każdego jej rozpadającego się fragmentu.

Pytanie, co wtedy?

Co wtedy?

Na ten moment mojego doświadczenia mam kilka kół ratunkowych. Oczywiście pomijając fakt, że wtedy można naprawdę zacząć polegać na Bogu, bo już nic innego ci nie zostaje. Moje dzieci, zwłaszcza kiedy są starsze, potrzebują mnie głównie wtedy, kiedy mają z czymś kłopot. Kiedy nie radzą sobie same. Resztę czasu możemy po prostu cieszyć się wspólną obecnością. Ciężko mi na myśl, że i one będą miały chwilę ostrej załamki w życiu.

Co im wtedy powiem?

Po pierwsze: to jest normalne

W prawdziwym życiu są prawdziwe problemy, ponieważ nie da się uniknąć błędów, ani przewidzieć tego, co inni ludzie w to życie wniosą.

Po drugie: to jest nienormalne

Muszę się z czegoś otrząsnąć, bo najwyraźniej mam w życiu syf, który zlekceważyłam, albo co gorsza przestałam zauważać.

Po trzecie: to jest potrzebne

Nieraz moment totalnej rozpierduchy jest jak remont, w którym trzeba od nowa się zorganizować. Bo życie, w jakim utknęłam, nie nadaje się do użytku.

Po czwarte: być wdzięcznym

To dla ambitnych: umieć znaleźć mimo wszystko powody do wdzięczności i nie pozwolić sobie koncentrować się na problemach. Bo nawet jak się ich nie spodziewałam, to zawsze pozostaje coś, czego się spodziewam: że jest Ktoś, kto to ogarnia i rozumie. Na ile Go znasz, na tyle zaufasz, że jakoś będzie, gdy ciemno wszędzie i głucho wszędzie.

Sens?

Kłopot w tym, że często dopiero z perspektywy czasu widać, że prywatne katastrofy nie są bezsensowne. Są skutkiem, ostrzeżeniem, lekcją, okazją, sprawdzianem, treningiem albo fragmentem czegoś większego.

I Bóg się tym zajmuje. Od początku świata. Mamy to na piśmie!

12 komentarzy

  • Jestem obecnie w sytuacji totalnego kataklizmu, w pracy staram się, nic nie idzie, ciągle NIE, w relacjach z kobietami NIE, w sumie mało wychodzę z domu, to dlatego ciężko kogoś poznać :))

    Mam okropne parcie na osiąganie sukcesów, których w życiu zbytnio nie doświadczyłem, to urosło do takich rozmiarów że te pragnienia, powoli zaczynają mnie zżerać od środka, jestem tak zdołowany że nie widzę dalej sensu, uwazam że jak zrezygnuje z tego naćiskania, to będzie bach! wstyd i żenada, znowu odczuje ten wstyd, ten żal jak za dzieciaka, kiedy przewaznie bywałem na końcu, przed tym uciekam i dlatego chcę osiągać.
    W takich chwilach wątpię w Boga, zaczynam myśleć że mnie nienawidzi, że mnie prześladuje i specjalnie mi to robi.

    Dzięki za tekst, podejrzewam że to nie przypadek że akurat teraz go dostrzegłem.

    • Oj, momenty są….I nieraz inaczej postrzegamy Boga jak jest hossa w życiu i fajnie sobie ogólnie leci, a jak jest gorzel lub źle to inaczej Go widzimy. A on nas widzi przecieżtak samo. Odwzajemnianie tego też bardzo pomaga przetrwać. Bo naszym spokojem nie jest unikanie burzy, tylko to, że Jezus jest z nami w łódce.

    • Chciałem być dobrym katolikiem. Gdy słyszę, że Bóg kocha wszystkich i wszystkim pomaga to pytam czy tak samo pomaga zbrodniarzom jak i ich ofiarom. Jednym daje miliardy a drugim biedę i choroby. To nie prawda, ze Bóg jest sprawiedliwy i dzieli dobrami po równo.

      • Jak Bóg może być jednocześnie sprawiedliwy i dzielić po równo? Dzielenie po równo to niesprawiedliwość.

        Nie wiem co tam w tych kościołach opowiadają ostatnio, ale nigdy Biblia nie mówiła, że Bóg wszystkim pomaga. Równo nie ma i nie będzie, Jezus nawet trudniejsze rzeczy mówił: „kto ma, ten będzie miał więcej, kto nie ma straci i to co ma”. To nie są poglądy kogoś, kto kocha równość.

        Nie jest też zagwarantowane, że sprawiedliwość przyjdzie szybko. Ale doświadczenie życiowe pokazuje, że sprawiedliwość się jednak dzieje częściej niż myślałem.

        Z krótkiego dystansu patrząc, bywa różnie, bo życie jest nieprzewidywalne i wiele rzeczy się dzieje, na które nie mamy wpływu. Ale na dłuższą metę, człowiek zbiera to co sieje, i jaką sobie drogę wybrał, to go spotyka.

        Błąd polega na tym, że ludzie sobie ubzdurali że należy im się nagroda za sam fakt istnienia, i nazywają to „sprawiedliwość”. Nie, to jest skrajna niesprawiedliwość i tego Bóg nigdzie nie obiecał.

        A jeżeli ktoś jest biedny i woła o sprawiedliwość, bo ktoś inny jest bogatszy, to niech najpierw zada sobie pytania co robił przez ostatnie 5 lat:
        – czy przeczytałem dużo książek?
        – czy nauczyłem się jakiegoś języka?
        – czy wyćwiczyłem jakieś przydatne umiejętności?
        – o ile lepszym stałem się człowiekiem?
        – ile osób jest mi wdzięcznych za to co dla nich zrobiłem?

        Zwykle się okazuje, że człowiek nie robił nic, żeby przestać być biednym, ale mimo to krzyczy że Bóg nie dał mu sprawiedliwości.

        Otóż wtedy ja zaprotestuję i powiem, że Bóg dał takiemu człowiekowi dokładnie to o co prosił: sprawiedliwość. Dlatego jest biedny.

        Ale nic straconego, przecież wszystko można zmienić.

        Z drugiej strony można nic nie zmieniać i narzekać na Boga i jego sprawiedliwość, ale nie polecam. Na Bogu to nie robi żadnego wrażenia, a człowiek od tego się nie wzbogaci.

        No ale z drugiej strony życie jest pełne najróżniejszych sytuacji i na sprawiedliwość to nieraz trzeba bardzo długo poczekać. Ja sam się tak czuję teraz. No ale to nie Boga wina, ja zgodziłem się na taki koszt.

        Może niedługo przestanę się zgadzać, bo chyba doszedłem do limitów.

        Tak że rozumiem jakie to jest podłe uczucie, mieć wrażenie że niesprawiedliwie. Ale też wiem, że to co się wydaje niesprawiedliwie niekoniecznie jest niesprawiedliwie naprawdę, i wiem że możemy zmienić bardzo dużo.

        I tyle wiem z doświadczenia, że Bóg zawsze w końcu nagradza cierpliwość, dobroć, uczciwość, pracowitość i bycie sprawiedliwym wobec innych.

  • A co w sytuacji kiedy wstydzisz się prosić o pomoc, kiedy czujesz z tego powodu że sobie nie radzisz, wstyd i poczucie winy…
    Wstydzę się rozmawiać o swoich problemach na żywo, bo czuje się wtedy nekomopletny..
    Wali mi się praca, relacje z ludźmi, dosłownie wszystko, mam myśli samobójcze.
    Wstydzę się swoich słabości, nie mam do kogo z nimi iść, bo obawiam się wyśmiania i odrzucenia, co robić??

    Mógłby mi ktoś pomóc, tutaj w świecie wirtualnym? proszę.

    • To nie jest świat wirtualny, ludzie są przecież prawdziwi. Żywi ludzie, tak jak ty i ja.

      Hej, dużo ludzi ma to samo co ty. Tyle, że ty jesteś odważniejszy, bo się do tego przyznajesz przed sobą i o tym głośno powiedziałeś.

      Pogadanie z kimś żywym jest początkiem do naprawiania wszystkiego. Tylko często nie ma z kim pogadać. Właśnie z tych powodów co mówisz. Trudno kogoś znaleźć komu można zaufać i kto tobie chce trochę zaufać. To się nazywało kiedyś: przyjaciel.

      Przyjaciół trzeba znaleźć albo kupić. W internecie zachęca się do tego drugiego przeważnie. Przyjaciel, którego sobie możesz kupić nazywa się „psycholog”. Albo „psychiatra”. Albo ktoś inny, działający na tej zasadzie.

      Nie mówię, że to zły pomysł, ale mam lepszy, chociaż trudniejszy: poszukać przyjaciół za darmo.

      Ja znam trochę ludzi, którym można zaufać i pogadać, bo tej projekt Odwyk, co go robię kilkanaście lat już, często takich przyciąga. Co szukają przyjaciół, i chcą być dla innych przyjacielem.

      Napisz z jakiego jesteś miasta, to może akurat ktoś będzie w pobliżu, to se pogadacie. Już samo pogadanie z kimś żywym sporo pomaga. No ja to raczej odpadam, bo jestem teraz na południu Hiszpanii.

      A jak jesteś nieufny za bardzo to zacznij od internetu. Wpadnij w środę o 21:00 na stronę http://www.odwyk.com. Co tydzień gadam na żywo i przychodzą posłuchać ludzie, którzy chcą pogadać i z którymi można pogadać na czacie. Albo można zadzwonić też do audycji i sobie chwilę pogadać przez mikrofon.

      Tak że dobry początek, bo bezpieczny. Wpadnij.

      A jak już raz jesteś między ludźmi, to już potem wszystko może się zdarzyć. Na pewno potrzebujesz jakieś zmiany, a ta zmiana gdzieś się musi zacząć. Jeżeli sam gdzieś utknąłeś i nie wiesz jak wyjść, pomoc kogoś z zewnątrz pomoże ci się ruszyć z miejsca.

      Tak, że poszukaj ludzi.

      Przy okazji, kto wie, może znajdziesz coś więcej.

  • Ciężko jest mężczyznie w dzisiejszych czasach, facet jest nauczony że nie ma prawa mówić o swoich rozterkach, ograniczeniach bo zaraz jest wyśmiewany. Tak jest od dziecka, potem kiedy problemy się nawarstwiają, boi się poprosić o pomoc i wsparcie, bo uważa że coś jest z nim nie tak, że nie powinienem miec chwili słabości itd, stąd tłui wszystko w sobie.
    Ja nawet Boga się wstydzę, znaczy wstydzę się poprosić go o pomoc, wstydzę się przyznać przed nim, że nie daje czasami rady, że potrzebuje pomocy.

    • Przyznanie się przed Bogiem, że sam sobie nie poradzę było u mnie początkiem prawdziwej przemiany, przełomowym momentem w życiu. 🙂

Skomentuj Vlad Palownik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *