Tchórze i bohatery

I zachciało mi się obóz robić. Językowy. Chrześcijański.

Takie rzeczy to nie jest coś, co gwarantuje w życiu święty spokój. A ja lubię święty spokój. A tu ludzie, szkolenia, formalności, procedury. Ośrodek znaleźć, przepisy ogarnąć, pieniądze zebrać, więc zanim w ogóle dojdzie do najtrudniejszej części – znalezienia w ogóle chętnych – to już dawno się ta ciuchcia wykolei.

Myślę sobie więc: ja mam całkiem dobrą wizję, ale to musi mieć Bóg w tym interes. Nic tu nie poradzę. Tu musi nastąpić seria zbiegów okoliczności. Więc albo cudem, albo wcale.

ŻYWY BÓG

Po tym postanowieniu nastąpiła ulga. Ponieważ szefem obozu został Bóg, mogłem wszystko zwalić na niego.

Bóg podjął wyzwanie. W odpowiedzi zaczęły rzeczy się udawać i zbiegi okoliczności pojawiać, i w ten sposób Bóg zwalił wszystko z powrotem na mnie, a jak nie wszystko to przynajmniej tę część, którą zrobić mogę.

I to jest historia obozu No Fear Camp w skrócie i z mojej perspektywy.

Cała ta wizja pojawiła się rok temu – po tym, jak pojechaliśmy pomagać na obozie na Ukrainie. Fantastyczne dni to były i zupełnie nienudne. Nie z powodu wojny, bo to tylko parę alarmów, jakieś drony i godzina policyjna. Główny problem widziałem w drastycznie innym podejściu do chrześcijaństwa między naszą ekipą a lokalnym kościołem.

My tym się różnimy od tradycyjnych kościołów, że poważnie traktujemy koncepcję, że Bóg jest żywy i ruchliwy i występuje w przyrodzie. W związku z tym uczymy się rezygnować z naszej kontroli i zapraszać Boga do interwencji. Uczymy się nie bać i zdawać się na niego przy każdej okazji.

W kościołach ta koncepcja też istnieje, tyle że teoretycznie. W praktyce natomiast wszystko jest zaplanowane, wyregulowane i pod kontrolą. Ufność do Boga jako ojca i przekonanie, że Jezus załatwił nam już wszystkie najistotniejsze problemy życiowe, powinny dawać poczucie wolności i odwagę. Tymczasem w kościołach ufność musi mieć jakieś inne źródło, bo efektem jest poczucie obowiązku, poczucie winy i strach przed zagrożeniami.

Jest sposób, żeby sprawdzić, kto z jakiego źródła wiary pije: wystarczy wyciągnąć delikwenta na pół roku z kościoła. Jeżeli sobie poradzi, pozostanie szczęśliwy, odważny, wesoły i pewny siebie, znak to, że czerpał siłę z wiary w realność Boga. Stracił wspierające towarzystwo, ale Bóg został, więc wiele się nie zmieniło.

Jeżeli jednak gość się posypie, to zdaje się, że jednak budował ten swój dom na piasku. A wtedy, jak powiedział Jezus: huknęło, błysnęło i gruchnęło, a gruchnięcie było wielkie, amen.

WOLNOŚĆ I ODWAGA

Dlatego nasze dni na Ukrainie były nienudne, bo pomieszanie ludzi z dwóch różnych światów dać musi ciekawe efekty. Najciekawszym efektem było to, że efekt naszej wizyty na Ukrainie bardzo dobry był, a konflikt cywilizacji wcale nie był taki straszny. No bo ostatecznie my tam pojechaliśmy nie na wojnę, tylko żeby służyć. I to dało spektakularnie dobre wyniki.

Poczyniłem przy okazji taką obserwację: jakże ogromny potencjał jest w ludziach, którzy są wolni i odważni! O ile lepiej wszystko działa, kiedy uczy się innych nie z obowiązku, ale z pasji. Jak mocniej wszystko brzmi, kiedy mówisz o swoim życiu prosto z głowy zamiast czytać z kartki. O ile piękniejsze są relacje, kiedy zupełnie się nie boisz zbliżyć do człowieka, słuchać i mówić bez autocenzury, kiedy nie zawiązuje ci pyska kościelny kaganiec wszelkich zasad, zgorszeń i oburzeń!

Myślałem więc sobie, ucząc swoją mała grupkę młodych Ukraińców angielskiego: ileż więcej by na tym wszyscy skorzystali, gdybym mógł to wszystko zrobić po swojemu.

I dlatego sobie postanowiłem: nie będzie lepszego momentu niż teraz. Nie uspokoję się, póki nie udowodnię że się da, że chrześcijańska wolność jest wielokrotnie lepsza niż strach, zasady i kontrola. Albo przeciwnie, rzeczywistość udowodni mi, że się nie da.

Bo przecież jest to też możliwe, że nikt tej wolności po prostu nie chce. Że nawet jak ktoś w coś wierzy, to tylko wiarą kontrolowaną, uregulowaną, bez niepotrzebnych niespodzianek. Wtedy ja jestem niepotrzebny, obóz jest niepotrzebny i Bóg w zasadzie też.

