Od samego początku mojej chrześcijańskiej kariery miałem problem z chrześcijanami.
Dziwny paradoks: chrześcijanin, co ma problem z chrześcijanami. Ale jeżeli wrócić do fundamentów Biblii, to ten paradoks przestaje być taki dziwny. Podstawą chrześcijaństwa jest przecież nie przynależność do tej czy innej grupy ludzi, ale osobista relacja z Bogiem, za pośrednictwem Jezusa. Ludzie są tu sprawą ważną, ale jednak wtórną.
I ja zaczynałem karierę właśnie tak, klasycznie: od Jezusa. Ludzkość mnie nie interesowała.
dlaczego unikam kościołów
Moja triumfalna samotność z Bogiem trwała krótko. Właściwie to tylko parę chwil, bo szybko odkryłem, że Bóg zaraził mnie podstępnie nieuzasadnioną i irracjonalną sympatią do ludzi. On to nazywa „miłością”, ale ja powiem: „sympatia”. Wolę unikać takiego cukierkowego gadania i robienia poezji z prostych rzeczy. Mam przesyt.
I żylibyśmy długo i szczęśliwie w trójkę – ja, Bóg i ludzkość – gdybym nie poszedł do kościoła.
Moje bliższe spotkania z najwyższą siłą nadprzyrodzoną w kosmosie odbywały się poza kościołem. W kościele nigdy by się nie odbyły, bo odkąd pamiętam miałem alergię na… no, powiedzmy na te rzeczy, od których w kościołach aż się przelewa.
I odtąd – a było to w roku 1994 – lawiruję ciągle pomiędzy sympatią a odrazą. I raz chce mi się powiedzieć: „co za barany”, a zaraz mówię: „cóż za baranki”. Jednego dnia korci mnie, żeby wystrzelać całe stado po pysku, a drugiego znowuż przytuliłbym do serca i nauczył tabliczki mnożenia.
Wypisuję o tym od lat, jak bardzo mi nie smakuje ta potrawa. Bóg po kościelnemu w sosie stadnym smakuje jak… smakuje jak… no właśnie w tym rzecz, że w ogóle nie smakuje, bo składa się ze składników starych, zwiędłych i bez przypraw. Za to mocno sfermentowanych. Biesiadnicy przychodzą raz na tydzień na obiad i wtedy można sobie pozwolić na odrobinę wolności. Można głośno mlaskać, jeszcze głośniej siorbać. Na koniec wszyscy robią ściepę i zbierają, żeby kucharz miał z czego żyć.
– Przynajmniej coś jemy – mówią co trzeźwiejsi, ale nie mówią tego za głośno. Bo co by to było, gdyby im tego zabrakło?
Miało nie być poezji, a tu takie soczyste porównanie się wymsknęło. Więc dobrze, powiem wprost: odpycha mnie to, jak prymitywni są chrześcijanie w kościołach. To urąga wszelkiej logice, żeby sympatycy najinteligentniejszej istoty we wszechświecie, zadeklarowani naśladowcy Jezusa, który w mądrości prześcigał Salomona, byli tak bardzo niezainteresowani mądrością, wiedzą, rozumem czy inteligencją.
Jak słucham co niektórych i sobie wyobrażę życie wieczne w ich towarzystwie, to mnie mrozi. O czym my będziemy gadać przez całą wieczność? To ma być homo sapiens? Prędzej homo niż sapiens, ale z braku sapiens pewnie by się obrazili za homo.
Aj tam – powie ktoś trzeźwo – bycie przygłupem to jeszcze nie tragedia. I ja się z tym zgadzam!
Forrest Gump, przykładowo. No też był idiotą, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się z nim kolegować. Bo chociaż na rozumie szwankował, to jego postawa życiowa była prosta, solidna, uczciwa i pokorna. Forrest Gump nie uważał się za nikogo szczególnego – i już samo to daje człowiekowi wiele mądrości.
Ale to nie braki intelektualne są powodem, że co odwiedzę jakiś kościół, to zaraz uciekam i długo nie wracam. To nie dlatego, że napotykam tam ludzi, co są przeraźliwie głupi. Nie, to dlatego, że są przeraźliwie nudni.
I to jest sedno całego problemu i moja tragedia życiowa. Nuda!
wieczna starość
A Bóg? Bóg jest fascynujący. Jezus jest mądry, genialny, pomysłowy. Olbrzymia wiedza, poczucie humoru, zawsze czymś zaskoczy. Można słuchać i rozmawiać w nieskończoność. Ale spójrzcie, jakich mają subskrybentów…
Jezus mówi: wierz we mnie, a będziesz żył na wieki. Wspaniale – myślę sobie – z kimś takim całą wieczność można spędzić i zawsze będzie ciekawie! A potem idę do kościoła i patrzę na ludzi, którzy ponoć postawili sobie za cel być jak Jezus. Ale to, co widzę, to przygnębiająco prymitywni ludzie, przeciętni, pospolici, z banalnymi pomysłami na siebie, powtarzający bez zrozumienia wszystko, co usłyszą. I myślę z przerażeniem: i ja mam spędzić wieczność z kimś tak nudnym?
Pytam was teraz: jak to jest możliwe, że z kościołów wieje taką nudą? Przecież to są, powtarzam, ludzie, co mieli Jezusa naśladować. A wyglądają jak jego parodia. Jezus nie unikał kontrowersji – oni szukają normalności. Jezus zaskakiwał mądrością – oni rażą głupotą. Jezus był odważny – oni boją się wszystkiego. Jezus lekceważył posiadanie materialnych rzeczy – oni gromadzą, ile się da. Jezus robił to co dobre, słuszne i sprawiedliwe wbrew całemu światu – oni bez wahania założą na gębę maseczkę jak tylko ktoś powie: tak trzeba.
Ale najważniejsze dla mnie jest to, że Jezus był bardzo interesującym człowiekiem. A co znajdujemy w kościołach? Gdybym szukał najnudniejszych ludzi na świecie, to właśnie tam bym zaczął.
Myślałem sobie o sformułowaniu, które powtarza się ewangeliach często: życie wieczne. I przyszło mi do głowy, że gdybym miał sobie to bardziej skonkretyzować, to z perspektywy kościoła życie wieczne rozumiałbym jako wieczna starość.
I chyba tak właśnie sobie tam życie wieczne wyobrażają. Oto trupy powstaną z grobów i… zostaną trupami na wieki. Mam wizję: w niebie wszyscy będziemy starzy. Będzie łupało nas w kościach na wieki. Będziemy godzinami gapić się na chmurki, bo przecież wszystko wygląda jak chmurki, kiedy wzrok już nie ten. Będziemy siedzieć cały dzień na bujanych krzesłach i pokrzykiwać do aniołów: „głośniej tam na tych harfach!” – bo słuch też już nie ten. Na śniadanie będzie owsianka, a na podwieczorek herbatka. Tylko słaba. I bez cukru, bo szkodzi.
wieczna młodość
Ja mam bardzo inne wyobrażenie życia wiecznego. Ja życie wieczne rozumiem jako wieczną młodość. Będziemy wszędzie biegać i będziemy śpiewać piosenki. Przeróżne, ale głównie wesołe. Będziemy żartować bez przerwy i ze wszystkiego. Będziemy mieli ciągle nowe pomysły i będziemy często w coś grać. I będziemy generalnie robić na co nam przyjdzie fantazja, bez zastanawiania się, czy to uchodzi czy nie uchodzi, bo na tym polega młodość. Zawsze jest coś do zrobienia i zawsze jest dokąd iść.
I myślę, że Biblia stoi tu po stronie mojej wizji, skoro najczęstszy opis życia po śmierci to uczta. Skoro Jezus zapowiedział pierwszym uczniom, że w przyszłym życiu będzie pił z nimi wino. Skoro Biblia mówi: Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych. I myślę, że tą żywość należy rozumieć bardzo szeroko: Bóg jest Bogiem życia, a nie śmierci.
Czy nie obyłaby się Ziemia bez tylu przeróżnych stworzeń? Twórcy gier, żeby było fajnie i ciekawie, dorzucają tam z kilkanaście, czasem kilkadziesiąt rodzajów zwierząt i nikt nie mówi, że za dużo. Czy tysiąc gatunków owadów by nam nie starczyło? Ale Bóg stworzył ich więcej niż milion i tak zaprojektował życie, żeby wszystko było w ruchu i ciągle się zmieniało. To jest pewne, że ten projektant jest absolutnym fanatykiem wszystkiego co żywe.
Ta zapierająca dech w piersiach różnorodność naszej planety zdradza bez słów oczywistą prawdę o Stwórcy: oto ktoś, kto nie znosi nudy, uwielbia różnorodność. Kto chce, żeby zawsze coś się działo. O nie, nasz Bóg nie jest szary – nasz Bóg jest kolorowy!
Dlatego mogę wybaczyć chrześcijanom ignorancję, z której są szeroko znani. Mogę znieść jakoś tchórzliwość i hipokryzję. Objawy fanatyzmu znoszę z najwyższym trudem. Ale bycie nudnym? Nie, nie, nie. To jest niedopuszczalne. Tego to ja na pewno nie wytrzymam.
Proszę was więc, wy wszyscy, którzy chociaż troszkę szukacie Boga: bądźcie tacy jak on przynajmniej w tym jednym aspekcie: bądźcie nie-nudni!
To da się zrobić. Każdego stać na bycie nie-nudnym. Nie trzeba do tego żadnych predyspozycji.
Zróbcie to choćby z tego powodu, że nic tak nie odstrasza ludzi od Boga, jak jeden rzut oka na nudnych chrześcijan w ich nudnych kościołach.
A które to są te nudne kościoły?
Panie, a które nie są!
Kościół katolicki – tego nie trzeba przedstawiać nikomu, kto sto razy walczył w niedzielę na mszy, żeby nie usnąć. Ale nie ma się co tak podniecać legendarną nudą kościoła rzymsko-katolickiego, bo alternatywa naprawdę niewiele lepsza.
Dla protestantów KRK istnieje głównie po to, żeby było się do czego porównywać. Mówią: „Patrzcie, jakie to nudne! W kółko powtarzana liturgia, w kółko powtarzane gesty, ludzie wstają, siadają, wstają, siadają, klęczą, wstają, siadają, i tak co tydzień, co miesiąc, co rok. Nie to co my!”
Też sobie znaleźliście chłopca do bicia, o dostojni wielbiciele pastorów. Też nie macie się już do czego porównywać. A porównajcie się z czymkolwiek innym i zaraz inaczej to wygląda. Te debaty i spory bez końca o byle duperele, te kazania, kazania, kazania, o nieskończonych możliwościach detalicznego wgłębiania się w szczegóły. I te spotkania, spotkania, spotkania, co to wpływu na realne życie z nich tyle, ile mysz napierdzi. Całymi latami siedziałem w tym i słuchałem, i chodziłem, i uczyłem się, a że tu paruzja, że tam metanoja, a że w grece to ma szesnaście znaczeń a znowuż w hebrajskim trzydzieści dziewięć, i na koniec po latach obejrzałem się dookoła. I widzę, że zatrzymałem się w czasie. Wszyscy zadowoleni z tego, jakie postępy zrobili, a stoją dalej w tym samym miejscu.
Jak powiedział jeden człowiek po wyjściu od lekarza: „Wyniki mam gorsze, ale czuję się lepiej”.
Filozofia protestantyzmu tradycyjnego przypomina jazdę na rowerze w siłowni: pedałujesz, męczysz się, a zawsze stoisz w miejscu. I argument zawsze ten sam: „Lepsze to niż prawdziwy rower, bo bezpieczne i pod kontrolą. A prawdziwym rowerem Bóg wie, gdzie człowiek zajedzie! Po co ryzykować?”
Po co, drogi pastorze? A na przykład, żeby się nie zesrać z nudów, po to!
Więc dotarło to w końcu do mnie, że tradycyjny kościół protestancki w praktyce ma jeden nadrzędny cel i tym celem jest: żeby nic się nigdy nie zmieniło. Jedni będą robić kursy alfa, inni będą robić kursy beta, ale gdyby kursy miały coś zmienić, to by pastor już dawno ich zabronił. Kierunkiem protestanta klasycznego jest stać w miejscu, a jego satysfakcją jest zakonserwować wszystko na wieki i cieszyć się z osiągniętej doskonałości doktryny. I tym sposobem osiągnąć wieczną nudę.
Tak jak w tym klasycznym kawale:
– Ile baptystów potrzeba żeby zmienić żarówkę?
– Zmienić???
I wy, hipercharyzmatycy, co myślicie, że uciekliście od wszechmocnej kościelnej nudy. Wydaje wam się, że nie jesteście nudni, bo się wydzieracie, wpadacie w histerie i gracie wspaniale na emocjach? Ale popatrzcie, co to za gra. Myślicie może, że śpiewanie czterdzieści razy jednej zwrotki jest takie ciekawe? Że powtarzanie w kółko „Panie” i „alleluja” czyni człowieka interesującym? Gdzie ta różnorodność tak charakterystyczna dla Stwórcy i stworzenia, skoro wszyscy u was zachowują się jak klony?
Szaleństwo to też metoda ucieczki przed nudą, ale chrześcijanie mają lepszą drogę. Bóg to Bóg tworzenia i oryginalności, a nie uciekania w prymitywne szaleństwo. Gdzie harmonia, gdzie piękno, gdzie pokój w tych wariackich seansach? Emocje, które się mechanicznie w kółko powtarzają, to dalej nuda, tyle że zagłuszona krzykiem.
INNA DROGA
Ja proponuję inną drogę dla chrześcijan: precz z nudą! Szukajmy Boga, naśladujmy go w tym, że będąc niezmiennym zawsze jest pełny życia i zmian. Dla pierwszych apostołów każdy dzień z Jezusem był inny i nowy, każdego dnia wiedzieli, że wszystko się może zdarzyć.
I nie trzeba się tego bać! Między wiecznym włóczęgostwem a hipoteką na 30 lat jest cały ogrom możliwości. A czy Bóg w swojej różnorodności oczekiwałby, że każdy ma żyć według jednego modelu życia? Początkiem każdej drogi jest zobaczyć, że ta droga w ogóle istnieje i mam nadzieję, że chociaż tyle mogę zrobić.
Mówię to wszystko oczywiście we własnym interesie. Bo sprawia mi ogromną przyjemność poznawać kolejnych interesujących ludzi. Z pasjami, osobowością, dziwactwami. Kolorowych i unikalnych. Dlatego chciałbym, żeby ich było jak najwięcej. Zwłaszcza jeżeli mam z nimi spędzać wieczność.
Też tak miałem – też mnie Bóg zaraził sympatią do ludzi :-D. I też lawiruję pomiędzy sympatią i odrazą, a czasem i wkurzeniem czy smutkiem. I też unikam kościołów. No, ale przede wszystkim patrzę na owoce i szukam różnych możliwości i okazji jak tu najlepiej w życiu działać. I jestem gotowy na kompromisy w imię czegoś większego. Tak, więc liczę, że gdzieś tam są wciąż ludzie którzy naprawdę chcą zrobić coś fajnego i zarazem pożytecznego z czego Jezus byłby zadowolony. W tym w różnych kościołach (co ciekawe najwięcej spotkałem na Odwyku). Może ci ludzie też czekają (świadomie lub nieświadomie) na te różne okazje w tym na okazje do zmiany swojego życia na lepsze, weselsze i bardziej „żywe” :-).
Co do wieczności, to zobaczymy jak to Jezus rozwiąże. Może wesołe chamy do lewej części nieba, a nudziarze lubiący etykietę i spokój do prawej ;-).
Dzięki za ten tekst Martinie!
Ps. twoja wizja nieba do mnie przemawia 😀