Zabawa w chowanego w pociągu

Jechałem sobie ostatnio pociągiem. W trakcie jazdy generalnie mam przez cały czas na głowie słuchawki, więc kompletnie nie docierają do mnie dźwięki z zewnątrz. Ale jak wchodzę do pociągu, to je na chwilę zdejmuję, żeby w razie czego móc zadać odwieczne filozoficzne pytanie „Czy tu jest wolne?”. Więc to jest tak naprawdę jedyny moment, kiedy w pociągu mogę usłyszeć coś, o czym ludzie rozmawiają.

Bóg się ukrywa

Facet siedzący przy przeciwległym oknie pożyczał ładowarkę od chłopaka siedzącego naprzeciwko. Niestety rzeczony chłopak miał tylko kabel (bez kostki), więc to mu dał. Facet wyglądał na trochę zakłopotanego tym faktem. Wtedy sobie przypomniałem, że przecież ja w plecaku mam kompletną ładowarkę, to mógłbym mu pożyczyć. I od razu stanęło mi przed oczami wspomnienie, jak to kiedyś pożyczyłem nieznajomemu ładowarkę w pociągu i musiałem za nim biegać, żeby ją w ogóle odzyskać. I tak jak mi się już wcześniej nie chciało specjalnie zagadywać, skoro mnie nikt nie pytał, tak po tym wspomnieniu odechciało mi się jeszcze bardziej. Ale zaraz potem zaatakowała mnie myśl: „Akurat w tym krótkim momencie jak mogłem coś usłyszeć to trafia się ktoś, kto potrzebuje pomocy. A co jak Bóg to zaaranżował, żeby ktoś dzięki mnie mógł naładować telefon? Może bardzo teraz potrzebuje gdzieś zadzwonić albo coś sprawdzić?” Moją następną myślą było „Damian uspokój się, masz paranoję jak zwykle”. Więc sobie odpuściłem i założyłem słuchawki. I byłem świadom, że ostatecznie to ja tak naprawdę nie mam pewności, czy to jednak nie było od Boga. Może nie było, a może jednak było. Może przegapiłem dobrą okazję. Nie wiem. I pomyślałem sobie, że to właśnie jest piękne.

Wielu Chrześcijan (i nie tylko) zastanawia się, dlaczego Bóg tak się wiecznie ukrywa. Nigdy nie mówi nic wprost, tylko – o ile w ogóle – jakimiś zbiegami okoliczności albo czujami. A to jest zawsze do interpretacji i nigdy nie wiesz tak całkiem na pewno, czy faktycznie Bóg mówi, czy sobie jednak tylko wmówiłeś. Ale spróbuj sobie wyobrazić świat, gdzie tak nie jest – gdzie Bóg mówi do wszystkich słowami, klarownie i ze szczegółami. Zawsze wiesz co i kiedy chciałby, żebyś zrobił. I wtedy ty – mając pełną wiedzę i stuprocentową pewność – możesz z własnej woli wybrać, czy to zrobić czy nie.

TAK MÓWI PAN

Tylko jak w praktyce wyglądałaby ta „własna wola”? Powiedzmy idziesz sobie chodnikiem jak gdyby nigdy nic, a tu nagle pyk, głos od Boga: „Idź do Lidla, kup 10 bochenków chleba i zanieś pod Iksińską trzy przez dwa”. I co, nie zrobiłbyś tego? Właściwie to dlaczego miałbyś nie? Przecież Bóg chce, a ty jesteś dobrym Chrześcijaninem. Przecież nie powiesz Mu „nie” jak cię wyraźnie prosi, prawda?

I gdzie w tym wszystkim jest jakiś twój wybór? W teorii. I tylko tam. Bo w praktyce zawsze zrobisz. Bo zawsze będzie presja, że przecież skoro Bóg powiedział, to trzeba zrobić, bo inaczej jesteś nieposłuszny. Poza tym taki świat zwyczajnie zwalnia z jakiegokolwiek myślenia. Bóg powiedział „zrób” – robisz, „nie rób” – nie robisz, nic nie powiedział akurat w tej chwili – też nic nie robisz, bo przecież gdybyś miał coś teraz zrobić, to by powiedział. No bo dlaczego miałbyś się zachować inaczej? Bóg to Bóg, ma zawsze rację. Jak coś kazał, to przecież oczywiste, że to jest dobre, a ty przecież chcesz robić dobre rzeczy. Nie zastanawiasz się nad niczym, bo i po co? Możesz albo dojść do tych samych wniosków i zrobić to, co Bóg mówi, albo do innych – i wtedy i tak zrobić to, co Bóg mówi. Skoro ostatecznie efekt i tak jest ten sam, myślenie to strata czasu.

Bóg mógłby dać mi wizję albo powiedzieć w mojej głowie, żebym pożyczył ładowarkę tamtemu facetowi. I ja bym to zrobił. Zupełnie bezmyślnie. Jak robot. Bez zastanowienia, czy to jest mu potrzebne, czy ja tego chcę i czy ten facet w ogóle mnie obchodzi. I de facto by mnie wcale nie obchodził. Bo ja bym nie myślał, że ktoś jest w potrzebie i chcę mu pomóc. Ja bym wykonywał rozkaz. I ten rozkaz Bóg mógłby ubrać w najpiękniejsze słówka świata i użyć „proszę” ile razy tylko by chciał. Ale w praktyce to i tak by był rozkaz. No bo przecież hej, TAK MÓWI PAN! I w czymś takim nie byłoby z mojej strony ani krzty miłości. Bo jak może w tym być moja miłość, jeśli w tym tak naprawdę w ogóle nie ma mnie?

Bóg doskonale zdawał sobie sprawę z tej pułapki, w którą byśmy wpadli. Bo kiedy taki wielki Bóg spotyka się z takim małym człowiekiem, to jeśli pokaże mu się w całym swoim rozmiarze, to go przytłoczy. I człowieka już nie będzie. Więc Bóg stwierdził, że jedynym sposobem na prawdziwą, partnerską relację między dwiema nierównymi stronami jest to, żeby ta większa strona się ukrywała.

SZUKAM!

I właśnie w tej rzeczywistości, którą Bóg sobie wymyślił, jestem mentalnie w stanie go nie posłuchać. A jak mogę to zrobić? Ano tak, że mogę stwierdzić, że w ogóle nic mi nie powiedział! No bo przecież skoro nie wiem na pewno, czy Bóg coś w tej chwili do mnie mówi, to bardzo możliwe, że wcale nie mówi. A nawet jeśli się w tym pomylę, to przecież tylko błąd, a nie zła wola. Więc mogę czuć się komfortowo z samym sobą bez myśli, że olałem Boga. A kiedy znika dyskomfort wobec opcji pt. „nie zrobić”, to wtedy pojawia się dyskomfort pt. „nie wiem, co zrobić”. I to jest ten dobry dyskomfort, bo on nas motywuje do myślenia. I podejmowania decyzji. Samemu. Czyli, innymi słowy, do bycia sobą. Do prawdziwego bycia obecnym w sytuacji, w której się akurat jest. Do faktycznego widzenia tematu, zamiast bezrefleksyjnego ruchu w kierunku, który Bóg wskaże palcem. Do faktycznego widzenia tego człowieka, którego temat dotyczy. A czym jest miłość, jeśli właśnie nie widzeniem innych?

Ja wiem, że ja temat upraszczam, bo przecież Bóg nie raz w historii mówił do swoich ludzi bezpośrednio. I przecież nic się strasznego nie działo, ludzie nadal byli sobą i nadal wybierali. Ok, to może działać – ale pod warunkiem, że to są sporadyczne przypadki. Bo jeśli to będzie dla każdego i cały czas, na dłuższą metę musi się skończyć powszechnym zroboceniem. I Bóg o tym wie, dlatego wzbrania się przed mówieniem wprost, jak tylko może. I robi wyjątki tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne.

I mimo wszystkich trudności, które to sprawia, mimo wszystkich błędów, które przez to popełniam, ja się bardzo cieszę, że Bóg chce się ze mną bawić w chowanego. Że pozwala mi być mną. Nawet jeśli „mną” znaczy „leniwą bułą, której się nie chce wstać, powiedzieć jednego zdania i pożyczyć durnej ładowarki na godzinę”. Najwidoczniej woli mieć leniwą bułę niż robota niewolnika. I właśnie takiego Go uwielbiam.

Czasem się zastanawiam, jak to będzie w tym kolejnym świecie, kiedy Bóg będzie już zupełnie bezpośrednio i wprost. Czy nie będzie tych złych efektów, o których napisałem wyżej. Ale wiem, że On sobie z tym jakoś poradzi – już teraz mi wystarczająco pokazał, jaki jest mądry.

Aha, byłbym zapomniał. Chwilę po tej ciężkiej rozkminie zobaczyłem, że facet wyciągnął powerbanka i podłączył do niego swój telefon tym kablem, który dostał. Czyli sobie jednak poradził i bez mojej pomocy. Więc może faktycznie cała ta akcja to tylko moje paranoje. A może Bóg chciał mi pokazać, że nawet jak czegoś nie zrobię, to świat się nie skończy i wszyscy nie zginiemy. Nie wiem. Pojęcia nie mam. I chwała Bogu za to!

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *