Chrześcijanin w mediach nie ma szans.
Dlaczego? Bo jest zbyt dowartościowany.
Już wyjaśniam o co chodzi.
RSS
Nie wiem czy wiecie, ale jestem najdłużej działającym i najwięcej nagrywającym, podcasterem w Polsce.
Czy znacie skrót RSS? Jeżeli znacie, to tak wam się tylko wydaje. RSS to skrót od: Rada Siedmiu Sędziwych.
Była to grupa najdłużej nagrywających podcasterów, którą powołałem do życia sam już nie pamiętam kiedy i gdzie. Jak poszukacie na Google, to może się wyjaśni. RSS składała się z siedmiu podcasterów nagrywających od początku istnienia tego zjawiska, czyli od 2005.
Z tych siedmiu najbardziej doświadczonych do dzisiaj nagrywają, z tego co wiem, tylko ja i Borys Kozielski. Co się stało z innymi, tego nie wiem. Może też jeszcze nagrywają? A może mają przerwę?
Ale z tych siedmiu bez wątpienia ja nagrałem do dzisiaj najwięcej.
Samych odcinków Odwyku jest prawie 500. Odcinków nagrywanych na żywo jest jeszcze więcej. W ramach radia KonteStacja musiałem więc nagrać grubo powyżej 1000 godzin. Było tego tak dużo, że przestałem liczyć. A to i tak nie są wszystkie moje produkcje.
No dobra, więc mam doświadczenie. Może nawet największe w Polsce. I co z tego, zapytasz?
Świat Kogutów
No właśnie nic. Z mojej perspektywy ten fakt nic szczególnego w moim życiu nie zmienia. Nie widzę potrzeby o tym gadać.
Ale gdyby wziąć przeciętnego współczesnego polskiego podcastera, który zaczął nagrywać w 2018 roku, to gdyby on miał taki „kapitał”, to piałby zachwyty nad sobą niczym kogut. Myślisz, że nie? Oczywiście, że by piał! Bo już teraz pieje. Głośno, donośnie i profesjonalnie, chociaż nie ma ani 1/10 tego „kapitału” co ja.
I tak samo wygląda sytuacja na blogach, YouTube, Facebooku i w każdych innych współczesnych mediach: ludzie pieją ile tylko powietrza mają. A jak im brakuje, to pożyczą. Pianie to podstawowa część medialnej działalności.
Ten świat jest pełen kogutów. Jesteś w mediach? Musisz piać: wydzierać się o ilościach subów, ryczeć o napisanych książkach, grzmieć o tym kto ci podał rękę, trąbić o tym jakie masz tytuły.
Świat KUR
A mnie do piania w ogóle nie ciągnie. Nie mam ochoty. Nie czuję potrzeby. Jestem zażenowany, kiedy muszę wymieniać swoje osiągnięcia.
W byciu kogutem piejącym po niebiosa, widzę coś głupkowatego i komicznego. Tak mniej więcej jak to widział Mały Książę. Parcie na sukces sprawia, że ludzie zachowują się jak pawie. A człowiek-paw jest śmieszny.
Dla mnie jest śmieszny.
Dla innych – niekoniecznie. Popatrzcie jaki szacunek i podziw dla koguta mają kury w kurniku. Nie jestem pewien ten szacunek to akurat za pianie czy za co innego, ale pianie na pewno pomaga. Nawet na tym blogu do jakiegoś stopnia relacja kogut-kura występuje: ja, piszący, jestem kogutem. Ty, czytający, jesteś kurą.
– Piej kogucie! – mówi kura. – Dlaczego nie piejesz? Nie będę szanować takiego koguta, co nie pieje!
A ja się tylko śmieję. Bo może ty i jesteś kurą, ale ja nie jestem kogutem. O kant dupy potłuc mi suby, lajki i subskrypcje. Kurą też nie jestem, więc nie zrobi na mnie wrażenia twój „magister”. Jest dla mnie tyle wart, ile mój tytuł barona Sealandii. Ty masz swój tytuł? Ja też. Jak ty jesteś „Magister Jan Kowalski” to ja jestem „Lord Martin Lechowicz„. Teraz będę piał razem z tobą, jak Lord z Magistrem. Ale ludzie zaczną się śmiać z mojego piania, bo moim zamiarem jest tylko pokazać, jakie to głupie. Więc nie spodziewaj się, że przy twoim pianiu zachowają powagę.
Albo zrobię co innego: powstrzymując śmiech przypomnę ci, że wcale nie jesteś kurą. Kto wie, jeżeli zrobię to umiejętnie, to może się obudzisz z zaczarowanego snu konsumenta? Albowiem pięknie jest, kiedy kura zmienia się w człowieka.
Życzyłbym sobie, żeby to samo się przydarzyło kogutom.
Świat ludzi
Dlaczego ludzie pieją?
– Bo tak trzeba – odpowiesz. – Taki jest świat mediów. Bez piania nie ma subowania.
E tam. Jest dużo ważniejszy powód. Nie wierzę, że dlatego kogut pieje, bo mu tak plan strategiczny podpowiada. Nie, kogut pieje dlatego, bo jest niedowartościowany.
Kogut po prostu źle się czuje bez podziwu kur. Pieje, bo musi. Taka już jego psychika, że mu bez piania czegoś brakuje.
I tak samo jest z ludźmi, czy to w skali dużej czy małej. Chłopak próbuje imponować dziewczynie, student profesorowi, a Kaczyński narodowo. Pieją, bo ich dziura w duszy boli, muszą ją czymś zapiać.
Ty też pewnie do kogoś piejesz. Może masz samochód, który jeździ 200 km/h, chociaż w mieście jest ograniczenie do 50? A może jesteś magistrem po pięciu latach bezużytecznie zmarnowanego czasu? A może nie potrafisz wyjść z domu bez makijażu. No więc widzisz: wszyscy pieją. Z potrzeby serca.
Otóż nie, nie wszyscy.
Przede wszystkim nie pieją chrześcijanie.
Nienormalny świat chrześcijan
Chrześcijanie nie pieją z takiego powodu: są patologicznie dowartościowani.
– Ależ zaraz, chwileczkę – zawołasz. – Cóż Lord Martin za bzdury opowiada! Przecież ja znam całe masy katolików, prawosławnych i protestantów, którzy się autoreklamują, nadymają i pieją!
– A któż ci powiedział, że są chrześcijanami? – odpowiadam. – Czy nie oni sami? Więc kim według ciebie jest kogut, który pieje, że jest lwem? Lwem jest czy kogutem?
A słyszałeś kiedyś o lwie, co pieje?
Chrześcijanin, który faktycznie nim jest, i osiągnął jako-taką dojrzałość, jest chorobliwie dowartościowany. Jeżeli spotkasz takiego człowieka (a niewielu takich spotkasz), zauważysz w jego oczach coś zaskakującego: niewzruszone przekonanie o własnej wartości.
Takie przekonanie mają ludzie, którzy do reszty uwierzyli w to, co mówi Biblia: że chrześcijanin z wyboru staje się adoptowanym dzieckiem Boga, ze wszystkimi przywilejami jakie z tego faktu płyną. Na czele z tym, że cieszy się pełną akceptacją ze strony Boga. Bez pośredników i bez warunków. Jego wartość i poczucie godności opierają się na tym kim jest w oczach Boga.
Jak to pięknie opisał apostoł Paweł:
Jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, naszym Panu. [Rz 8:38 – Rz 8:39]
I są miedzy nami tacy pomyleńcy, którzy naprawdę w to wierzą.
Mój świat
Jak łatwo się domyślić, ja jestem jednym z nich.
I dlatego nic mnie nie ciśnie, żeby piać. Jest to moja słabość, z którą muszę walczyć.
Wydaje się, że byciem chrześcijaninem nie powinno mieć wpływu na bycie medialnym kogutem, tak samo jak bycie ateistą, satanistą czy kimkolwiek innym. Bo co ma jedno z drugim wspólnego? Jedno to działalność publiczna, a drugie – sprawa osobista.
Ale to inaczej działa. Wszystko co człowiek robi, jest sprawą osobistą. Możesz się chować za idiotyczną koncepcją profesjonalizmu, możesz odrywać to co robisz, od tego kim jesteś. Ale prawda jest taka, że nie jesteś robotem i nigdy nie będziesz. Wszystko co robisz, zawsze wypływa w twoich motywacji, potrzeb, systemu wartości, lęków, nadziei, ambicji. Nawet postanowienie, żeby udawać „profesjonalistę” (czyli kogoś kto odrzuca swój własny indywidualizm na rzecz pracy, którą wykonuje) też się bierze z jakichś potrzeb i lęków w twoim wnętrzu.
Nawiasem mówiąc, profesjonalistą nie można być. Profesjonalistę można tylko udawać. Dlaczego? To proste: bo nie da się być nie-sobą. Nie-siebie można tylko grać. Na tym polega profesjonalizm: na graniu swojej roli.
Ktoś skrajnie dowartościowany niektórych rzeczy robić więc nie będzie. Bo nie może. Są działania, które biorą się z poczucia niedowartościowania. Zabierz komuś to poczucie, za zabierzesz mu motor, który go pchał. I chrześcijanin tego poczucia nie ma, biedny kaleka.
Co mogę a czego nie mogę
Oto jest więc lista niektórych rzeczy, które robić nie mogę albo robię je z najwyższym trudem, nie mając do tego wymaganego poziomu niedowartościowania:
- głosić, że jestem w czymś ekspertem
- reklamować odcinki Odwyku
- czuć onieśmielenie rozmawiając z Januszem Korwin-Mikke
- zarabiać dużo pieniędzy
- zdobywać certyfikaty
- wołać o suby na YouTube
- patrzeć w co się ubieram jak nagrywam „60 sekund”
- kupować rzeczy, których nie potrzebuję
Z powodu mojego patologicznego chrześcijańskiego dowartościowania moja obecność w świecie mediów jest więc co najmniej dziwna.
Dlatego rozumiem, że wielu z was interpretuje moje braki w pianiu jako coś niezrozumiałego. Jako przejaw bezmyślności, niekompetencji czy czegoś gorszego. Dostałem przez lata setki jak nie tysiące uwag od ludzi, którzy życząc mi jak najlepszego, doradzali więcej piania i dłuższy ogon.
Rozumiem was. Ale jakże wy możecie zrozumieć mnie?
Rzadko mi się udaje komuś wyjaśnić, że owszem, przyjemnie jest mieć milion czytelników, widzów, słuchaczy, przyjemnie dużo zarabiać, mieć tytuły, osiągać sukcesy. Przyjemne to, ale nie wynika z potrzeby. To tak jak wypić dobre piwo: lubię, ale nie muszę.
Ale kiedy tak mówię, czuję to niedowierzanie po drugiej stronie. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś nie ma tak podstawowej potrzeby w czasach, kiedy popularność jest czyś w rodzaju psychicznej waluty, za którą kupuje się porcję własnej wartości.
Ale ja nie potrzebuję porcji własnej wartości. Tak jak nie potrzebuje kubka wody ktoś kto pływa w rzece. Mogę wypić, ale stary: ja mam cały ocean do dyspozycji!
Nie mam tych potrzeb, które zmuszają ludzi do piania. One są już dawno zaspokojone przez coś zupełnie innego. Coś, co nie zniknie, kiedy zmieni się moda. Co nie skończy się, kiedy odetną internet. Coś, czego nie zabraknie, kiedy odejdzie dziewczyna. Co się nie załamie, kiedy wyrzucą z roboty.
Coś na co nie ma żadnego wpływu ocena w szkole, w pracy, w internecie. Czego nie dotkną żadne mierniki wirtualnej popularności.
– Rozumiesz?
– Nie.
– Czego nie rozumiesz?
– Niczego. Bo jak religia może dawać takie rzeczy?
Nie może. Ale wyjaśnieniem, że chrześcijaństwo to nie religia („a co w takim razie?”) to ja się zajmę kiedy indziej.
Ale wykład, dzięki i przepraszam
Dobrze powiedziane Martinie. Tylko co do jakiejś autoreklamy twojej twórczości, choćby szczątkowej, to coś tam jednak robisz. Oczywiście w porównaniu z całą resztą z YouTuba itd to jest to naprawdę minimum. Tak, więc nie dziwię się, że tak mało osób o tobie słyszało i o tym co głosisz – w ich oczach możesz być co najwyżej niemodnym, dziwnym „dinozaurem” . W sumie bardziej niż ty sam, robią ci reklamę inni ludzie słuchający na przykład odwyku, pisząc: „hej, ostatnio oglądałem taki bardziej ciekawy filmik na you tube, gdzie gość wyjaśnia czym jest tak naprawdę chrześcijaństwo, zobacz se”. Czy to jednak wystarczy… Wątpię. To raczej utonie w morzu miliardów innych „filmików”. Tak, więc masz rację. Chrześcijaństwo nie ma szans. Bo nie jest modne, niedostateczne fajne, nie jest seksi, nie szasta pieniędzmi na lewo i prawo oraz oczywiście nie pieje, a przynajmniej to prawdziwe. No chyba, że Bóg postanowi nagle zesłać jakiś cud, który otworzy wszystkim oczy. Ale wątpię, że tak będzie, bo On już to robił w historii i to za przeproszeniem tak naprawdę gówno dało (już widzę to oburzenie w oczach innych pseudo-chrześcijan)… Większość ludzi dalej jest jaka jest i funkcjonuje jakby nic się nie wydarzyło. Można by rzecz, kurde ale przecież nie wiadomo czy w ogóle Bóg istnieje, nie ma 100% dowodó… Tak tylko, że jeśli istnieje i było tak jak jest to opisane w Biblii to nawet w czasach kiedy Bóg był praktycznie na wyciągnięcie ręki, większość ludzi i tak go olewała. Z kolei teraz świat się dodatkowo strasznie skomplikował. Co za tym idzie, pewnie następnym razem jak Bóg da o sobie znać, masowo całemu światu (tak że już nikt nie będzie mógł powiedzieć że Go nie ma) to będzie jak przyjdzie ponownie Jezus. I powie, koniec zabawy czas kończyć ten świat i to życie…
No to jest realny problem. Że chrześcijanin, taki wolny, nie pieje, nie agituje, bo nie musi. Ale fajnie by było na masową skale docierać do ludzi. Żeby też się tak poczuli. Internet daje taką możliwość, ale i olbrzymią konkurencję, karmiącą niedowartościowanie pustymi kaloriami, które finalnie tylko je tuczą, zamiast leczyć. I chcesz dotrzeć i nic nie dociera.
Apostołowie pisali listy i je sobie zbory podawały, kopiowały, więc można sobie wzajemnie pomagać reklamować swoją robotę, korzystać z wypracowanych narzędzi.
No i cała Biblia też opisuje, ile może jeden człowiek. Jeden człowiek na podzespołach całej trójcy!?
Znakomicie przedstawiłeś problem. Naprawdę według mnie super. W dzisiejszym świecie ci wszyscy, którzy reprezentują prawdziwe wartości skazani są na niszowość. Bo prawdziwe wartości nie mają tego zewnętrzneg blichtru, za którym goni dzisiejszy świat. Ale mnie to nie przeszkadza. Jestem niszowy, godzę się z tym i chcę taki być. Mogę tylko powiedzieć: „Niszowcy wszystkich krajów łączcie się!”
A to nie jest po prostu tak, że chrześcijanin nie ośmieli się narzucać, co jest dla innych dobre? Moje serce z natury zamyka się na osoby, które mi się narzucają. Lubię szczerość i skromność.
Nienawidzę tego „to nie są prawdziwy Chrześcijanie” argumentu. Za często go słyszę.
Naziści, który przeczołgali się po błotach całej Europy wte i wewte w imię wielkich Niemiec nigdy nie byli prawdziwymi patriotami. Terroryści, którzy wysadzają się na drobne kawałeczki wymawiając imię Allaha nie są prawdziwymi muzułmanami. Zwariowani duchowni, których jedyną pasją życiową jest Jezus nie są prawdziwymi chrześcijanami.
Jedyne co w tym widzę to niemożność zrozumienia, że wyznawane idee mogą pójść w bardzo złym kierunku. Że to, co daje ci uczucie pewności w życiu może przerodzić się w coś o wiele groźniejszego.
Rozumiem to. Bo machając flagą i czując dumę i radość naprawdę nie chce się myśleć o tym, że bardzo podobną flagą machał nie tak dawno temu nazista, i czuł dokładnie to samo co ja. Bo klękając przed krzyżem i modląc się, czując spokój i radość naprawdę trudno uwierzyć, że przed tym samym krzyżem z bardzo podobnym powodów klękał inkwizytor. Bo mówiąc o swojej wierze z słodkim uczuciem pewności ciężko przyznać, że Shoko Asahara robił i czuł dokładnie to samo.
To źli ludzie byli, bestie pośród owieczek. A ja jestem dobry – myśli sobie człowiek. Przynajmniej dopóki nie stuknie się żelazkiem po głowie i trochę nie zmądrzeje.
Mniej więcej w połowie pisania tego tekstu zdałem sobie sprawę, że, znając trochę twoją twórczość, zapewne się z tym zgodzisz (napisz, jeśli się mylę). Z jednym zastrzeżeniem – Ty, Martinie, naprawdę wierzysz w to, że obcujecie z Bogiem, i to z natury rzeczy chroni was przed pomyłkami. Z tego punktu widzenia to ma sens. Z mojego – człowieka, który twierdzi, że wasza wiara to żart, którego puentą będzie śmierć – nie ma.
W każdym razie bądź dobry dla niewierzących i przestań używać tego argumentu. Wybiórcze odrzucanie efektów ideologii przyprawia mnie o białą gorączkę.
Hej, a mi nie trudno uwierzyć, że ludzie wypaczają wszystko co się da na świecie. Tak było jest i będzie. I w ten sposób wszystko można zanegować. Np. jaki sens ma małżeństwo, skoro tylu facetów bije żony, tyle kobiet zdradza mężów, itd. Czy można oceniać patriotyzm głównie przez pryzmat wypaczonych nazistów? I czy ich nazizm wynika z samej idei patriotyzmu, czy z ludzkich skłonności, które w imię wielkich haseł (Wiara! Wolność! Ludzkość!) załatwiają swoje podstawowe potrzeby. Czyli władza, kasa, egoizmy, itp.
Też nie lubię nadużyć „prawdziwych chrześcijan”, „prawdziwych patriotów” „prawdziwej miłości”. Ale wiem, że jak ktoś szuka prawdy w myśl szlachetnych idei, i są tego liczne przykłady, to nie zostaje faszystą, czy inkwizytorem.
Ja jestem pianistką. I to, że istnieje disco-polo nie sprawia, że obrażam się na Chopina?
Niestety, ale gadasz głupoty xD. Chrześcijaństwo wiąże się z pewną ścisłą definicją, która zawiera nieredukowalne elementy, które musi mieć człowiek, by móc się nazywać chrześcijaninem. Jeśli jednego z takich nieredukowalnych elementów nie ma, to człowiek wtedy nie jest chrześcijaninem, mimo że ideologicznie jest bardzo blisko chrześcijaństwa, ale to nie to samo. Należy rozróżnić przynależność kulturową i poglądową od sposobu życia, bo chrześcijaństwo jest tym drugim, jest sposobem życia z Bogiem, a chrześcijaństwo nominalne, czy katolicyzm i inne denominacje to jest to pierwsze. Z naszego punktu widzenia, Ci ludzie to jak najbardziej nie są chrześcijanie, tylko osoby, które się za kogoś takiego podają. Jest diametralna różnica w podejściu do życia i siebie, pomiędzy chrześcijanami i chrześcijanami nominalnymi, dlatego jak najbardziej można to oddzielać. Dlatego też Twoje porównania do nazistów i muzułmanów nie są jak najbardziej na miejscu, ponieważ tam nie ma takiego rozdzielenia, to są po prostu ideologie, ktoś wyznający takie same poglądy z automatu należy do Islamu, czy tam nazizmu (nie wiem jak to inaczej po polsku napisać XD).
Normalnie jakbym słyszał Jezusa…
A tak kompletnie nie przy okazji niczego, dostałem właśnie film „Kler!” Może to nic takiego, ale ja jestem w Hiszpanii. I nie mogę ściągać żadnych dużych plików z internetu.
Więc klasyfikuję to jako cud. A czemu nie? Kto mi zabroni?
Nie można oceniać patriotyzm. I nie przez pryzmat, tylko w ogóle. Kropka. Oceniać można ludzi, oceniać można idee, patriotyzm to uczucie.
I każda ideologia załatwia ludzkie potrzeby, również te niskie. Chrześcijaństwo też. Wiara ewoluowała przez całe wieki, żeby dopasować się do tego, jakie potrzeby akurat ludzie mieli.
Historia jest pełna faszystów i inkwizytorów, i żaden z nich nie twierdził, że szuka kłamstwa w myśl barbarzyńskich idei. A jeżeli jedynym co znaleźli były okopy pierwszej wojny światowej, to co mieli myśleć było prawdą na tym świecie? A jeśli świat walił się wokół nich, czy tak trudno przyjąć, że robili wszystko, żeby przywrócić „normalność”? Że być może nie bylibyśmy dużo lepsi? Jak daleko jesteś gotowa się posunąć, jeśli wszystko, co uważasz za prawdziwe i niezmienne, rozsypie się w proch i pył?
Ostatecznie chyba zrozumiałem co mnie tak irytuje w tym blogu. Że wszyscy są tu zbyt pewni siebie i wszystkiego. Z całym szacunkiem, jeżeli widzi się ludzi jak wy, powinno się uciec na drugi koniec świata, ponieważ wiecie zbyt mało albo wiecie zbyt dużo, a obie opcje są niebezpieczne.
Jakub, chyba kolejny raz wypowiedziałam się z arogancją. Jak tak, mój błąd.
Bo wiesz,nie mam pojęcia, co bym zrobiła, jakby nagle wybuchła atomówka i bym to przeżyła. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, jakby któremuś memu dziecku groziły tortury za moje poglądy. Nie wiem, jak reagowałabym w okopach pierwszej czy drugiej wojny światowej.
Znając siebie, mogę sobie wyobrazić kilka scenariuszy, a znając Boga, wolę ich sobie nie wyobrażać.
Wiem, że długie – ale przynajmniej nie warto.
Napisałeś o bardzo widocznym zjawisku. To niedowartościowanie ludzi jest teraz bardzo wyraźne. Zawsze byłem zażenowany żebrolajkami, ale raczej myślałem że to zwykła chciwość tych ludzi. Więcej subów i wyświetleń to większe zyski z reklam i lepszy potencjał do współprac komercyjnych. Z pewnością chęć dowartościowania jest tu jedną z rzeczy które chcą osiągnąć.
Jednak nie zgadzam się, że każdy chrześcijanin jest dowartościowany. Bo chrześcijanem nie zostaje się wtedy gdy już Jezus wszystko Ci wytłumaczy i przybijesz sobie z nim piątkę. W zasadzie (generalnie) chrześcijaninem staje się człowiek gdy się świadomie ochrzci w imieniu Jezusa. Ludzie po oddaniu życia Bogu w różny sposób się rozwijają.
Podałeś też listę czego robić byś nie mógł. Wg mojej oceny takie rzeczy jak mówienie o sobie, że jest się ekspertem oraz reklamowanie odwyku lub jakiejś swojej twórczości nie jest pianiem… Dla mnie to informacja która może ale nie musi być zabarwiona lub przesiąknięta pianiem.
Ekspert
Jestem ekspertem od XYZ. Nie jestem alfą i omegą. Znam się na tym po prostu, jeśli szukasz kogoś kto dobrze zna się na XYZ przyjdź do mnie. Czemu masz szukać dalej?
Jeśli by nie było możliwości gradacji umiejętności to trudno by było znaleźć człowieka do odpowiedniej pracy. Może masz z tym problem, że jest to samozwańcze obwołanie się ekspertem? Certyfikaty też są złe?
Od 15 lat to robię, zrobiłem YY w XYZ a poza tym stworzyłem ABC w XYZ.
Brzmi jak pianie? Ale jeśli to same fakty? To już tylko kwestia czy emocjonalnie się odnosisz do tych faktów i uważasz je za pianie.
Reklama
Jeśli otwieram piekarnie, zależy mi na tym alby ludzie wiedzieli, że na ulicy X jest moja piekarnia. Więc mówię o tym znajomym i tworzę baner bądź reklamę. Nie mówię, że moje bułeczki są najlepsze, najtańsze, najwspanialsze. Tylko mówię, że jest piekarnia na ulicy X – jeśli by ktoś szukał chleba lub bułek. Jakość wyznacza klient, więc dostanę wiadomość zwrotną i ewentualnie coś zmienię.
Osobiście uważam że wielu osób żeruje na Bogu, nie różnią się zbytnio od kościołów, jedyna różnicą jest skala tego zjawiska i rozmach.
Dość sceptycznie podchodzę do wszelkiej maści internetowych kaznodziei, którzy mówią o Bogu. To mi przypomina sektę, tego jest mnóstwo , żerują na słabych ludziach, bardzo często ludziach którzy nie chcą brać odpowiedzialności za swoje życie, ale wysługują się Bogiem, którego obiecują im Ci własnie uzdrowiciele, wpadają poczytać, po komentować i oto chodzi, o to żeby było fajnie, ale wdrożyć zmiany to już beee..
Każdy z nich prześciga się w swoich prawdach, każdy chcę jak najwięcej zbudować fejmu na tym Bogu dla swoich celów.
Mnie zawsze zastanawiało, dlaczego trzy największe religie świata powstały w jednym miejscu, kto dał Żydom prawo do mówienia o sobie ”Naród Wybrany” ?
Niemcy też mają podobną mentalność, Anglicy także, Francuzi także.
Dla mnie 90% treści to bujda na resorach, bo żeby poczytać Biblie, to trzeba mieć oryginały, trzeba znać doskonale język Hebrajski, a nie dowolnie sobie czytać setki tysięcy razy zmieniony tekst.
To by wyjaśniało, dlaczego kościół tak dba o religie dla dzieci, aby sprać im mózgi i odpowiednio zindoktrynować.
Nie neguje istnienia Jezusa, uważam że istniał, ale wszystko jest do siebie podobne.
Majowie też wierzyli w kogoś kto przyszedł do nich jako Bóg, jadał z nimi, potem go zamordowali a potem ma przyjść znowu, identycznie jest w katolicyzmie, niczego nie sugeruje, ale wnioski zostawiam wam 🙂
Co do tego ostatniego to nie jest ani identyczne ani nawet podobne. Dawno dawno temu jakiś facet wymyślił sobie taką koncepcję, że chrześcijaństwo skopiowało wszystko z innych religii, napisał książkę i podawał dużo przykładów.
A że nikt niczego nie sprawdza, to się teza zrobiła popularna i co jakiś czas wraca. Ostatnio film Zeitgeist znowu to spopularyzował. Prawda jest taka, że prawie nic się z tym filmie nie zgadza ze źródłami, a niektóre rzeczy są zupełnie bez źródeł. Nie ma żadnego problemu, żeby to sobie sprawdzić samemu, google chętnie pomoże. Ale mało kto wpada na to, że to może być aż tak nieprawdziwe, skoro tak dobrze brzmi.
Zrobiłem tu odcinek, zdaje się, o tym:
https://www.odwyk.com/jezus-i-kryszna,1726
A czemu myślisz, że żeby czytać Biblię to trzeba znać oryginały? Łatwo możesz sprawdzić, że wcale nie trzeba: weź dowolnych 10 tłumaczeń, najlepiej w różnych językach, poczytaj różne kawałki i zobacz czy treść jest taka sama czy faktycznie aż tak się różni, że czytasz zupełnie różne książki.
Ja to sprawdziłem na samym początku znajomości z Biblią i byłem zaskoczony jak bardzo niesensacyjnie to wygląda. Głównie dlatego, że większość treści Biblii to kroniki pisane rzeczowym, prostym językiem. Ten język jest mało atrakcyjny literacko, ale za to bardzo prosty do tłumaczenia.
Trudności się robią dopiero w tych częściach, gdzie się pojawia jakaś taka poezja albo w niektórych listach Pawła, bo był wykształcony i sobie stylu nie żałował. Ale tych faktycznie niepewnych miejsc jest mało.
No, a sceptycyzm zawsze dobry! Bardzo lubię. Ale jeszcze lepiej mieć pełny sceptycyzm a nie selektywny. Czyli jak jakiś kaznodzieja mówi, że o Bogu wie wszystko, to człowiek jest sceptyczny i słusznie. Ale jak ktoś mówi, że do czytania Biblii trzeba znać biegle antyczny hebrajski, albo że „tekst był zmieniony setki razy” to co, tutaj już sceptycyzm nie obowiązuje? Tym bardziej powinien!
Tak że ja namawiam, żeby wszystko sprawdzać. Jak się coś nie podoba, sprawdzać. Jak się podoba: jeszcze bardziej sprawdzać.
Wiadomo, że się trochę nie chce i nie ma czasu na wszystko, ale znowu nie jest to takie trudne. Żeby się zorientować, że film „Zeitgeist” nie zgadza się z rzeczywistością i opowiada koncepcje wyssane z palca, starczą dwie godziny wędrowania po internecie – czyli tyle samo ile zobaczenie samego filmu.
No tak, ale nie wiem jak ty, ale ja jakbym miał do wyboru znać hebrajski i mieć możliwość czytania pierwszych spisów z tamtych czasów, to wolałbym to niż czerpanie wiedzy z różnych źródeł, pisanych przez rożnych ludzi, którzy byli pod różnymi natchnieniami.
Osobiście uważam, że wielu ludzi robi sobie po prostu biznes na Bogu, ma z tego wiele korzyści, nie tylko finansowych.
Ja sprawdzam w swoim życiu to co jest w Biblii, weryfikuje to na swój sposób, i przyznam tobie szczerze, że są tam mądre rzeczy, ale zupełnie nie przystoją do naszej kultury, bo z jakiej niby racji mam czytać i żyć wg Żydowskich azjatyckich pism, a np nie Słowiańskich, które duchowo są mi znacznie bliższe?
Czy kogoś interesuje co się stało z naszymi przodkami, ich wierzeniami? dlaczego mam wierzyć w to co mi ktoś narzucił a nie Swaroga na przykład?
Urodziłem się w takim kraju, nie miałem wpływu na wychowanie, urodziłbym się w Iraku, wyznawałbym radykalnie Islam.
Ale też dostałem rozum aby to wszystko sprawdzać.
Lubię ciebie słuchać, bo jesteś mądry facet, ale dajmy sobie prawo do własnych decyzji.
I tak dowiemy się wszystkiego po śmierci.
Osobiście Martin, mogę Ci powiedziec, że nie widzę jakiegoś działania w swoim życiu, mimo wielu moich prośb i sprawdzania jednocześnie aby Jezus do mnie przyszedł, dlaczego nie przychodzi? co byś takiemu człowiekowi powiedział?
Rozterki są rzeczą ludzką, skoro nie odczuwam go, nie widzę jego działania, to na cholerę mam mówić że widzę.
Jezus, choć mądrze mówił, jest mi całkiem obcy.
Hej, mi tam wszystko jedno czy to się nazywa Swaróg czy Jehowa, mnie interesuje kto to naprawdę stworzył. I jaki jest, co robi i czego chce. Jak się weźmie do kupy cały tłum bogów, to tylko ten z Biblii jest w osadzony w realnym świecie. Może jeszcze ten z Koranu, chociaż jak się czyta to trudno nie mieć wrażenia, że to taka kopia. Potetycka, kulturowo wyłącznie arabska, nawet pociągająca z różnych powodów. Ale kopia.
A reszta mitologii to są zupełne bajki. Tak że naprawdę niewiele mamy do wyboru.
O ile komuś zależy, żeby się dowiedzieć kto faktycznie stworzył świat i czego chce, a nie żeby tylko wybrać coś, co się najbardziej podoba.
Hej, Jezus nie akwizytor, a Bóg nie sklep. Nie musi niczego nikomu udowadniać ani nie potrzebuje nikogo namawiać.
A ja też nie akwizytor i nie jestem jednych z tych, co robią biznes na religii. Jak już coś do dopłacam do tego, żeby zniechęcać do religii i przywódców religijnych i zamiast tego poszukać samemu.
A przede wszystkim, odkryć czego się szuka. Co jest chyba najtrudniejsze ze wszystkiego.
I nikt nie powiniem czuć się źle z tym, że nie wierzy albo że wierzy. Każdy ma swoją historię. Ja opowiadam swoją, ty swoją, i mamy nadzieję, że komuś się to przyda.
A jak nie, to i tak fajnie się poznać i pogadać, nie?
No oczywiście że tak, mnie też zastanawia skąd to się wszystko wzięło, te wszystkie mechanizmy rządzące życiem, te zasady ustanowione na tym świecie, zmiana pór roku, procesy zachodzące w organizmach, w kosmosie, to jest coś mnie fascynuję i bardzo chciałbym poznać tego który to stworzył 🙂
Ciebie nie mieszam to różnej maści akwityzorów internetowych, bo przesłuchałem wielu i wydajesz się najrozsądniejszy ze swoimi przemyśleniami.
Pozdrawiam Ciebie i życzę szczęścia :)_