Bo – zupełnie poważnie pytam – po co ci Bóg, jak masz kościół?

INNA DROGA

I dlatego poczułem, jak mi coś hukło w duszy, kiedy w niedzielę dowiedziałem się, że nikt z tych młodych ludzi z Ukrainy na nasz obóz w sierpniu nie przyjedzie.

Wziąłem więc rower i z myślą „pierdolę to wszystko chwilowo” pojechałem sobie moją ulubioną lokalną trasą rowerową przez łąki i laski nad jezioro i z powrotem.

Trasa rowerowa była zamknięta.

Jakiś remont się zaczął czy co i w poprzek trasy stało ogrodzenie i napis „road is closed„. Cóż za symbolizm sytuacji.

Myślę se: ominę. Szukam jakiejś drogi w bok: jest. Nie wiadomo dokąd, nigdy tędy nie jechałem. Nie wygląda na objazd, ale kto wie, pojadę kawałek, zobaczę gdzie to poprowadzi.

I jak zacząłem jechać, błysnęło mi w głowie „symbolizm sytuacji” i zorientowałem się, że to jeden z tych momentów, kiedy Bóg mówi.

Tak, bo zapomniałem dodać: jestem wariatem, Bóg do mnie mówi.

Tak jak mówił do wszystkich tych chrześcijan z pierwszego wieku, opisanych w Dziejach Apostolskich. Zresztą nie wiem, może mówi inaczej, ale generalnie nie chodzi o metodę, chodzi o koncepcję.

A koncepcja w Biblii jest taka: Jezus obiecał, że będzie się komunikować ze swoimi uczniami. Jak? To już jego sprawa. Ale nasza też, bo żeby się czegoś nauczyć, trzeba ją praktykować, a żeby ją praktykować, trzeba wierzyć, że w końcu się uda.

I może to ostatnie jest najważniejsze. Bo jak mówi Biblia: „bez wiary Bogu podobać się nie można„. I w tym cała trudność, bo znajdź tu teraz kogoś, kto ma wiary za grosz.

W tym wypadku Bóg powiada mi coś w rodzaju: patrz, zamykam ci jedną drogę, masz obok inną. Czego nie rozumiesz?

TCHÓRZE I BOHATERY

Dziękuję za zaufanie, bo owszem, rozumiem. Kiedy człowiek „przestanie własną pieścić się boleścią, przestanie ciągłym lamentem się poić„, kiedy na chwilę włączy dystans do siebie i trzeźwe spojrzenie, to sprawy stają się jasne.

Nie utrudnia Bóg wcale organizacji tego obozu, po prostu chce go zrobić po swojemu. Ja się trzymam swoich ścieżek, jak każdy. Mam do nich sentyment, mam je wypróbowane, są sprawdzone, znam się na tym. Ale czy dla Boga to jedyna opcja? A jeżeli nie jedyna, to czy najlepsza?

O ileż więcej mógłby Bóg ze swoimi ludźmi zrobić, gdyby tylko nie upierali się tak, żeby powtarzać w kółko to samo! Gdyby strach przed zmianą pracy, zmianą domu, zmianą towarzystwa, zmianą nawyków, nie był dla nich jednoznaczny z „to niemożliwe”!

„Bohater biblijny” to ktoś, kogo Bóg użył w spektakularny sposób. Czy był taki, od którego nie wymagano, żeby rzucił to, co dobrze znał i zrobił nagle coś nowego?

Zapewne wstanie teraz chór chrześcijan i usprawiedliwi swoje korzenie zapuszczone w kościelne ławki zdaniem: nie każdy musi być bohaterem.

A co, jeżeli jednak musi?

Bo co znaczą słowa na końcu Biblii: „zwycięzca odziedziczy to wszystko, i będę mu Bogiem, a on będzie mi synem. Udziałem zaś bojaźliwych i niewierzących (…) i wszystkich kłamców będzie jezioro płonące ogniem i siarką. To jest śmierć druga„.

Coś mi się zdaje, że ten wybór jest bardziej radykalny, niż chcieliby to widzieć kościelniacy. Biblia mówi: albo będziesz zwycięzcą, albo będziesz tchórzem.

To gdzie będą ci pomiędzy?

Odpowiedź jest prosta: nie ma nic pomiędzy. Jeżeli nie jesteś bohaterem, to jesteś tchórzem. Jeżeli nie jesteś tchórzem, to jesteś bohaterem.

Powiesz, że to wysoko postawiona poprzeczka. Ale ja mówię: wcale nie. No bo pomyśl: wystarczy nie być tchórzem!

I pewnie jeszcze chcesz wiedzieć, jaka była ta alternatywna droga rowerowa, na którą mnie Bóg wepchnął dla większego symbolizmu?

Otóż wspaniała była.

Jej największa wspaniałość polegała nie na tym, że widziałem cudowne wiosenne pola zielonej Anglii, że drogę mi przebiegł jeden bardzo ładny króliczek oraz mini-krecik futerkowy, następnie myszka polna i duże ilości ptaszków. To jest bardzo przyjemne jak się jeździ na rowerze, ale największa wspaniałość tej drogi polegała na tym, że była zupełnie i totalnie nowa.

I takich właśnie dróg wam wszystkich życzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *